W którymś momencie życia każdy z nas doznał tego samego szoku poznawczego, odkrywając, że klasyczne animacje Disneya mocno odbiegają od oryginałów spisanych przez Braci Grimm czy Andersena. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że karykaturalnie podłe siostry Kopciuszka były zakompleksionymi nieszczęśnicami, gotowymi odciąć sobie palce u nóg, po to tylko, żeby zmieścić pantofelek i oszukiwać się, że książę raczy zwrócić na nie uwagę. Sympatyczny Pinokio  we włoskiej powieści Collodiego intencjonalnie roztrzaskał gadającego świerszcza w papkę. Disney dostosowywał te prawdziwe historie do wspólnego, przyjaznego dla całych rodzin mianownika. Trudno dziwić się amerykańskim twórcom, skoro czerpali z materiału w najlepszym razie niepokojącego, a czasami wręcz makabrycznego. Na podziw zasługuje finezja, z jaką scenarzyści, tacy jak Linda Woolverton, Ron Clements czy John Musker przeinterpretowali baśnie, dokonali syntezy paru mniej potrzebnych wątków i nadali wiekowym historiom zupełnie nowy, uniwersalny wymiar. Wprawdzie mój Hercules nigdy nie będzie rudy, ale już pozostałe disnejowskie wizje ukształtowały moje postrzeganie wizerunków baśniowych postaci. Dziewczynka wybierająca się na bal karnawałowy doskonale wie, że Śnieżka ma na głowie czerwoną kokardę, a suknia Belli powinna być koloru żółtego.

Piękna i Bestia – historia prawdziwa

Baśń o Pięknej i Bestii pochodzi z francuskiego folkloru. Po raz pierwszy, w najbardziej obszernej formie, spisała ją osiemnastowieczna autorka Gabrielle-Suzanne Barbot de Villeneuve. Co ciekawe, wizja Disneya nieszczególnie odbiega od francuskiego manuskryptu, który sam w sobie był jedną z wielu wersji, mniej lub bardziej obszernych. W każdej interpretacji historia prezentowała się mniej więcej tak samo. Kupiec, ratując się przed niechybną śmiercią, oddaje swoją najmłodszą córkę zamieszkującej majestatyczny dwór Bestii. Dziewczyna jest przerażona, ale zachowuje się na tyle uprzejmie, że nie daje po sobie poznać zdenerwowania. Bestia nie pozostaje jej dłużny. Obdarowuje dziewczynę prezentami i daje jej tyle komfortu, ile tylko może zaznać bezwolnie przetrzymywana zakładniczka. Wkrótce syndrom sztokholmski robi swoje i pomiędzy bohaterami wywiązuje się sympatia. Bestia, jako odludek i istota uczuciowo niezdarna, zawczasu podejmuje temat małżeństwa. Słyszy odmowę, ale niezrażony czyni do Pięknej kolejne awanse. Bestia na tyle zaufał Belli, że przyzwolił jej na przepustkę. Trudno opisać szok starszych i brzydszych sióstr, kiedy dziewczyna pokazała się w domu ubrana w drogie suknie sprezentowane przez nieokrzesanego współlokatora. Dziewczyny poczuły zawiść. Starały się utrzymać Bellę przy sobie jak najdłużej, udając wielką tęsknotę i odwodząc ją od powrotu do Bestii. Miały nadzieję, że sfrustrowany potwór pożre swoją ukochaną, kiedy tylko ta przekroczy progi jego posiadłości! Wreszcie Bella powraca do Bestii na wieść, że ten dosłownie usycha z tęsknoty. Na widok umierającego adoratora, dziewczyna wyznaje mu miłość, co zmienia Bestię w najprawdziwszego w świecie księcia. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie, może za wyjątkiem zazdrosnych sióstr, które z braku laku zamieniły się w kamień.

Bestia i jej odsłony

Walt Disney już w latach trzydziestych przymierzał się do ekranizacji francuskiej baśni. Niestety, marzenia twórcy Myszki Mickey spełzły na niczym. Historia o romansie potwora i jego zakładniczki już w ówczesnych, patriarchalnych realiach wydawała się kłopotliwa do ekranizacji – tym bardziej w formie pełnometrażowej animacji adresowanej do najmłodszych. Najstarsza próba przeniesienia Pięknej i Bestii na wielkie ekrany pochodzi z 1946 roku. Nominowaną do Złotej Palmy La Belle et la Bête Jeana Cocteau możecie zobaczyć na YouTube. Polecam przyjrzeć się krótkiemu fragmentowi albo chociaż zwiastunowi tego czarno-białego klasyka. Zobaczycie pięknie (albo raczej bestialsko) ucharakteryzowanego Jeana Maraisa, który później zasłynął jako Fantomas. Usłyszycie wspaniałą, na poły mroczną i melancholijną muzykę. Być może poczujecie napięcie pomiędzy tytułowymi kochankami, tak sugestywne, że w żadnym razie nie polecałbym seansu najmłodszym. Francuski mistrz stworzył baśń dla widza dojrzałego, żądnego rozległych interpretacji i wiarygodnie zbudowanych postaci. W latach czterdziestych niejedna dziewczyna mogła się poczuć zmuszona do spędzenia życia pod jednym dachem z krwiożerczym potworem. Interpretacja Cocteau dominowała aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Disney zrealizował marzenie swojego założyciela i pokazał światu animowaną Piękną i Bestię w konwencji rzewnego, animowanego musicalu z gadającą zastawą, ale za to bez wątku nikczemnych sióstr Pięknej. W ich miejsce wpisuje się postać Gastona, myśliwego, który próbuje zabić Bestię. Gaston ma status lokalnego bożyszcza i jedyna Bella okazuje się obojętna wobec uroku młodzieńca. Morał o dostrzeganiu piękna kryjącego się wewnątrz bije po oczach z zapalczywością doświadczonego Mike’a Tysona. Co ważne, decyzja o zamieszkaniu z Bestią pada wyraźnie ze strony Belli. Nie zostaje jej narzucona, ani nawet szczególnie aprobowana przez ojca. Ta modyfikacja przerzuca ciężar odpowiedzialności i przybliża szarość charakteru ojca w stronę z lekka przybrudzonej bieli. Mam szczególną słabość do La belle et la bête Christopha Gansa. Aktorski film z 2014 roku, z jakże adekwatnie dobraną Leą Seydoux, wygląda przepięknie i moim skromnym zdaniem wizualnie przebija to, co zaserwowała superprodukcja z Emmą Watson. Wizja francuzów jest posępniejsza od disnejowskiego love story. Chłodna aparycja odtwórczyni roli Belli dodaje do postaci nutę feminizmu. Odważnej i inteligentnej kobiety w której oczach Bestia szybko staje się potulnym futrzakiem. Ze wszystkich recenzji, łącznie z tą zaserwowaną przez Dawida Muszyńskiego, bije komunikat, że tegoroczna Beauty and the Beast wpisuje się w trend aktorskich adaptacji, wiernie odtwarzających animowane klasyki Disneya. Jeżeli wolelibyście zobaczyć tę historię w innej, ale równie nowoczesnej wersji, polecam film Gansa.

Topos i jego wariacje

Historia kina zna dużo więcej ekranizacji francuskiej baśni. Twórcy chętnie sięgają po Piękną i Bestię, ponieważ rozumieją jej uniwersalny wymiar. Po pierwsze – zestawia ze sobą kontrastowe postacie. Po drugie – pozwala na zgrabne wplecenie bajkowych moralitetów o pięknie ukrytym w środku i nieocenianiu książki po okładce. Po trzecie – jest fantastycznym studium miłości. Piękna nie odwzajemniła miłości Bestii ze względu na prezenty, a dopiero wtedy, kiedy przestała być więźniem jego uczucia i poczuła się wolna. Dopiero wówczas czar prysnął, a ze skorupy potwora wyłonił się przystojny książę. Kino kocha eksplorować ten topos i prezentować go w coraz bardziej zremiksowanej formie. Jeśli przyjrzeć się amerykańskim komediom romantycznym, te często bazują na zestawieniu nieokrzesanego amanta z dziewczyną daleko spoza jego ligi. We Wpadce Judda Apatowa pijana Piękna nie orientuje się, że poznany w klubie facet jest Bestią, antytezą tego, czego kobieta poszukuje u potencjalnego partnera. Na jej nieszczęście po feralnej nocy Piękna orientuje się, że zaszła w ciążę. Czy Bestia jest dobrym materiałem na ojca? A może w ciągu dziewięciu miesięcy zdąży przepoczwarzyć się w księcia? To daleko idące porównanie, więc może sięgnę po coś bardziej adekwatnego. Edward Nożycoręki to jeden z najpiękniejszych filmów Tima Burtona. Tak jak Bestia, Edward żyje w odosobnieniu. Jest niezrozumiany, niekochany i przeklęty. Budzi strach. Nikt nie próbuje dostrzec w groteskowym odludku osoby wrażliwej, zdolnej do uczuć. Pewnego dnia u progu jego domu staje piękna Kim grana przez Winonę Ryder. Tym razem Bestia nie przetrzymuje Pięknej w swoim zamczysku, a rusza za nią w nieznane. Innym razem zastajemy Bestię śpiącego z Piękną po długich, nocnych harcach. Blondwłosa Goldie wprawdzie była tylko prostytutką, ale dla Marva była kimś więcej – pierwszą dziewczyną od dawna, która była dla niego miła. Gigant poczuł tym większą wściekłość, kiedy po przebudzeniu zastał ją martwą. Był gotowy poświęcić swoje życie, żeby pomścić dziewczynę, która dostrzegła w nim kogoś więcej niż reszta mieszkanek skorumpowanego Sin City. Moją ulubioną reinterpretacją toposu Pięknej i Bestii jest ten zaproponowany przez Shrek. Z początku klasyfikacja, kto tym razem jest Piękną a kto Bestią, wydaje się jednoznaczna. W pewnym momencie następuje zwrot akcji, którego wręcz nie wypada mi przytaczać, bo pewnie każdy z Was, wybudzony ze snu, byłby w stanie zacytować: „Za dnia pięknością, w nocy zaś szkaradą…”. Animacja Dreamworks odczarowała infantylizm przemiany potwora w człowieka. Pokazała, że przykrywanie pięknych wniosków o przewadze piękna wewnętrznego nad cielesną powłoką magiczną przemianą w supermodela właściwie niczego nas nie uczy. „Nie rozumiem – rzekła Fiona, patrząc na Shreka ze smutkiem. – Przecież miałam być piękna!”. Wówczas usłyszała od swojego ukochanego potwora, że przecież jest piękna. To zaledwie kilka przykładów na to, jak kino rekonstruuje ludową opowiastkę, wzbogacając ją o kolejne konteksty. Jeżeli macie własne pomysły na inne analogie do Pięknej i Bestii w filmach, koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Film Beauty and the Beast oparty na animacji z 1992 roku od piątku w polskich kinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj