Mój kontakt z Nintendo Switch to w zasadzie miłość od pierwszego wejrzenia. Już w trakcie pierwszej prezentacji sprzętu bardzo przypadła mi do gustu jego forma. Możliwość grania w te same „duże” gry zarówno na ekranie telewizora, jak i mobilnie wystarczyło, by przekonać mnie do zakupu. I w zasadzie to jest jedną z największą zalet Switcha – konsola działa dokładnie tak, jak działać miała. Nic nie stoi na przeszkodzie, by spędzić jakiś czas z The Legend of Zelda: Breath of the Wild, siedząc wygodnie na fotelu przed telewizorem, a później zabrać konsolkę ze sobą, np. na uczelnię, do pracy lub w podróż. Co więcej – kompletnie nic przy tym nie tracimy. Zachowujemy cały postęp i gramy w dokładnie te samą produkcję co wcześniej, ewentualnie z drobnymi zmianami w zakresie oprawy graficznej – te są jednak zazwyczaj trudne do zauważenia. Ogromną zaletą Nintendo Switch jest też strategia, jaką japońska firma konsekwentnie realizowała od marca 2017 roku, regularnie wypuszczając duże gry. W zasadzie do każdego miesiąca otrzymywaliśmy ciekawe produkcje – począwszy od wspomnianego przed momentem The Legend of Zelda: Breath of the Wild w marcu, aż po Xenoblade Chronicles 2 w grudniu. W międzyczasie otrzymaliśmy także szereg udanych portów z innych konsol (w tym fenomenalne Mario Kart 8: Deluxe), a także wiele interesujących nowości, jak Arms czy sequeli (Splatoon 2). Nie zabrakło również licznych gier niezależnych, które na Switchu wydają się przeżywać drugą młodość. Często słyszę głosy, że kupowanie konsoli za 1500 zł po to, aby grać na niej w małe produkcje, które od dawna dostępne są na pecetach i konkurencyjnych sprzętach mija się z celem, ale prawda jest taka, że stanowią one doskonałe uzupełnienie biblioteki „większych” produkcji. Sam spędziłem kilkadziesiąt godzin w fantastycznym Enter the Gungeon i Stardew Valley, a możliwość grania w tego typu tytuły wszędzie jest ogromną zaletą. Hybrydowy charakter Switcha dodatkowo sprzyja pewnym gatunkom – np. idealnie pasuje do krótkich sesji w gry roguelike, gdzie jedna rozgrywka trwa kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Również i ten rok zapowiada się ekscytująco dla posiadaczy Switcha. Niedawno swoją premierę miał zestaw dwóch gier z serii Bayonetta 2, zaś już za kilka dni czeka nas premiera kolorowej i nastawionej na kooperację platformówki Kirby: Star Allies. Zapowiedziano także Mario Tennis Aces, port Donkey Kong: Tropical Freeze z Wii U. Nie można zapomnieć również o tym, że w produkcji znajdują się kolejne wielkie hity – RPG z Pokemonami, Metroid Prime 4 czy kontynuacja przygód Travisa Touchdowna w Travis Strikes Again. Prawdopodobnie w trakcie tegorocznych targów E3 dowiemy się czegoś więcej na temat tych gier, a być może czekają nas kolejne istotne zapowiedzi – kto wie, może doczekamy się arcydzieł na miarę The Legend of Zelda: Breath of the Wild i Super Mario Odyssey? Ciężko nie być zaintrygowanym również Nintendo Labo. Kartonowe zabawki do Switcha początkowo wywołały uśmiech politowania na twarzy wielu osób, ale pierwsze opinie przedpremierowych testerów są jak najbardziej pozytywne. Labo to zresztą specyficzny przypadek – trudno bowiem nam, dorosłym, oceniać coś tworzonego przede wszystkim z myślą o najmłodszych graczach. Nie da się jednak ukryć, że cała koncepcja akcesoriów do samodzielnego stworzenia i wykorzystania w grach zapowiada się bardzo interesująco i wpisuje się w popularne ostatnimi czasy zabawki STEM. Jednocześnie jest to krok bardzo w stylu Nintendo. Japoński gigant odpuszcza sobie wyścig zbrojeń, w którym uczestniczą Sony i Microsoft, nie dąży do fotorealistycznej grafiki w rozdzielczości 4K, zamiast tego po prostu robi swoje – tworząc produkty nietypowe, ale pełne pasji. Na duży plus zaliczam też kulturę pracy urządzenia. Nintendo Switch nie przegrzewa się, nie hałasuje, zaś system działa błyskawicznie. Trudno jednak się temu dziwić, bowiem zawiera jedynie najbardziej istotne funkcje i brakuje w nim obsługi multimediów czy chociażby przeglądarki internetowej. Dziś, w czasach, w których aplikacje multimedialne mamy na telefonach, tabletach, telewizorach, trudno uznać to za istotną wadę, jednak czasami chciałoby się mieć wszystko na jednym, niewielkim sprzęcie, który radzi sobie również z uruchamianiem świetnych gier. Podejrzewam jednak, że w swoim czasie doczekamy się tutaj aplikacji YouTube, Netflix czy Spotify. Oczywiście nie jest tak, że Nintendo Switch jest pozbawione wad. O ile brak multimediów mogę wybaczyć, o tyle nie mogę być tak pobłażliwym w stosunku do braku jakiejkolwiek opcji utworzenia kopii zapasowej zapisów z gier. Sam boleśnie się o tym przekonałem, gdy zostałem zmuszony do oddania sprzętu na naprawę gwarancyjną i straciłem przy tym około 200 godzin postępów z różnych produkcji. Dla niektórych problemem może być również szereg nietypowych rozwiązań, które od lat są typowe dla Nintendo. Mamy tutaj więc niesławne kody, które wykorzystujemy do dodawania osób do listy znajomych, czy spore ograniczenia dotyczące na przykład nagrywania rozgrywki z gier. Trudno w jakikolwiek sposób to obronić, trudno też oczekiwać tutaj zmian na lepsze – wydaje się, że po prostu trzeba do tego przywyknąć. Mimo tego Nintendo Switch jest świetną konsolą. Początkowo kupiłem ją jako uzupełnienie domowej kolekcji sprzętów do gier, by ograć na niej w Breath of the Wild. Z czasem jednak Switch stał się moim ulubionym urządzeniem "rozrywkowym", a to PlayStation 4 i Xbox One poszły w odstawkę i uruchamiam je sporadycznie - głównie przy okazji premiery najistotniejszych gier na wyłączność lub nadrobienia swojej "kupki wstydu".
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj