27 grudnia (a właściwie 25, kiedy ruszą pokazy przedpremierowe) znów będziemy mogli przenieść się do wykreowanego przez filmowców tolkienowskiego Śródziemia. Czy Hobbit: Niezwykła podróż był równie dobry jak trylogia "Władca Pierścieni"? Jak zapowiada się Pustkowie Smauga? By było ciekawiej, w dyskusji uczestniczą tylko trzej redaktorzy Hatak.pl, a każdy z nich prezentuje nieco inne podejście do "Hobbita" - od sceptycyzmu, przez ambiwalentność, aż po absolutny optymizm.
[image-browser playlist="586981" suggest=""]
Dawid Rydzek: Zacznę standardowo (i prowokacyjnie). Czemu z jednej małej książeczki robi się aż trzy ponad dwugodzinne filmy?
Adam Siennica: Książeczka nie jest taka mała. Ma w sobie dużo materiału, a w tych 125 stronach przypisów, z których korzystają, jest wiele elementów, które wzbogacają opowieść.
Marcin Zwierzchowski: Po obejrzeniu "Władcy Pierścieni" na Jacksona posypały się gromy za brak Toma Bombadila i kurhanów, za brak wątku bitwy w Shire i wielu innych. Miał tyle materiału, że każdy z trzech filmów mógłby rozszerzyć blisko o godzinę, czyli de facto mógł zrobić cztery filmy. Teraz robi długaśnego "Hobbita", w zasadzie niewiele dodając od siebie, i znowu obrywa po głowie.
Załóżmy, że Jackson robi jeden film zamiast trzech - co byś wyciął? Z rzeczy, które widziałeś w "Niezwykłej podróży", czego byś widzieć nie chciał? Olbrzymów? Trolli? Wiesz, że jednym z wątków, które na bank zostałyby wycięte, byłby Beorn?
Zamiast trzech godzin w Śródziemiu dostaniemy dziewięć - jeżeli tylko będzie trzymał poziom, jak dla mnie może kręcić i czwarty, i piąty film.
Dawid Rydzek: Jasne, jeżeli będą trzymać poziom. Tymczasem - nie zrozumcie mnie źle, bo ja się oczywiście na "Hobbicie" bawiłem nieźle - ostatnie dzieło Jacksona nie umywa się do "Władcy Pierścieni". Problem jest taki, że on z "Hobbita" próbuje zrobić coś większego (albo przynajmniej równie wielkiego). A przecież ta książka ani nie jest tak długa jak trylogia, która po niej nastąpiła, ani opisana w niej historia nie ma takiego rozmachu. W "Hobbicie" Tolkiena mamy prostą opowieść o podróży Hobbita, przezwyciężaniu słabości i własnych lęków. W "Hobbicie" Jacksona mamy znów jakąś wielką walkę dobra ze złem.
Fakt, że nie ma wystarczająco materiału źródłowego na to, co Jackson chce zrobić, niestety widać. Bo reżyser tutaj z książki nic nie wycina, tylko dodaje od siebie. Najlepszym przykładem jest scena ze Skalnymi Olbrzymami, której - odpowiadając na twoje pytanie Marcin - bym widzieć nie chciał. Ile trwała ta scena? Dobrych parę minut. Ile z tego pochodzi z książki? Prawie nic, bo Skalni Olbrzymi opisaniu byli dosłownie w paru zdaniach. Bilbo ich walkę widział gdzieś w oddali, bezpośrednio w niej nie uczestniczył. Jackson, by nadać swojemu filmowi większego rozmachu, zrobił więc z tego kolejną potyczkę na śmierć i życie. Czy stało za nią coś więcej? Nie, to tylko hollywoodzkie efekciarstwo. Czegoś podobnego Jackson we "Władcy..." robić nie musiał, bo tam po okrojeniu materiału zostały same najciekawsze wątki albo po prostu te najważniejsze dla fabuły.
Marcin Zwierzchowski: Skalni Olbrzymi byli fajni! Oczywiście, że ta scena miała jedno zadanie: być efektowną. I była, dlatego mi się podobała; historia jest ważna, najważniejsza nawet, ale kilka wgniatających w fotel ujęć jest potrzebnych. Jeżeli uznamy inaczej, zanegujemy całą ideę stojącą za "Pacific Rim" del Toro, a w tym towarzystwie marudzenie na wielkie roboty bijące się z wielkimi potworami nie uchodzi na sucho, prawda Adam?
Usystematyzujmy: "Hobbit: Niezwykła" podróż to film dobry, ocierający się o bycie bardzo dobrym, ale faktycznie do "Władcy…" sporo mu brakuje. Znajdę w tym obrazie więcej niż jeden element, który mi się nie podobał, zaczynając od irytującego Radagasta, na całej sekwencji w mieście goblinów kończąc, która w moim odczuciu stanowi klasyczny przykład jacksonowskiego przedobrzenia, jak to wcześniej miało miejsce choćby z surfującym na tarczy Legolasem.
Będę jednak bronił idei kręcenia trzech filmów. Dlaczego? Bo w ciągu dekady, jaka minęła od wejścia do kin "Władcy Pierścieni", widziałem te filmy milion razy, dodatki dwa miliony. Mowa o trzech filmach, z których każdy w wersji rozszerzonej trwa blisko 4 godziny. Narzekałem na dłużyzny? A w życiu - brakowało mi choćby całego wątku podróży armii Rohanu spod Helmowego Jaru na pola Pellenoru. Chciałbym zobaczyć dzikich, chciałbym zobaczyć więcej Minas Tirith itp. Przy "Hobbicie" nie będzie tego problemu, bo Jackson pokazuje wszystko.
Zgadza się, dodaje nieco od siebie, ale trudno narzekać choćby na rozwinięcie wątku Azoga - toż to świetna postać!
Adam Siennica: To właśnie jest piękne w adaptacji "Hobbita" Petera Jacksona, który nie robi tego pobieżnie. Zauważmy, że takich scen, jak ta z Olbrzymami, jest sporo. W książce zostały one zaledwie wspomniane, a w filmie są pokazane i rozbudowane. To samo tyczy się całego wątku Nekromanty, który dostanie pewnie jeszcze więcej czasu ekranowego w kolejnej części. Proszę, pamiętajmy, że wiele tych "dodatków" pochodzi też z przypisów. Nie jest to w końcu parę kartek z chaotycznymi notatkami, ale 125 stron!
Marcin dobrze mówi. Co jest złego w tym, że pokazują nam sceny efektowne, pełne rozmachu? Zwłaszcza że mimo wszystko walka Olbrzymów jest zaczerpnięta z kart książki. Jestem pewien, że gdyby tego nie pokazano, pojawiłoby się wiele narzekających głosów.
Nie zgodzę się co do Radagasta. W moich oczach McCoy stworzył pozytywnie zakręconą postać, która bardzo przypada mi do gustu. I co najważniejsze, świetnie swoją nietypowością różni się od Sarumana i Gandalfa. Nie do końca przekonują mnie argumenty odnośnie scen w mieście goblinów. Nie odczuwam tutaj przedobrzenia, gdyż były to momenty ważne i dające sporą dawkę akcji. Przyczepię się jednak do warstwy technicznej, bo rozgrywka w mieście goblinów jest najbardziej sztuczna i niedopracowana pod względem CGI. Azog jak dla mnie to najlepsza zmiana w stosunku do literackiego świata Tolkiena. Manu Bennet z Arrow fantastycznie go zagrał - było w pełni widać, że to ten aktor dobrze znany nam z serialowego świata.
Szczerze przyznam, że nie rozumiem całego narzekania na trzy filmy. Dostaniemy trzy wielkie, widowiskowe produkcje fantasy, a wszystkim jest z tego powodu źle? Specjalnie przed seansem pierwszej części przeczytałem sobie książkę i zwracałem uwagę na drobiazgi. I tam naprawdę jest materiału na te trzy filmy, które - wzbogacone o przypisy oraz własną inwencję - mogą stanowić piękną całość z Trylogią. Myślę, że problemem "Hobbita" jest to, że ludzie postrzegają go przez pryzmat "Władcy Pierścieni", który dla wielu jest synonimem perfekcji, klasyką i świętością. Tylko że to krzywdzące dla "Hobbita", który jest przygodową baśnią, a nie pełnokrwistym widowiskiem fantasy.
Dawid Rydzek: Nieprawda, właśnie chodzi o to, że jest - albo do tego pretenduje - pełnokrwistym widowiskiem fantasy, zamiast być po prostu przygodową baśnią. Wątek Nekromanty jest super, Azoga podobnie, bo te dodatki akurat są potrzebne samej historii. To pierwsze ładnie buduje nam fundamenty pod "Władcę Pierścieni", a to drugie daje samemu "Hobbitowi" cel i główny czarny charakter.
I nie, gdyby zabrakło Skalnych Olbrzymów, nikt by na to nie zwrócił uwagi. Bo oni w ogóle nie są istotni. Dlatego też "Niezwykła podróż" jest przede wszystkim efekciarska, a nie efektowna.
Marcin Zwierzchowski: Ależ oczywiście, że pretenduje. Wydali na te filmy ponad pół miliarda dolarów, więc muszą pretendować do bycia wywalonymi w kosmos widowiskami. Efekciarskość jest wpisana w kontrakt na tego typu produkcje.
Ale do bycia drugim "Władcą…" "Niezwykła podróż" się nie kwapiła, Jackson wielokrotnie podkreślał zupełnie inny, lżejszy ton filmu.
[image-browser playlist="586982" suggest=""]
Adam Siennica: Po Pustkowiu Smauga oczekuję przede wszystkim wyciągnięcia wniosków z popełnionych błędów (za dużo CGI, za mało plenerów, charakteryzacji) i polepszenie jakości filmu, po seansie którego będziemy czuć, że jest to kino wyjątkowe. Liczę na dużo dobrej akcji, rozbudowany wątek elfów, godnego Beorna, świetnego Barda i smoka, który zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii kina i w końcu pobije pod każdym względem niezrównanego Draco z "Ostatniego smoka".
Dawid Rydzek: No właśnie, smok. Poprzednia część upłynęła pod znakiem pierścienia i Golluma, druga zaś będzie znana jako "ta ze smokiem". Długo czekaliśmy na zwiastun, w którym zresztą Smaug się pojawi… i ja miałem mieszane odczucia. To znaczy bardzo podoba mi się jego wygląd, ale wydaje mi się, że efekty były chyba jeszcze nieco niedopracowane. Choć może to już czepialstwo. Zastanawia mnie mocno inna kwestia - jak w tę epicką opowieść, która raczej idzie w kierunku poważnego fantasy aniżeli po prostu bajki dla dzieci, wpisze się gadający smok?
Marcin Zwierzchowski: Nie, to nie czepialstwo - w trailerze Smaug wyglądał fatalnie, jakiś taki niedorobiony był. Mnie uspokoiła dopiero grafika z samolotu Air New Zeland, gdzie pokazali go porządnie i projekt jak najbardziej przypadł mi do gustu. Odnośnie samej oceny, z tą oczywiście trzeba poczekać do seansu, niemniej zaangażowanie Cumberbatcha to dobry znak.
W fantasy gadający smok powinien wpasować się idealnie. Udało się w "Ostatnim smoku", Jackson też powinien dać radę, tym bardziej że biorąc pod uwagę naturę Smauga, nie liczyłbym na pogawędki twarzą w twarz, a głos Cumberbatcha towarzyszący chowającemu się Bilbo.
Adam Siennica: Tak naprawdę trochę pyska widzieliśmy w jednym materiale wideo i to jeszcze sprzed kilku miesięcy. Już wówczas widać było dobry koncept na wygląd i wyśmienite podejście do szczegółów. Świetne w kampanii reklamowej jest to, że nie pokazują nam smoka. Bałem się, że od razu zobaczymy go w pełnej okazałości, a tu tylko raz kawałek. Może i był jeszcze lekko niedopracowany, jak większość efektów na wiele miesięcy przed premierą, ale nie stoi to w sprzeczności z fantastycznym pomysłem na pokazanie Smauga. Zresztą w połączeniu z głosem Benedicta Cumberbatcha to musi być prawdziwy nerdgasm!
Dawid Rydzek: "Pustkowie Smauga" to jednak nie tylko smok, ale też pojawienie się innej kluczowej dla fabuły "Władcy Pierścieni" postaci: Legolasa. Czy naprawdę potrzebujemy aż tak mocnych nawiązań do poprzedniej trylogii Jacksona? Pierwsze wrażenie: super, fajnie będzie go zobaczyć znowu! Kolejne: czy naprawdę jest on tam potrzebny? "Hobbit" musi pewnie stać na własnych nogach i dopiero wtedy łapać się gałęzi "Władcy...", a nie skakać do nich, jednocześnie jeszcze raczkując.
Marcin Zwierzchowski: Uderzyłeś nader celnie. W "Niezwykłej podróży" te ciągłe nawiązania do scen z "Władcy…" mnie irytowały. Chyba miało być uroczo i sentymentalnie, a wyszło coś na zasadzie: "Ale wiesz, że ten film to jest związany z tymi poprzednimi? Ale wiesz? Wiesz, prawda? A jakbyś nie wiedział, to ci przypomnimy. Teraz już wiesz?". Irytujące.
Inna sprawa z Legolasem jest taka, że Orlando Bloom nie jest w moich oczach dobrym aktorem, więc na ekranie raczej mnie wkurza. Jejku, ile ja bym dał, żeby zamiast Blooma Legolasa zagrał Craig Parker, czyli Haldir. Przy okazji wyleciałyby może sceny surfingowe, w ogóle nie w moim guście.
Natomiast samą obecność Legolasa jako postaci rozumiem, w końcu to syn Thrandurila. W "Hobbicie" książkowym się nie pojawiał, bo jeszcze wtedy nie istniał w głowie Tolkiena. Tutaj akurat Jackson i spółka łatają dziurę i fajnie łączą filmowego "Hobbita" z "Władcą…".
Tylko ten Bloom…
Adam Siennica: Nawiązania mnie nie rażą, bo przeważnie są subtelne i wyważone. Co do Legolasa niestety zgodzić się muszę, bo to najbardziej znienawidzona przeze mnie postać z "Władcy...", ale cóż, zawsze byłem zwolennikiem krasnoludzkiej rasy, z którą mogłem się identyfikować. Jak elfów nie lubię i obecność Legolasa jest mi obojętna, tak pojawienia się Tauriel wypatruję z utęsknieniem.
Marcin Zwierzchowski: Ja może nie z utęsknieniem, ale lubię, gdy Jackson gmera i dodaje coś od siebie, więc jestem nastawiony pozytywnie do nowych wątków. Zaliczam się do tej wąskiej grupy mieszkańców naszej planety, którzy niekoniecznie żądają wiernych ekranizacji.