We wrześniu nastąpiła chwila oddechu; nieco mniej było wysokobudżetowych produkcji, które do kin ściągną miliony widzów. Październik nadrabia to z nawiązką. Mieliśmy szansę obejrzeć m.in. Grę Endera, Grawitację i Maczeta Zabija. Nie zabrakło także ciekawych polski produkcji - wielu zachwycił Wałęsa, a także Chce się żyć.
[image-browser playlist="586343" suggest=""]
Dawid Rydzek: To nie jest taki film, jak się wydaje. Większość spotykanych w Internecie i prasie zarzutów jest pisana przez ludzi, którzy go nie widzieli i niepotrzebnie tylko sieją zamęt. Wajdzie można zarzucić wiele, ale po prostu nie to, że jest to laurka dla Wałęsy albo kolejny polski film hurrapatriotyczny. To ładne zwieńczenie trylogii o "Człowieku z…", choć niestety jednocześnie najgorszy w niej film.
Tomasz Skupień: W pełni zgadzam się z przedmówcą co do tego, że "Wałęsa" nie jest laurką - daleko mu do tego jak Wałęsie do miana ojca narodu. To film o wielkiej postaci, która jest przede wszystkim człowiekiem - ze swoimi słabościami i ułomnościami. I Więckiewicz oddał to świetnie - chyba był bardziej "wałęsowaty" niż sam Wałęsa. A to już naprawdę sztuka. Szkoda tylko, że całość filmu nierówna - dobre sceny przeplatają się z tymi niedopracowanymi. I w sumie można byłoby go jeszcze skrócić.
Kamil Śmiałkowski: A ja się nie zgadzam z przedmówcą. Nie skracać. Wydłużać. To powinien być 6-godzinny serial i wtedy byłoby super. A tak faktycznie jest trochę poszarpane i na siłę. Ale mimo to ogląda się dobrze. I polecam. Tylko nie dajcie się nabrać, że ma to coś wspólnego z tamtymi dwoma "człowiekami". Jest co prawda jedna scena (tzw. crossover), ale to zupełnie inny gatunek. I wcale nie Więckiewicz jest w tym filmie najlepszy - Grochowska zjada go w każdej scenie.
Mateusz Dykier: Biorąc pod uwagę ostatnie dokonania Wajdy, jest to i tak jeden z jego lepszych filmów. "Wałęsa" mi się podobał. Jeden z potrzebnych filmów grających na emocjach. Nie zmienia to jednak faktu, że poszarpany okropnie i momentami gna na złamanie karku. Zgodzę się z Kamilem, że dorabianie ideologii o zwieńczeniu trylogii jest nieco na siłę i zdaje się być zabiegiem marketingowym - tytuł zresztą też się zmieniał wraz z upływem czasu.
Marcin Moszyk: To chyba pierwszy film "współczesnego" Wajdy, który mi się podoba. Historia Wałęsy została opowiedziana w dość wiarygodny sposób, bez przesadnego koloryzowania i wprowadzania niepotrzebnego patosu. Może w końcu to będzie nasza szansa na Oscara, biorąc pod uwagę, że Amerykanie lubię nagradzać filmy dotyczące tematów, które im się podobają - a Wałęsę darzą sporym szacunkiem.
Adam Siennica: Nigdy nie byłem wielbicielem twórczości Wajdy, ale ten film oglądało mi się bardzo dobrze. Ma on swoje wady, ale dla świetnego popisu Grochowskiej i Więckiewicza jest to kino warte seansu. Natomiast sama krytyka filmu bez jego oglądania jest absurdalna.
[image-browser playlist="586344" suggest=""]
Dawid Rydzek: Magnetyzujący, hipnotyczny i jakże inny od "Zagadki Kaspara Hausera". To zupełnie różne podejście do jednej i tej samej historii pokazuje, jak wiele w kinie można jeszcze powiedzieć.
Jędrzej Skrzypczyk: "Legenda Kaspara Hausera" to tytuł tak zachęcający, że nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego jeszcze tego filmu nie widziałem. Odrzuca mnie trochę ten styl, który widać w trailerach; już po nich czuję się, jakbym przez cały dzień słuchał dubstepu.
[image-browser playlist="586345" suggest=""]
Kasia Koczułap: A teraz wszyscy razem dziękujemy losowi za Hugh Jackamana! Niesamowita kreacja zrozpaczonego ojca, który zmienia się na oczach widzów w kogoś, kim nawet nie podejrzewał, że może się stać. Jackman łamie serce. Bolesny, trudny obraz, który na długo zostaje w pamięci. Zabrakło mu trochę subtelności, ale to jeden z lepszych filmów, jakie widziałam w tym roku. Takie spostrzeżenie - polski tytuł jest naprawdę bardzo udany.
Mateusz Dykier: Kawał dobrego thrillera! Fajna intryga, rewelacyjne aktorstwo (Hugh wymiata, Jake mu nie ustępuje), doskonałe zdjęcia i niezła muzyka. Czasami nieco zbyt przeciągnięte, ale za to klimat wgniata w fotel. Jeden z lepszych dreszczowców obejrzanych w tym roku.
Marcin Zwierzchowski: Zgodzę się, że bardzo dobry film. Nie zgodzę się, że Jackman zrobił w nim coś wielkiego. Gyllenhaal bije go na głowę; w ogóle postać detektywa Lokiego dźwiga ten film na swoich ramionach. Abstrahując jednak od tego - "Labirynt" nie zawodzi, a mnie trochę przypomina "Zodiak" Finchera.
Marcin Moszyk: Ciekawe kreacje, fajny klimat, tylko… ile razy można wałkować taką tematykę? W żadnym wypadku nie porównałbym tego filmu do "Zodiaku" Finchera, chyba że chcemy genialności tej produkcji umniejszyć. "Labirynt" to typ historii, która u swojego zwieńczenia powinna widza zaskoczyć. Tutaj chyba za zaskoczenie możemy uznać jego brak.
Adam Siennica: Dobry thriller, w którym najbardziej imponuje atmosfera i klimat. I mnie też bardziej podoba się w swojej roli Jackman niż Gyllenhaal. Napięcie i emocje sprawiają, że ta historia zapada w pamięć nawet pomimo tego, iż nie jest szczególnie odkrywcza czy oryginalna. Mógłby jednak być on trochę krótszy, bo w pewnych momentach daje się odczuć dłużyzny.
[image-browser playlist="586346" suggest=""]
Marcin Zwierzchowski: Trochę nie to, czego się można było spodziewać. Bo miał być film, w sensie fabuła, a tu nic, nada, zero. To znaczy, coś tam niby jest, ale tyle tej akcji, co w przeciętnym kilkuminutowym teledysku; w sumie nawet logika rozwoju historii rodem z wideoklipu. Ale za to koncert super, dla niego samego warto obejrzeć. W końcu to Metallica!
[image-browser playlist="586347" suggest=""]
Dawid Rydzek: Wow. Nie było takiego filmu o kosmosie od czasów "2001: Odysei kosmicznej" Stanleya Kubricka. Jasne, nie ma tu takiej wyraźnej warstwy filozoficznej, ale obraz z całą pewnością nadrabia ją swoją widowiskowością. W tej efektowności jest przy tym paradoksalnie niesamowicie minimalistyczny. Dobrze, że trwa tylko półtorej godziny, bo inaczej mógłbym nie wysiedzieć z nerwów do końca.
Jędrzej Skrzypczyk: Dawid, takiego filmu o kosmosie nie było NIGDY! Cóż za widowiskowość, co za emocje! Fantastyczna Sandra Bullock, kapitalny Clooney, genialny Lubezki i wizjonerski Cuarón. Seans (a raczej dwa seanse) "Grawitacji" zapamiętam na długo - to jest kino XXI wieku!
Tomasz Skupień: Zamysł świetny, efekty powalające (w końcu 3D ma sens), ale od połowy film zaczyna mieć dziwny, jeśli nie groteskowy wydźwięk. Sama koncepcja ludzi walczących o przetrwanie i wykorzystujących to co maja pod ręką - w warunkach ziemskich wiele razy to widzieliśmy, ale w kosmosie to piękna jazda bez trzymanki. Do tego odzwierciedlenie zjawisk zachodzących w przestrzeni kosmicznej - szacun. Ale niestety w warstwie fabularnej coś nie zagrało jak powinno. Za to wielki, wielki plus za obrazy Ziemi - porywające!
Łukasz Ancyperowicz: Fakt, fenomenalnie się ogląda zdjęcia kosmosu, zdarzeń tam zachodzących. Widać, że te 3 miesiące, które ekipa spędziła nad Ziemią, nie były stracone. Do tego przegenialna scena spadania na Ziemię głównej bohaterki przy idealnie zgranym utworze instrumentalnym sprawiła, że wgniotło mnie w fotel w kinie. Jednak Tomek masz rację. W fabule zdecydowanie może nie tyle coś nie zagrało, co brakowało ciekawego pomysłu; wykorzystano tylko stary, dobrze znany schemat. Mimo wszystko polecam wszystkim zobaczyć ten film, bo warto!
Kamil Śmiałkowski: Wszystko co koledzy powyżej chwalili, to słusznie chwalili, choć może bym się aż tak nie ekscytował. Ale mnie urzekło jeszcze co innego. Oto mamy do czynienia z kameralnym filmem psychologicznym, fabułą, która u nas, u polskich filmowców, rozgrywałaby się w jakimś brudnym, odrapanym pokoju, a Cuarón go zrobił w kosmosie. Tak po prostu. Szacunek!
Mateusz Dykier: To miłe, że Cuarón nawet przy sporym budżecie nie psuje swojego autorskiego stylu i perfekcyjnego technicznie sznytu. Zgodzę się z przedmówcami, ale jednocześnie poszedłbym o krok dalej z tym, co napisał Tomek, i dodał, że od połowy filmu "Grawitacja" zamienia się w festiwal absurdu. W pewnym momencie parsknąłem śmiechem i pytałem: "I co jeszcze? Może deszcz meteorytów?!". Postać Bullock to największy pechowiec w kosmosie! Nie zmienia to faktu, że film z kategorii "must see", szczególnie na dużym ekranie.
Marcin Zwierzchowski: Podzielam raczej stonowany entuzjazm naczelnego. Film dobry, nie ma co z tym dyskutować; piękny także, bo ujęcia kosmosu faktycznie wyborne, zwłaszcza oddanie jego pustki i grozy. Niemniej fabularnie jest ledwie przeciętnie. Ot, trochę napięcia i świetna postać Kowalsky’ego. Dla mnie "Grawitacja" to przede wszystkim strona wizualna, z niegłupią, ale też niepowalającą opowieścią w tle.
Marcin Moszyk: Zdecydowanie zgodzę się tutaj z większością redakcji - obraz piękny wizualnie, ale kuleje fabularnie. To ten typ produkcji, którą warto obejrzeć w IMAX-ie i napawać się jej blaskiem. Wielkie brawa za postać Kowalsky’ego, która według mnie powinna grać w "Grawitacji" główne skrzypce.
Adam Siennica: Zgodzę się z wszystkimi argumentami. Dobre, emocjonujące i pełne napięcia oraz widowiskowości w kinie. Jeden z takich filmów, które pojawiają się raz na kilka lat i pokazują coś kompletnie świeżego.
[image-browser playlist="586348" suggest=""]
Kamil Śmiałkowski: Świetne remedium na przekombinowaną "Dziewczynę z szafy". Jak widać, można opowiedzieć o chorobie w sposób prosty, emocjonalny, wiarygodny i zwyczajnie dobry. Polecam z pełnym przekonaniem.
Marcin Zwierzchowski: Nie wiem, gdzieś Ty w "Dziewczynie z szafy" widział przekombinowanie, ale zgodzę się, że "Chce się żyć" to prawdziwa perełka. Nie dość, że o chorobie mówi w sposób prosty, to jeszcze szczery, ale nie skupia się wyłącznie na wyciskaniu łez pokazywaniem cierpienia. Przecież to jest strasznie zabawny film! I to mi się w nim najbardziej podoba, ten smutno-wesoły wydźwięk i doskonałe połączenie w jednej historii tak skrajnych emocji.
[image-browser playlist="586349" suggest=""]
Jędrzej Skrzypczyk: Nie tak skandalizujący, jak zapowiadano, ale także nie tak wybitny. Złota Palma ma od jakiegoś czasu dla mnie specjalne znaczenie, ale tym razem Jury festiwalowe chyba się pomyliło. "Życie Adeli" jest ciekawe, realizatorsko intrygujące, jednak brakuje w nim… sensu? Chyba tak. Bo autorzy chcąc opowiedzieć o wszystkim, opowiedzieli tak naprawdę o niczym, posługując się przy tym masą klisz i spłycając dosłownie każdą postać. Kino przyjemne, nienużące (a to trzy godziny!), ale niewarte Złotej Palmy.
Marcin Zwierzchowski: Ależ oni nie opowiadali o wszystkim, opowiadali wyłącznie o Adeli. Nie jest to film o tolerancji dla homoseksualistów, nie jest o wyzwoleniu seksualnym, nie traktuje też o miłości ani sztuce - to wszystko w nim znajdziemy, ale jedynie jako efekt uboczy skupienia się na niesamowitej bohaterce. "Życie Adeli" to film wybitny, powalający godnymi wszelkich nagród kreacjami aktorskimi i niezwykle skrupulatnym, niemalże kronikarskim podejściem do historii. Jeden z lepszych obrazów tego roku.
[image-browser playlist="586350" suggest=""]
Kamil Śmiałkowski: Kolejny skok na kasę w ramach remake’ów starych horrorów. Tym razem nie wyszło. I jakoś się nie dziwię.
Marcin Zwierzchowski: Widziałem, ale nie chcę o tym mówić. Chcę zapomnieć, wyprzeć z pamięci drewnianą główną bohaterkę i jej irytującą matkę. Potworek, a nie film.
[image-browser playlist="586351" suggest=""]
Kamil Śmiałkowski: Śmiałem się. A to w komediach najważniejsze. Wiem, że było nierówno, miejscami wręcz żenująco, ale się śmiałem. Czego i Wam życzę.
Mateusz Dykier: Kamilu, Ty się śmiałeś, a ja płakałem. Z zażenowania i nostalgii, że tak fajny reżyser polskich komedii się skończył. Film po prostu tragiczny, do tego drewniano zagrany. A ostatnie dwadzieścia minut to pokaz grafiki sprzed czasów PlayStation! Wstyd!
[image-browser playlist="586352" suggest=""]
Kamil Śmiałkowski: Chyba się starzeję. Jeszcze kilka lat temu taki film pewnie by mnie zachwycił, ale dziś już nie. Kino poszło dalej (nawet w tego typu głupawkach), a Rodriguez chyba tego nie zauważył. Szkoda. Ale uczciwie przyznaję, jest tu tak z kwadrans pierwszorzędnej zabawy w popkulturowym szambie.
Mateusz Dykier: A tam się starzejesz. Raczej Rodriguez przesadził. Pierwsza część była świetnym pastiszem i romansowaniem z kampowością. W drugiej mamy już regularne małżeństwo i to nie do końca udane. Chyba Rodriguez za bardzo uwierzył w swoją nieomylność. Momentami aż za głupio, ale zgodzę się, że łącznie mamy z kwadrans majstersztyku, jeżeli chodzi o nawiązania do popkultury.
Adam Siennica: Fajne nawiązania do "Star Wars" i chyba tyle dobrego mogę powiedzieć. Tym razem nie bawi to tak, jak powinno. Przegięte w złą stronę. Ponadto Rodriguez zapomniał, jak kręcić akcję. Złego wykorzystania Marco Zarora mu nigdy nie daruję.
[image-browser playlist="586353" suggest=""]
Dawid Rydzek: "Cube" uwielbiam, więc po świetnych zwiastunach "Istoty" od razu pognałem na nią do kina. I dostałem jakiś tandetny horror klasy C. Tym razem "Istnienie" się nawet świetnie nie zapowiada, więc w ogóle nie ma po co iść.
[image-browser playlist="586354" suggest=""]
Jędrzej Skrzypczyk: Assangem ani WikiLeaks specjalnie się nie interesowałem, a do kina zajrzałem przy okazji, więc i nie spodziewałem się niczego konkretnego… i przez dwie godziny nieźle się wynudziłem - ni to thriller, ni to wydra, jedynie Benedict jak zwykle cudowny.
Kamil Śmiałkowski: Hollywoodzkie zabójstwo na zlecenie. Amerykański rząd chciał w ten sposób obrzydzić światu Assange’a i prawie mu się udało. Prawie, bo film nakręcony przez reżysera, który dopiero co zszedł z planu "Zmierzchu", nie udźwignął tematu. Wyszło nijako, mało kto poszedł i mało kto dowiedział się, że ten Assange to taki zły człowiek, jak go Amerykanie malują.
Marcin Zwierzchowski: Bill Condon miał świetną historię jako podstawę, a do tego udało mu się zaangażować dwóch naprawdę wybornych autorów. Co z tego wyszło? Ano niewiele, bo ewidentnie pomysłu na ten film nie miał. Nie wiedział, jak dozować napięcie, jak pokazać rzeczywistość hakerów, a z Assange’a zrobił zaś postać jednoznacznie negatywną. "The Social Network" to to nie jest.
[image-browser playlist="586355" suggest=""]
Jędrzej Skrzypczyk: Pierwsza połowa, wspinanie się po "szczeblach" przez młodego Endera, bardzo przyzwoita. Jednak im dalej i im poważniejsze rzeczy dzieją się na ekranie, tym mniej byłem nimi zainteresowany. Książki nie czytałem, ale z tego co wiem, to jej magii przełożyć na język filmowy się nie da. Magii też nie czuć na samym seansie - ot, przyjemne kino sci-fi, jednak nic po nim nie zostaje w głowie.
Kamil Śmiałkowski: Ot, taki bryk z książki. Znowu - byłby z tego dobry serial, a tak trzeba biec na skróty i omijać duże partie fabuły. I szkoda. Ale ci, co nie czytali, mogą iść i obejrzeć nawet z przyjemnością. A potem niech przeczytają i zachwycą się powieścią.
Marcin Zwierzchowski: I jak zwykle marudzenie, że film nie jest książką, że nie ma wszystkich wątków itp. No nie ma, bo być ich nie mogło. Niemniej efekt jest lepszy, niż się spodziewałem. Hood nakręcił widowiskowy i całkiem mądry film ze świetnym zakończeniem i ciekawym bohaterem. Owszem, przydałoby się dodatkowe 30-40 minut, co pozwoliłoby wydłużyć i dopracować niektóre wątki, ale i bez tego ogólna ocena jest bardzo pozytywna.
Adam Siennica: Książki nie czytałem, ale film bardzo mi się spodobał. Ładna, ciekawa historia, niezła akcja i przede wszystkim świetna postać. Asa Butterfeld sprawia, że chce się mu kibicować, a Ford ładnie mu wtóruje. Dobre kino, bezapelacyjnie nie dla dzieci.