Fakty są klarowne – póki co, Doktor zawsze był Doktorem. I facetem. Bill słusznie zauważyła w ostatnim sezonie serialu, że pomimo otwartości Władców Czasu na kwestie płci, nie stosowali oni w odniesieni do swoich innego rodzaju zaimka osobowego niż męski. Ot, małe niedopatrzenie, o którym od przeszło pół wieku nikt nie pomyślał. Bo i po co? Mężczyzna latający po przestrzeni kosmicznej niebieską budką telefoniczną pewnie wydawał się widzom – także i tym najmłodszym – czymś oczywistym. Starszy pan tłumaczył, co i jak, a przez lata taki utrwalił się w wyobraźni widzów konkretny obraz Doktora. Raz był mniej, a raz bardziej szalony, jednak pewnie tylko od czasu do czasu, i to tylko tym najodważniejszym przychodziło do głowy, że kiedyś może stać się... nią. Z czym wiązałaby się taka zmiana? To przede wszystkim ryzyko dla stacji BBC. Bo, na przykład, czy gadżety z panią Doktor sprzedawałyby się równie dobrze, jak te z panem Doktorem? Co niektórym tak postawione pytanie może się wydać śmieszne, ale płeć i biznes mają ze sobą wiele wspólnego. Burzenie niezachwianego od pół wieku status quo rzeczywiście wydaje się lekkim szaleństwem. Co jednak robić, kiedy serial, chcąc nie chcąc, staje się wtórny, a kolejna zmiana aktora wcielającego się w główną rolę to już formalność? Doktor praktycznie zawsze miał u swego boku kobietę. Pomijając klasyczne serie Doctor Who, w ostatnich latach w TARDIS podróżowało naprawdę niewielu mężczyzn. Rory Williams czy Nardole to wyjątki od reguły, a ten pierwszy znalazł się w niebieskiej budce telefonicznej właściwie tylko dzięki swojej dziewczynie, Amy. Doktor przeważnie odgrywał rolę przewodnika i objaśniał, co i jak, często chroniąc towarzyszkę za wszelką cenę. Czasami zdarzało się jednak tak, że był już nie tylko czarodziejem, ale raczej rycerzem w lśniącej zbroi chroniącym swoją damę w opałach. Od razu przychodzi na myśl Dziesiąty Doktor, w którego wcielał się z powodzeniem przez trzy sezony David Tennant. To w jego przypadku twórca odnowionej wersji Doctor Who, Russell T. Davies, zdecydował się na pogłębienie relacji łączącej Doktora ze swoją towarzyszką. Można się przy okazji zastanowić, czemu osoby podróżujące w TARDIS z Doktorem określa się właśnie tak – companion, towarzysz, towarzyszka. Aby nie sugerować stopnia ich zażyłości? W każdym razie to właśnie w przypadku Dziesiątego Doktora i Rose możemy mówić o pełnoprawnym romansie. Od tamtej pory, choć kobiety nadal towarzyszą Doktorowi, to już tylko bliska przyjaźń, a pewnie i miłość, choć nie w tym czysto romantycznym sensie. Męskich towarzyszy Doktora możemy policzyć na palcach jednej ręki, widać więc, że twórcy serialu zakładali, iż ta nierówna równowaga (sic!) musi zostać utrzymana, a poza tym to kolejny utarty szlak i schemat. Doktor podróżujący w czasie i przestrzeni z drugim mężczyzną pewnie wydawałby się widzom nudny, a i nie zabrakłoby pewnie głosów o wciskanie do serialu wątku homoseksualnego. Tacy bohaterowie już byli (Jack), jednak klasyczny układ jest nadal tym obowiązującym. Wraz z wprowadzeniem pani Doktor możemy teraz pękać z ciekawości i zastanawiać się, kto też będzie zatem podróżował razem z nią w TARDIS. Logika podpowiada, że mężczyzna. Nastąpi wtedy proste odwrócenie ról, a widzowie będą się ekscytować nowymi możliwościami. A gdyby tak w dalszym ciągu Doktorce towarzyszyła kobieta? Jak znieśliby to widzowie, a także portfele włodarzy BBC? Zabawa dopiero się rozpocznie.
fot. materiały prasowe
Paradoksalnie ogłoszenie, że następnym Doktorem nie będzie mężczyzna wcale nie było i pewnie wciąż dla wielu nie jest aż takim zaskoczeniem. Podwaliny pod tę decyzję Steven Moffat położył już naprawdę dawno. Chodzi oczywiście o wątek Mistrza, a raczej Missy, który zaprezentował widzom coś zupełnie nowego. Pokazał, że kwestia płci w przypadku Władców Czasu nie jest wcale taka oczywista. Pamiętny jest też wątek Generała w odcinku Hell Bent, bo nie wystarczy powiedzieć, że mężczyzna zregenerował się i stał się kobietą, dlatego uściślijmy, że biały mężczyzna zregenerował się w czarnoskórą kobietę. Szaleństwo, można by, ironicznie, rzec. A potem nastał ostatni, niedawno zakończony dziesiąty sezon serialu, przepełniony wręcz jasnymi dzisiaj aluzjami. Rozmowa z Bill o kwestii płci Władców Czasu nie wzięła się znikąd. Wtedy wszyscy zastanawiali się, czy to kolejna sprytna pułapka zastawiona przez Moffata, mistrza krętactwa i cliffhangerów. No i te rozsiane po odcinkach dialogi:
- Is the future going to be all girl? - We can only hope.
To w tym momencie na widzów spłynęło objawienie, że być może nadszedł czas rewolucji. W końcu wydeptany szlak zostanie wylany asfaltem, jednak pełnym zakrętów i dziur. Tak, dziur, ponieważ nowa Doktor z założenia musi mieć pod górkę. W końcu musiało zostać ujawnione nazwisko aktorki, która ponoć rozpłakała się na wieść, że to ona wcieli się w Doktor. Ogromna odpowiedzialność spadła na barki Jodie Whittaker. Należy jednak na chwilkę zapomnieć o płci i rozważyć, czy jest ona odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, czy będzie szalona, narwana, pełna pasji, ale też i goryczy po stracie niezliczonej liczby bliskich jego/jej sercu osób. Takim Doktorem, którego zapamiętamy bez względu na to, czy jest kobietą, czy nie. Bo wydaje się, że sam fakt, że to przedstawicielka płci żeńskiej pojawi się na naszych ekranach odrobinę (no dobrze, bardzo) przysłonił oczywistą oczywistość, że chcemy zobaczyć po prostu kolejnego zdolnego aktora. Takiego, który godnie zastąpi rewelacyjnego pod koniec swojej przygody z serialem Peter Capaldi. Jesteśmy jednak prostymi istotami, jak powiedział zresztą sam Doktor, ogarniętymi jakąś manią na punkcie gender. Tak, to to magiczne słowo, które jakiś czas temu przewaliło się przez nasz kraj, siejąc zamęt, chaos i spustoszenie, a teraz pewnie mało kto pamięta, o co chodziło. Doctor Who kręcony jest w Wielkiej Brytanii (głównie w Walii), kulturowym konglomeracie, gdzie małżeństwa homoseksualne to norma, gdzie generalnie nic już chyba nikogo nie dziwi. Czas na przełamanie kolejnej bariery, bo okazało się, że uczynienie z Doktora kobiety stało się dla wielu fanów serialu ciosem boleśnie dotkliwszym, niż powiedzenie wprost, że Bill to lesbijka. Czytałam mnóstwo opinii, w tym tych skrajnych, obwieszczających głośno wszem i wobec, że to już koniec serialu, popkulturowa katastrofa, zakończenie pięknego rozdziału haniebnym uczynkiem ze strony władz BBC. No cóż, pod pewnym względem to rzeczywiście koniec pewnego rozdziału, tego napisanego przez Stevena Moffata. Nadeszła era Chris Chibnall i już niedługo Doctor Who będzie jego serialem, więc może z nim zrobić, co mu się żywnie podoba. Nawet zatrudnić aktorkę, którą doskonale zna i pewnie wielu widzów pluje sobie w brodę, że już dawno nie rozwiązało zagadki tożsamości Trzynastego Doktora. Przecież w innym serialu Chibnalla, Broadchurch, Whittaker grała przez wszystkie sezony… Wracając jednak do złorzeczeń (byłych już) miłośników Doktora, przez sieć przetoczyło się naprawdę mnóstwo głosów, że to już koniec ich przygody z serialem. Można się zastanawiać, jakimi w takim razie byli ci ludzie fanami, skoro wystarczyła im odrobinę bardziej radykalna zmiana w obsadzie, żeby przestać Doctor Who oglądać. Bez dania nawet cienia szansy Jodie Whittaker. Pewnie bez obejrzenia jej w czymkolwiek innym poza zwiastunem wypuszczonym przez BBC. To postawa wielce denerwująca. Dlatego można ich bez żalu pożegnać, do widzenia! Co tu jeszcze robicie? Zależało wam kiedykolwiek na tym serialu? Oglądaliście go z nudów, a nie pasji? Skreślacie na starcie świetną aktorkę, która udowodniła nie raz i nie dwa, co potrafi! Bo jest kobietą? To wszystko? No to pa!
Fot. BBC
Zainteresowani mogą bez trudu znaleźć w odmętach internetu (polecam cudny portal gallifrey.pl, z którego dane teraz przytaczam) statystyki dotyczące przyjęcia przez widzów decyzji o obsadzeniu kobiety jako Doktora. Co ciekawe, nie jest wcale tak źle. Analiza mediów społecznościowych wykazała, że troszkę ponad połowa komentujących całą sytuację zajęła stanowisko neutralne (55%), niewiele mniej pozytywne (39%), a negatywne tylko 6%. Jeszcze ciekawsze jest to, że tak naprawdę decyzja o zatrudnieniu Whittaker sprawiła, że o serialu zrobiło się naprawdę głośno. Do tego stopnia, że sprawą zainteresowały się osoby, które na co dzień nie oglądały serialu. Tych zapowiadających rezygnację z seansu jest znacznie mniej. Tak to jednak jest, że chętniej wypisujemy w sieci bluzgi niż miłe słowa i cukierkowe pochwały, więc siłą rzeczy bardziej rzucają się w oczy te najbardziej skrajne komentarze osób, którym często nikt nie ma już siły odpisywać. Przegrana sprawa, powie ktoś. Ja sama podchodzę do całej sprawy z neutralną radością. Dla mnie perspektywa tak ciekawej zmiany w jednym z moich ulubionych seriali to nie żaden Armageddon, tylko możliwość ponownego zakochania się w tej produkcji. A może będzie wręcz przeciwnie – pomysł nie wypali, twórcy będą długo za niego przepraszać, a BBC zawoła rozpaczliwie, że to się nie powtórzy, bijąc czołem o podłogę. Nadmierny optymizm też może zaszkodzić, jednak skreślanie na starcie czegoś, o czym praktycznie nic nie wiadomo, także wydaje się przesadą. Jakoś podskórnie czuję, że wszystko będzie dobrze. Czy to takie ważne, że Doktor był mężczyzną? Kopernik ponoć była kobietą. A na poważnie – awantura, która rozpętała się po ogłoszeniu BBC pokazuje, że nie mamy już jako miłośnicy seriali żadnego dystansu do obiektów naszych uczuć. Nie wolno nam się bawić popkulturą, wszystko musi być po bożemu, koniec kropka. Ocenianie na podstawie samego faktu, że jest nie tej płci, krzyki, że teraz będzie tylko gorzej… Można tylko podziwiać Jodie Whittaker, że podjęła się zadania wybitnie trudnego. Żeby zdobyć serca fanów Doctor Who, trzeba wytrzymać porównanie z poprzednimi Doktorami. W tym przypadku oznacza to także obronę samej siebie, a raczej postaci, którą zagra. Michelle Gomez uczyniła z Missy, kobiecego Mistrza, postać fascynującą w takim samym stopniu jak oryginalny Mistrz i ufam, że podobnie będzie w przypadku pani Doktor.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj