Jesteśmy już na półmetku sezonu letniego, a to oznacza kolejne widowiska. W ubiegłym miesiącu reprezentowane były przez Ewolucję planety małp i Herculesa. Nie zabrakło także komedii (Rodzinne rewolucje) oraz thrillerów (Więzy krwi, Noc oczyszczenia: Anarchia).

Rodzinne rewolucje

Jan Stąpor: Trudno jest się wypowiedzieć na temat tego filmu w nie pejoratywny sposób, ponieważ nic w nim nie jest ciekawe, pociągające, oryginalne czy śmieszne. Dwa słowa: Adam Sandler.

Zbaw nas ode złego

Agnieszka Sudoł: Scott Derrickson postanowił zekranizować historię nowojorskiego gliniarza. Zebrał wokół siebie niezłą ekipę, wybrał klimatyczną lokalizację planu oraz zrealizował kilka świetnych pomysłów. Końcem końców jednak film nie zachwyca tak jak powinien. O ironio, za ten zgrzyt odpowiedzialna jest zbyt duża ilość dosłowności w scenach o zabarwieniu nadnaturalnym. Film zapewne bardziej by mi się spodobał, gdyby reżyser pozostawił motyw demonów w sferze niedopowiedzeń i skoncentrował się na mrocznym kryminale. Zachwycić się jednak należy nad paroma genialnymi rozwiązaniami fabularnymi (jak chociażby wykorzystanie utworów The Doors) i rewelacyjnym klimatem wiecznie-skąpanego-w-deszczu Bronxu, gdzie ponura atmosfera zdaje się nie mieć końca - niczym zło, które zawisło nad Nowym Jorkiem.

Zacznijmy od nowa

Kasia Koczułap: To jeden z tych filmów, które skutecznie rozgrzewają od środka. Kiera jest subtelna i eteryczna, a Ruffalo po raz kolejny udowadnia, że jest świetnym aktorem. To przede wszystkim on trzyma ten film. Ścieżka dźwiękowa jest czarująca i jeśli są na sali fani Once, to ta pozycja jest dla nich obowiązkowa.

Michał Kaczoń: Pełna zgoda, pełna prawda. Doskonały feel-good movie, który aż zaraża optymizmem i sprawia, że szeroki uśmiech wkrada się nam na usta i pozostaje z nami na długo po seansie. Zasługa to właśnie subtelnej gry aktorskiej, chemii między bohaterami, a także wspomnianej ścieżki dźwiękowej, która przypadnie do gustu wszystkim, którzy lubią muzyczny nurt singer/songwritter. Obraz, z którego wychodzi się z gromkim okrzykiem na ustach: Another!, już planując kolejny seans. Świetna sprawa!

Frank

Jan Stąpor: Trochę alternatywny film, a trochę próbujący przebić się do głównego nurtu, co powoduje mocno mieszane uczucia. Na pewno na uwagę zasługuje muzyka, kreacja Fassbendera oraz to, jak wiernie został ukazany cały proces twórczy, który towarzyszy powstawaniu muzyki. Jednak film wydaje się na tyle nierówny, że nie zostaje w głowie na zbyt długo po zakończonym seansie.

Małgorzata Pawłowska: Film jest nie tyle nierówny, co nieprzewidywalny. To absurdalnie śmieszna i zarazem smutna jazda bez trzymanki, nigdy nie można przewidzieć, w którą stronę film zaraz skręci. Jeśli tylko dacie radę złapać "Franka" w kinach, idźcie koniecznie. Warto nie tylko dla fenomenalnego Fassbendera, który ma odwagę przez cały film nosić śmieszną głowę, ale także dla świetnego Domhnalla Gleesona, który na swoich barkach dźwiga połowę filmu. Miejcie na niego oko, zwłaszcza że dostał jakiś czas temu angaż w najnowszych "Gwiezdnych wojnach". Jeszcze będzie o nim głośno.

Czytaj również: Lenny Abrahamson: Przymierzałem maskę Franka - wywiad

Jędrzej Skrzypczyk: Zgadzam się z Małgorzatą - rzeczywiście "Frank" jest nieprzewidywalny. Dużo w nim czarnego humoru i fajnych fabularnych rozwiązań. Ale o co chodzi z genialną kreacją Fassbendera? Ten człowiek ma maskę na głowie! A on przede wszystkim gra twarzą! Ale ogląda się go z ogromną przyjemnością, a jego głos w piosenkach brzmi naprawdę interesująco. Taka troszkę hipsteriada - muzyka straszna, poza tą finałową i pojedynczymi pobrzękiwaniami, historia taka troszkę bez niczego, ale warto zobaczyć choćby dla dobrej zabawy.

Michał Kaczoń: Film na pewno warto zobaczyć właśnie dla tego niecodziennego procesu twórczego nagrywania muzyki oraz niezwykłych problemów, jakie bohaterowie spotykają na swojej drodze, zanim osiągną upragniony sukces. Obraz pokazuje bolączki artystów, którzy muszą zmagać się z pytaniem: tworzę muzykę dla mas czy dla siebie? Robi to jednak w wyjątkowo urokliwy sposób, a oglądając Fassbendera za maską, nie sposób się uśmiechnąć w bardzo wielu scenach (moment pod prysznicem!), choć czasami jest to dość gorzki uśmiech. Kinowa ciekawostka, z którą warto się w wolnej chwili zapoznać.

Ewolucja planety małp

Dawid Rydzek: Więcej takich blockbusterów! Genialne efekty specjalne, jak i też zgrabna, niegłupia fabuła. Akademia musi zacząć myśleć nad jakimś Oscarem dla Andy’ego Serkisa, przynajmniej honorowym, bo jego Cesar to po prostu - abstrahując od tego, czy to performance capture, czy nie - świetna kreacja aktorska.

Marcin Zwierzchowski: Oscar tak, ale za efekty specjalne, bo wygląd małp dopieszczono do perfekcji. Czy dla Serkisa? Chyba nie za tę rolę. Sam film jednak bardzo dobry, lepszy od średniej w mojej opinii "Genezy planety małp", zwłaszcza fabularnie.

Jan Stąpor: Chyba najmniej blockbusterowy blockbuster ostatnich lat, co jednak ma swoje pozytywne strony, bo w końcu ile można oglądać walki ogromnych potworów czy robotów? Na osobne uznanie zasługuje fakt, że widz utożsamia się bardziej z małpami wykreowanymi komputerowo i o wiele bardziej przejmuje się losem ich niż profesjonalnych aktorów. No i te emocje!

Czytaj również: "Ewolucja planety małp": Równi i równiejsi – recenzja

Małgorzata Pawłowska: Zgadzam się absolutnie z Dawidem, to wyśmienity film, jeszcze lepszy od poprzedniej części. Wciąga bez reszty. Świetny i inteligentny scenariusz! O rewelacyjnym Serkisie i performance capture nie dam rady powiedzieć nic więcej niż moi poprzednicy: efekty pierwsza klasa. Dla mnie na razie blockbuster roku; przekonamy się, czy "Planetę małp" zdołają zdetronizować "Strażnicy galaktyki".

Adam Siennica: Popieram Dawida - świetne kino. Piękne połączenie efektownego blockbustera z intymnym dramatem. Wielkie emocje!

Noc oczyszczenia: Anarchia

Jan Stąpor: Absolutnie pozytywne zaskoczenie! DeMonaco naprawił większość błędów pierwszej części (poza oczywistą niedorzecznością), osadzając całą fabułę w znacznie szerszym kontekście. Robi wrażenie, porusza i oddziałuje do tego stopnia, że po seansie jeszcze przez kilka dni oglądałem się za siebie, idąc ciemną ulicą.

Step Up All In

Michał Kaczoń: Bzdurna fabuła i wydłużony czas akcji zostaje zrekompensowany finałowym układem choreograficznym, który rzeczywiście pokazuje pasję i radość z tańca, niejako zarażając nią nawet zgromadzoną w kinie publiczność. To zawsze był plus tej prostej serii, szkoda więc, że przypomniano sobie o nim dopiero na koniec. Dla niego warto jednak zobaczyć ten film, choć trzeba uzbroić się w cierpliwość i próbować nie wołać pomstę do nieba, oglądając Izabelę Miko, która za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, w wyjątkowo dziwny sposób macha rękami.

Adam Siennica: Ta seria jest specyficzna - fabuła jest pretekstem do tańczenia i nie ma ona większego znaczenia. W każdej części chodzi o to samo i raczej nigdy się to nie zmieni. Liczy się jednak fakt, jak wspaniale nakręcono tańce od strony technicznej - dzięki temu widowisko jest imponujące. Dlatego też zapomnijmy o niedociągnięciach fabularnych i cieszmy oczy tańcem.

Hercules

Dawid Rydzek: Sprawnie zrobione kino klasy C, z czego twórcy zdają sobie sprawę, mrugając okiem w stronę widza. Tyle że… no to jest wciąż kino klasy C, czyli nic dobrego. Poza tym, jeśli scenariusz nie wykorzystuje zdolności aktorskich Dwayne’a Johnsona (którego rzecz jasna uwielbiam), to wiesz, że jest źle.

Marcin Zwierzchowski: Jakie zdolności aktorskie? To ma być zabawa! To ma być nawalanka! Ma być lekko, śmiesznie i rozrywkowo - i tak było. Dla mnie spore zaskoczenie na plus, zwłaszcza bardzo świadome podejście do filmu - twórcy ewidentnie zdawali sobie sprawę z poziomu, jaki on prezentuje, i wykorzystali to, żeby robić sobie jaja.

Czytaj również: "Hercules": Nie traktując siebie zbyt serio – recenzja

Kasia Koczułap: Film robi sobie takie jaja z widza, puszczając do niego oczko za oczkiem, że nie da się na nim dobrze nie bawić! Sami aktorzy bawią się doskonale, więc widz siedzący w kinowym fotelu może jedynie do nich dołączyć. Jak pisze Marcin, wszystko jest świadome i zamierzone, dlatego takie udane. Absolutnie nie należy brać tego filmu na poważnie, a kinowy seans skończy się naprawdę dobrze.

Adam Siennica: Daleko temu do kina klasy C. Jest dobra zabawa, sporo akcji i charyzmatyczny Dwayne Johnson. Jako że chyba większość z nas po Bretcie Ratnerze spodziewała się dna, można uznać to za pozytywne zaskoczenie sezonu. Dobra zabawa.

Szef

Dawid Rydzek: Świetne - czy też raczej smakowite - kino familijne. Jon Favreau może i jest filmowym rzemieślnikiem, ale na pewno tym z górnej półki.

Kasia Koczułap: Film pełen kubańskich rytmów i cudownego jedzenia. Idealna kinowa propozycja na lato, którą ogląda się z wielką przyjemnością. Należy jedynie pamiętać, by przed seansem zjeść coś dobrego.

Czytaj również: Szef": Pornografia jedzeniowa – recenzja

Michał Kaczoń: Zgodzę się, że smakowite i przyjemne, ale dla mnie także - zdecydowanie za długie. Historia jest bowiem tak słodka i przelukrowana, że w pewnym momencie człowiek aż łapie się na tym, iż chciałby zobaczyć ten standardowy moment kryzysowy, który przed finałem zostanie rozwiązany. A tu tego nie ma, przez co ten feel-good(-food) movie, choć miał zadatki, by być naprawdę dobrym obrazem, zwyczajnie się człowiekowi dłuży. Jeśli jednak przymkniemy oko na dłużyzny, możemy się naprawdę dobrze bawić, a już na pewno wyjść z kina głodnymi i z chęcią zjedzenia wyjątkowo smacznego posiłku.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj