Pearl Harbor był hitem komercyjnym 2001 roku, ale można odnieść wrażenie, że po 20 latach produkcja ta jest zapomniana. Utarło się w pamięci, że Michael Bay to tylko wybuchy i tak zwany "bayhem". Wielu uważa, że nie udało mu się stworzyć ambitnego filmu z fajną historią i sercem. Patrząc na serię Transformers, trudno się z tym nie zgodzić, ale po ponownym seansie Pearl Harbor można zdać sobie sprawę, że Bay siłą rzeczy miał i być może nawet ma większe ambicje, niż tylko pokazywać wybuchy. Z perspektywy czasu i w przekroju całej kariery reżysera jest to rzecz niezwykle wyjątkowa. Nie można mu odmówić ambicji pokazania czegoś więcej, co zasadniczo bardzo chce być jak Titanic z wojną w tle. W 2001 roku było to odczuwalne, że celem było w jakimś stopniu odtworzenie sukcesu hitu Camerona, ale tutaj wszyscy wykazali się niezrozumieniem fenomenu tamtego filmu. Samo połączenie romansu z filmem wojennym za wielkie pieniądze to nie wszystko, co musi zostać spełnione. Ta produkcja pokazuje w kuriozalny sposób artystyczne zacięcie Michaela Baya, którego można byłoby po nim się nie spodziewać. W końcu jego decyzją było ukazanie romansu pomiędzy trójką bohaterów w stylu filmu z lat 40, nakręconego w tej epoce. Dlatego też to wszystko tak proste, wręcz banalnie kuriozalne i w dużym stopniu niewinne, starające się być romantyczne. Kapitalnie to podkreśla jeden z najlepszych soundtracków Hansa Zimmera, który trafia w odpowiednie tony emocjonalne, stając się najważniejszą zaletą tego wątku. Biorąc pod uwagę kontekst ujawniony przez reżysera można to odebrać inaczej, ale to nie tłumaczy fatalnych dialogów, które po 20 latach wywołują śmiech, oparcia całego romansu na "jesteś piękna" czy górnolotnych słów o cieple na myśl o drugiej osoby. Tego typu dialogi muszą mieć swój czas i miejsce, a widz idący do kina nie dostaje kontekstu przygotowanego przez reżysera, by sobie uzmysłowić, że prawdopodobnie w latach 40. na ekranie mówiliby podobnie. Dlatego też w tym aspekcie Bay oraz scenarzysta Randall Wallace ponieśli porażkę, bo chcąc stworzyć określoną formę i zbudować oczekiwaną przez siebie konwencję, zapomnieli, jak zrobić to uniwersalnie, by trafić do widzów. Dlatego w 2001 roku, jak i współcześnie to po prostu popis karkołomnego scenopisarstwa, braku chemii na ekranie pomiędzy Benem Affleckiem, Kate Beckinsale i Joshem Hartnettem oraz braku wiarygodności uczucia na ekranie. Jednocześnie jednak Bay stara się to pokazać inaczej, niż zrobiłby to Bay z 2021 roku. Nie stosuje absurdalnych kadrów podkreślających figurę bohaterki, a stara się skupić na aktorach, ich emocjach, na jakimś średnio udanym tworzeniu uczucia. I trzeba przyznać, że choć przeważnie sceny romantyczne w Pearl Harbor wypadają niezręcznie, to jednocześnie mają w sobie jakiś urok potęgowany przez wspomnianą muzykę. Jednak, gdy spojrzymy na Titanic, łatwo dostrzec, jak w tym trzygodzinnym epickim widowisku nie osiągnięto podstaw w budowie na ekranowych emocji. Gdyby ta miłość z jednej i drugiej strony miała serce po odpowiedniej stronie, cały odbiór tak długiego filmu byłby zupełnie inny. Nie da się bowiem ukryć, że przez to, jak ten wątek jest prowadzony, całość trochę nudzi i wręcz czeka się na lepsze kąski. Cały klimat Pearl Harbor jest również mało bayowski. Romans, swobodne, wolne tempo i zabawne wstawki pokazują, jak bardzo ten film chciał być utrzymany w klimacie lat 40. Czuć ten cel w wielu scenach i przez to też ich nastrój, atmosfera czy nawet zachowania postaci budują określone skojarzenia. W jakimś stopniu jest to atut, jeśli odpowiednio się podejdzie do oglądania. Jednak gdy Bay raz zarazem popełnia błędy, ukazując wątek romantyczny ckliwie i aż za bardzo wyidealizowanie, mimo starań trudno to przełknąć. To właśnie w tych momentach czuć, że ambicje reżysera nie idą ramię w ramię z jego warsztatem, który nawet w kontekście scenariusza celującego w takie tony, nie jest w stanie wyciągnąć tego na odpowiedni poziom. Przypuszczam, że sam tekst Wallace'a i opracowany przez twórców zamiar osadzenia tego w określonej konwencji miałby szansę być czymś wybitnym z zupełnie innym filmowcem. To, co jednak najbardziej szokuje w Pearl Harbor po 20 latach, to sam atak Japończyków. Wygląda to fenomenalnie! Pod kątem technologicznym ten film się nie zestarzał. Wszystko za sprawą zamiłowania Baya do praktycznych rozwiązań miksowanych z efektami komputerowymi. Dlatego wybuchy na ekranie u niego prawie zawsze są prawdziwą pirotechniką i tutaj też to widać. Celowanie jednak w równowagę pomiędzy obydwoma podejściami do tworzenia efektów specjalnych sprawia, że te sceny wyglądają prawdziwe, wiarygodnie, epicko i klimatycznie. Wiele momentów wywołuje ciarki na plecach, bo wiemy, że choć na samym początku jak samoloty Japończyków mijają mieszkańców Pearl Harbor, to przede wszystkim prawdziwe samoloty zduplikowane efektami komputerowymi, aby było ich więcej. Tego typu podejście jest wielokrotnie stosowane w tym filmie, ale według zakulisowych informacji na ekranie widzimy zaledwie... cztery sceny w 100% stworzone w komputerze. Dlatego też to wygląda tak dobrze po latach i dla tych scen warto to ponownie obejrzeć, bo prawdopodobnie jest to najlepsze ukazanie tych starć i tragedii na ekranie. Doskonale to widać, jak porównamy sytuację z Midway z 2019 roku w reżyserii Rolanda Emmericha, który wygląda jak gra komputerowa, w której starcia z Japończykami nie budzą takiego wrażenia. Oczywiście do tego dochodzą kapitalne zdjęcia z charakterystycznym stylem filmów Michaela Baya, które same w sobie stają się zabawnym smaczkiem do wyłapywania - bo samoloty muszą latać w grupie pod określonym kątem, a ujęć z wylatującymi myśliwca z dymów jest multum w trakcie walk. Przez to też widowiskowa warstwa Pearl Harbor to majstersztyk, który należy docenić. To tutaj czuć wielkie emocje! Pearl Harbor to trzygodzinne studium stylu Michaela Baya pod zupełnie innym kątem, niż mogliśmy sądzić, znając jedynie jego najnowsze filmy. Stanowi on smaczek dla każdego widza, który lubuje się w odkrywaniu takich detali. Do tego dochodzą easter-eggi obsadowe. Michael Shannon, Sean Gunn, Sung Kang, Matthew Davis czy nawet cameo Matta Damona to coś, czego trudno było oczekiwać. Wypatrywanie takich smaczków stanowi o budowie dziwnie przyjemnego doświadczenia, choć sam film trudno nazwać dobrym.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj