Listopad to przede wszystkim dwa wielkie sequele: Thor: Mroczny świat i Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia. Choć oczywiście opinie w redakcji są podzielone, większość ocenia te filmy jako lepsze od swoich poprzedników. Oprócz tego dostaliśmy również zaskakująco dobre obrazy w postaci Wyścigu i Don Jona.

[image-browser playlist="587038" suggest=""]

Thor: Mroczny świat

Michał Kaczoń: "Dwójka" jeszcze sprawniejsza niż "jedynka". W skrócie: więcej Lokiego, więcej zabawy! Świetna dawka akcji, humoru i niecodziennej braterskiej relacji. Kilka scen porządnie zapada w pamięć, a z seansu wychodzi się z szerokim uśmiechem na twarzy. No i z okrzykiem: "Ja chcę jeszcze raz!". Blockbuster na poziomie, do którego chce się wracać.

Jędrzej Skrzypczyk: Ja tam bardziej wolę pierwszą część. Dla mnie marvelowskie uniwersum troszkę się zagalopowało i wydaje mi się, że twórcy nie wiedzą do końca, czy robić komedię, czy może jednak postawić na poważniejsze zagrania. Przez to wychodzi kino śmieszne, a nie zabawne. Thor jednak jest moim ulubionym bohaterem z tego cyklu, więc i tak ogląda się go fajnie. Loki na plus, cała reszta - z Natalie Portman i antagonistą włącznie - do kosza. Oczywiście czekam na kolejną część, jednak już bez specjalnych emocji.

Marcin Kargul: Dobrze się to oglądało, ale ja również wolę pierwszą część. Jakaś taka bardziej poukładana, mniej chaotyczna i zwyczajnie ma fajniejszy klimat. Więcej efektów nie znaczy od razu lepiej. Nie powiem, czas leci szybko, ale czegoś temu filmowi brakuje. Może to kwestia nijakich postaci drugoplanowych i pozbawionego charyzmy antagonisty, a może trochę nieprzemyślanego scenariusza, ale o ile do jedynki mam ochotę wracać, tak już do kontynuacji niekoniecznie.

Dawid Rydzek: Dla mnie dużo lepszy od "jedynki". Tam trzeba było dużo wprowadzać, sporo było obligatoryjnego tłumaczenia. W "Mrocznym świecie" wszystko już jest znane, przez co znalazło się więcej czasu na niemal każdego z bohaterów. Frigga, Warriors Three, Lady Sif, Darcy, Heimdall - wszystkich było naprawdę dużo! Widać rękę Alana Taylora, całość oglądało się jak wysokobudżetowy odcinek "Gry o tron", mniej było tu Szekspira, nieco więcej fantasy. Jednocześnie udało się przemycić (zaskakująco) dużo elementów komediowych. Za dużo? Nie dla mnie. Prawdziwą siłą filmów Marvela jest właśnie to ciągłe puszczenie oka do widza. To, czego na przykład "Człowiek ze stali" nie zrobił ani razu.

Marta Hołowaty: Jak dla mnie druga część jest o wiele ciekawsza od pierwszej. W "Thorze" mieliśmy te wszystkie utarte schematy, które musi pokonać kandydat na superbohatera, by zostać nim okrzyknięty: poświęcenie dla ludzkości, udowodnienie swojej wartości oraz niezliczone minuty wprowadzające widza w historię. Z "Thorem" jest również ten problem, że w pierwszej części intryga Lokiego była więcej niż niespójna. Biła po oczach niekonsekwencją. W drugiej części bohaterów znamy już dobrze, mniej jest dramatu, więcej akcji. Wróg, z którym musi się mierzyć Thor, jest demoniczny, a jego relacja z Jane przestaje przypominać licealne podchody. Nie okłamujmy się jednak - wszyscy, którzy poszli na kolejną odsłonę przygód Thora, poszli tam dla Lokiego. Twórcy filmu korzystają z wykreowanej przed Hiddlestona postaci na maksa - jest demoniczny, zabawny, knuje i łapie za serce. Wszyscy kochamy Lokiego! Niestety Natalie Portman jest w tej części jeszcze bardziej irytująca niż w pierwszej. Marvel coś nie ma szczęścia do dziewczyn superbohaterów. Pozostaje nam opięta w skórę Scarlett.

Kasia Koczułap: Dla mnie również zdecydowanie lepszy od części pierwszej. Od filmów Marvela wymagam przede wszystkim tego, by się dobrze bawić. A na Lokim… Oj, przepraszam, na drugim "Thorze" bawiłam się wyśmienicie. Szybkie tempo akcji, brak rozwleczonych sekwencji tłumaczących widzowi co, jak i dlaczego, świetne dialogi - to duże plusy filmu. Wszystkie odwołania do szerokiego uniwersum Marvela były mistrzowskie i momentami chciałam aż pisnąć z zachwytu. Bezbłędny Hiddleston oczywiście ukradł film, ale Natalie Portman zupełnie nie nadaje się na dziewczynę superbohatera. Tak czy siak, to czysta i bezbolesna rozrywka, do której na pewno z czasem powrócę.

Marcin Rączka: Jak łatwo można było przewidzieć jeszcze przed premierą, przebicie "jedynki" nie okazało się zbyt wymagającym zadaniem. "Mroczny świat" okazał się dla mnie czymś więcej niż tylko lepszym sequelem. Spójna, wciągająca fabuła, genialny Loki, gościnny występ Kapitana Ameryki i masa charakterystycznego humoru sprawiły, że nowego "Thora" oglądało się świetnie. Tylko ten Eccleston jakiś taki niewyraźny…

Kamil Śmiałkowski: Zaletą i wadą pisania jako ósmy jest to, że w zasadzie wszystko już zostało powiedziane. Więc tylko powiem, że też wolę ten film od "jedynki" i whedonowski rozpęd kinowego uniwersum Marvela bardzo mi pasuje. Bawiłem się jak norka, a właśnie tego wymagam w kinie. Tylko żeby pan od tłumaczenia mniej przefajnowywał na przyszłość.

Łukasz Ancyperowicz: A ja muszę się opowiedzieć po stronie ludzi, którzy jednak wolą "jedynkę", bo była zdecydowanie lepsza. "Mroczny świat" miał co prawda mnóstwo fenomenalnych i rozbrajających na łopatki one-linerów oraz genialnego Lokiego, ale jednak cała fabuła była dosyć banalna i zadziwiająco przewidywalna. Owszem, lubię dużo efektów specjalnych itd., ale nie może to przesłaniać ciekawej historii, która w "dwójce" zwyczajnie była gorsza. Było za dużo wszystkiego, a jak to się mówi: jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. "Thor" był moim ulubionym filmem z fazy pierwszej Marvela, więc na seans seaquela udałem się z dużymi oczekiwaniami i nadziejami, które niestety nie zostały spełnione. Było dobrze, na poziomie, ale zdecydowanie nie tak dobrze, jak powinno. Gdzieś zatracono wciągający klimat "jedynki"… Tylko na rzecz czego?

Adam Siennica: Pamiętam, jak jeszcze przed "jedynką" zapowiadano, że "Thor" będzie mieć klimat fantasy niczym "Władca Pierścieni". Potem przyszedł Kenneth Branagh i tak powstał moim zdaniem najgorszy film ze stajni Marvela. Sequel jest filmem, który powinna być "jedynką". Alan Taylor wyśmienicie łączy różne gatunkowe elementy, tworząc mieszankę rozrywkową i zabawną. Szkoda, że znowu za mało czasu dostaje główny superłotr, bo Ecclestona jest niewiele i nie porywa tak, jak tego oczekiwałem.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587039" suggest=""]

Kapitan Phillips

Adam Siennica: O filmie wiedziałem tyle, że kiedyś w telewizji dostrzegłem informację o tym człowieku. Greengrass jednak robi coś, co sprawia, że oglądało się to z napięciem od początku do końca. Atmosfera i klimat tego filmu jest momentami przytłaczający, a jednocześnie niezwykle intrygujący. Tom Hanks zagrał dobrze, zwłaszcza pod koniec, ale to Barkhad Abdi kradnie ten obraz. Debiutant przyćmił wszystkich.

[image-browser playlist="587040" suggest=""]

Wenus w futrze

Jędrzej Skrzypczyk: Polański ostatnio robi dobre filmy. Świetny "Autor widmo", przezabawna "Rzeź", no i najnowszy jego obraz, czyli "Wenus w futrze". Wszystko jest pięknie, zabawnie i rewelacyjnie napisane oraz zagrane. W trakcie seansu nie miałem żadnych zarzutów w stronę naszego reżysera. Jednak po wyjściu z sali poczułem, że już to widziałem, że to było mało odkrywcze, mało oryginalne, a wobec Polańskiego mam większe wymagania. Panie Romanie, skończ Pan z prostymi opowiastkami rodem z teatru, stwórz lepiej coś pokroju takich dzieł, jak "Wstręt" czy "Chinatown".

Dawid Rydzek: No tak, bo on nie tworzy takich dzieł z lenistwa… Choć oczywiście również tęsknię za takimi "filmami z prawdziwego zdarzenia", jak chociażby wspomniany "Autor widmo". Ostatnie teatralne filmy są niezłe, ale tego reżysera po prostu stać na więcej.

Kamil Śmiałkowski: Słaby teatr telewizji. Tani i strasznie przewidywalny. Bieda, oj bieda.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587041" suggest=""]

Rush

Dawid Rydzek: Jeśli nie fenomenalny, to na pewno zaskakująco dobry. Świetny scenariusz (którego oczywiście połowę napisało samo życie) i realizacja (ach, te ziarniste zdjęcia!). Co ciekawe, nie tylko dla fanów Formuły 1. To film o sporcie w ogóle, a być może o czymś jeszcze szerszym - rywalizacji. Tej męskiej szczególnie. Polecam każdemu.

Marta Hołowaty: Cóż, fani Formuły 1 poszliby na ten film choćby po to, by usłyszeć TEN DŹWIĘK! A co do samego filmu - Daniel Bruhl w roli Nikiego Laudy jest więcej niż znakomity. Co prawda sam kierowca przyznał, że w wersji filmowej jest bardziej święty niż archaniołowie, ale dramat zawodnika przedstawiony na wielkim ekranie łapie za serce niezależnie od tego, ile razy o historii mistrza F1 słyszeliśmy. Przy ogrywającym wszystko dwoma minami rywalu wypada fantastycznie. Nieprawdopodobna historia, którą napisało samo życie, jest przedstawiona w dynamicznych, wciskających w fotel ujęciach, które rozkochają w tym sporcie każdego sceptyka rzucającego pod nosem wytarte frazesy o "jeżdżeniu w kółko przez dwie godziny". Gorąco polecam! Smakowite widowisko.

Kasia Koczułap: Dla mnie ten film to absolutne zaskoczenie tego roku. Spodziewałam się szybkich samochodów, długonogich blondynek i nagiej klaty Chrisa Hemswortha w ilościach olbrzymich, a dostałam soczysty i dojrzały dramat o wyborach życiowych, esencji sportu i rywalizacji. Dawno nic mnie tak emocjonalnie nie poruszyło, jak subtelność tego obrazu i gra aktorska Daniela Bruhla! Mam nadzieję, że w styczniu za rolę Nikiego Laudy odbierze zasłużony Złoty Glob.

Kamil Śmiałkowski: I znowu powtórzę za towarzystwem powyżej: to najfajniejsze zaskoczenie tego roku w kinie. Solidny rzemiocha Ron Howard znowu pokazał klasę. Świetnie opowiedziana autentyczna historia z branży, która w ogóle mnie nie rusza (Formuła 1), a tu byłem nią zauroczony. Kreacje aktorskie (słowo "kreacje" użyte z pełną odpowiedzialnością) okraszone fajnymi epizodzikami - Natalie Dormer jak zawsze piękna.

Adam Siennica: Podpisuję się pod komentarzami kolegów, ale dla mnie to nie jest zaskoczenie. Od początku oczekiwałem po Howardzie solidnego kina i to właśnie dostałem. "Wyścig" ogląda się niezwykle przyjemnie.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587042" suggest=""]

Bilet na księżyc

Kamil Śmiałkowski: Niezły pomysł, niestety raczej spartolony. Ale dla Ani Przybylskiej warto. Poza tym to podróż sentymentalna pana reżysera, który zapamiętał PRL jako miejsce bardziej anegdotyczne niż kłopotliwe i usiłuje to sprzedać w sposób chwilami udany. Szkoda, że tylko chwilami.

[image-browser playlist="587043" suggest=""]

Adwokat

Jędrzej Skrzypczyk: Z doświadczenia wiem, że można stracić przyjaciół zabierając ich na ten film. Ja scenariusz McCarthy’ego kupuję, jednak nie dziwią mnie opinie, że film jest niczym więcej niż pseudointelektualnym bełkotem. Dodajmy do tego Cameron Diaz, na którą patrzeć nie można, i trochę zawodzącego Michaela Fassbendera, który w filmie wylewa - uwaga - nie jedną, nie dwie… ale aż trzy łzy!

Kamil Śmiałkowski: Hollywoodzka odpowiedź na "Reich" Pasikowskiego, czyli film, który nie zdaje sobie sprawy, że jest własną autoparodią. Bełkot, żenada i Cameron Diaz w roli przyssawki do szyby. Nie polecam na trzeźwo.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587044" suggest=""]

Don Jon

Dawid Rydzek: Znakomita komedia romantyczna. Nie, nie staram się niczym tutaj twórców obrazić, te słowa najlepiej go po prostu opisują. Z tym że weźmy poprawkę na to, co zrobili z "komedią romantyczną" PR-owcy, opisując tym hasłem każde kolejne wchodzące na ekrany polskie romansidło. W filmie Josepha Gordona-Levitta jest zarówno wiele elementów komediowych, jak i całkiem niezły wątek romantyczny. Gordon-Levitt miał w ogóle na ten film wyraźny pomysł - i to widać w każdym calu. Wiele tu cieszących oko drobnostek, pomysłowego montażu i genialnej w swojej prostocie historii.

Marta Hołowaty: Na ten film można się wybrać albo samotnie, albo z partnerem/partnerką o dużej wytrzymałości i z długim stażem związku. Sceny z filmów pornograficznych, które podobno miały być ograniczone, zajmują baaardzo dużą część filmu. W żaden sposób nie zaburza to jednak pomysłowej fabuły opracowanej przed Gordona-Levitta oraz całej gamy schematów, które ten film burzy. Mamy komedię romantyczną, w której nie ma niczego romantycznego i słodkiego, a w tle historię o małomiasteczkowej rodzinie, momentami nawet lepszą niż główny wątek miłosny. Film jest dopracowany co do milimetra, a oglądanie pomysłowych ujęć sprawia frajdę nawet wtedy, gdy to, co dzieje się na ekranie, jest co najmniej niesmaczne. Każdy z dystansem do siebie i historii miłosnych, które serwuje nam Hollywood i rodzime kinowe bagienko, powinien zobaczyć ten nietuzinkowy film.

Adam Siennica: Solidny debiut Gordona-Levitta, który pokazuje, że z głową da się zrobić niesztampową komedię romantyczną, którą ogląda się z niemałym zainteresowaniem.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587045" suggest=""]

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

Michał Kaczoń: Druga część przygód Katniss Everdeen wciąga jeszcze mocniej niż poprzedniczka, racząc widzów interesującym rozwojem postaci, intrygującym wyglądem oraz metodą działania areny, jak i świetną grą aktorską głównej bohaterki. Ostatnia scena filmu to istny majstersztyk minimalizmu - maksimum treści zawarto w czymś tak prostym, jak zmiana spojrzenia bohaterki. Do tego to jedna z najwierniejszych adaptacji filmowych, pozostająca tak blisko materiału wyjściowego, jak tyko się da, dlatego fani książek Suzanne Collins powinni być wniebowzięci. Dzięki sprawnej reżyserii - zwykli widzowie również.

Jędrzej Skrzypczyk: Michale, ja jakoś tej ostatniej sceny za bardzo nie zapamiętałem. Może dlatego, że byłem za bardzo wkurzony na to, iż film nie skończył się parę minut wcześniej - to byłby cliffhanger! Książek Collins nie znoszę, za to serii jestem wielkim miłośnikiem, a druga część dała mi nawet więcej, niż oczekiwałem. To jest naprawdę świetne kino, dobrze wyglądające i z fantastycznym drugim planem (Banks, Kravitz, Hoffman, Harrelson, Tucci… mam wymieniać dalej?). Moim jedynym zarzutem wobec sequela jest brak pokazania rewolucji i reakcji społeczeństwa na Igrzyska. To był motyw, który najbardziej spodobał mi się w części pierwszej.

Kasia Koczułap: Po raz kolejny bardzo wierna ekranizacja powieści, a takie lubię najbardziej. Zmiana reżysera wyszła sequelowi na dobre, bo film był znaczenie bardziej dynamiczny i lepiej przemyślany od "jedynki". Surowa, ostra narracja oddała klimat książkowego oryginału, a Jennifer Lawrence była po prostu doskonała. Jak szczerze nie lubię postaci Katniss, tak Jen wydobyła z niej wszystko, co się dało. Ta część była zdecydowanie bardziej dojrzała i mroczna, a przerost formy nad treścią widać jedynie podczas scen samych Igrzysk, ale to już wina Collins, a nie filmu. No i powtórzę za Michałem: końcówka była mistrzowska i po raz kolejny udowodniła, że minimalizm zawsze górą.

Kamil Śmiałkowski: Jestem za i polecam choć jeszcze bardziej nie mogę doczekać się kolejnej części. Kawał porządnego kina. I Lawrence to geniusz (tak mi powiedział w rozmowie Donald Sutherland i w pełni się z nim zgadzam).

Adam Siennica: "Jedynka" nie przypadła mi do gustu, ale po "dwójce" oczekiwałem dobrego kina, bo Francis Lawrence nigdy wcześniej mnie nie zawiódł. Razem ze świetnymi scenarzystami robi kino mądre, pełne emocji i wyśmienitej gry, w której bryluje Jennifer Lawrence. Jakby każdy blockbuster był tak zagrany, kino komercyjne byłoby szczęśliwszym miejscem.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="587046" suggest=""]

Kraina lodu

Adam Siennica: Disney powraca i deklasuje wszystko, co powstało w ostatnich latach. To jest "ta" magia studia, która przez dekady oczarowywała widzów w każdym wieku. Emocje, piękna historia, szczery humor i piosenki, która wiele dni po seansie nadal mi chodzą po głowie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj