Lato dobiegło końca, a w kinach widać lekki blockbusterowy przestój. Zawiodło nieco Sin City: Damulka warta grzechu, ale porządny hollywoodzki rozmach dotarł do nas za sprawą polskiej (!) produkcji - Miasta 44.

Witamy w Nowym Jorku

Dawid Rydzek: "Wilk z Wall Street" tylko bez reżyserskiej maestrii Martina Scorsese, która w ostatecznym rozrachunku okazuje się wszystkim. Po niezgorszej pierwszej godzinie, film łapie zadyszkę i nie może się skończyć. Szkoda też, że Abel Ferrara jest we wszystkim tak dosłowny i nie pozostawia miejsca na interpretację. Widzimy dokładnie, co się stało podczas słynnej wizyty sprzątaczki w pokoju hotelowym, a bohater Depardieu jest właściwie jednoznacznie negatywny.

[video-browser playlist="631928" suggest=""]

Więzień labiryntu

Beata Zawadzka: Bardzo przyzwoity film sc-fi, przeznaczony dla młodych widzów na podstawie bestsellerowej książki, będącej pierwszą częścią większej całości. Niezłe tempo, intrygująca zagadka do rozwiązania, a główny bohater w sam raz do zakochania dla nastolatek. Tajemnica nie zostaje wyjaśniona, więc na pewno będą jeszcze co najmniej dwa sequele.

Paweł Bojarski: Moja kolejna przygoda z Young Adults. 80% filmu jest bardzo przyzwoite mimo kilku potknięć czy błędów logicznych (bez których film trwałby jakieś 40 minut). Nie miałem styczności z książką, więc miałem dość świeże podejście do filmu. Efekty specjalne były na dobrym poziomie i kreaturki strasznie mi się spodobały. Za to końcówka filmu mnie zawiodła. Tak beznadziejnej i bijącej po oczach zapowiedzi kontynuacji już dawno nie widziałem. Przez to dla mnie tylko 6/10.

[video-browser playlist="615453" suggest=""]

Miasto 44

Dawid Rydzek: Owszem, wiele tutaj kuleje i można by poprawić (szczególnie postać głównego bohatera), ale jako całość film rzuca na kolana, a każdy seans rzuca widzem o ścianę. Czekam z niecierpliwością na kolejne filmy Komasy.

Jan Stąpor: Biedny scenariusz, ale za to nadrabia formą oraz zdecydowanie rolami żeńskimi. Po trochu o samej Warszawie, o Powstaniu i o miłości w nieco teledyskowym ujęciu, co nie jest złe, bo w końcu ile można robić poważne polskie filmy historyczne?

Michał Talaśka: Zdecydowanie jeden z najlepszych filmów o powstaniu - zgadzam się z poprzednikiem, że scenariusz nie był idealny, mimo to momentami opowieść wbija w fotel i zmusza do zastanowienia. Zrealizowana z rozmachem produkcja Komasy jest po prostu godna polecenia.

Jędrzej Skrzypczyk: Największe bolączki filmu zostały już wspomniane, więc nie ma co się rozwodzić. Zresztą, Komasa ogólnie niszczy mnóstwo pomysłów, które w pierwotnym założeniu były dobre. Zawrzeć sekwencję dubstepową w filmie o powstaniu? Jasne, tylko dlaczego tak krótką? Pobawić się konwencjami? Super, tylko po co to horrorowe zagranie w kanale? Ale trzeba przyznać, dźwiękowo i wizualnie pierwsza klasa - Komasa robi kino Hollywoodzkie, które musi się sprzedać! Inaczej dalej pozostaniemy filmowym zaściankiem…

Agnieszka Sudoł: Zdecydowanie więcej dobrego niż złego mówi się o "Mieście 44". I słusznie! Ok, są niedorzeczne (dla niektórych wręcz niewybaczalne) "kwiatki", ale na film Komasy należy patrzeć jak na pokaźny obraz, którego błędy nikną wobec rozmachu, przyprawiających o gesią skórkę motywów, dobrej ściężki dźwiękowej oraz zapadających na długo w pamięć scen (deszcz krwi). Co najważniejsze, po pierwszym seansie analizuje się w myślach tak długo film, aż w końcu dochodzi się do wniosku: "ja chcę jeszcze raz!".

Malwina Sławińska: Napisać o "Mieście 44" w kilku słowach to trudne zadanie, ale spróbuję. Przede wszystkim należy pochwalić Komasę za odwagę. Nakręcił film o wojnie w nowoczesny sposób – czego nie robi się w konserwatywnej Polsce. Bawiąc się konwencjami stworzył film widowiskowy i atrakcyjny dla współczesnego widza. Jednocześnie nie zapomniał o tym co najważniejsze - obok rozmachu, jego film cechuje też emocjonalność. Sprawdza się przewodni wątek miłosny, a piekło wojny pokazane jest tak dobitnie, że ludzie w kinie nie są w stanie dojeść swojego popcornu. Czy potrzeba jeszcze coś dodawać?

Marta Płaza: Wszyscy chwalą Komasę za odwagę, pochwalę i ja. Zrobić w Polsce, gdzie martyrologia wciąż jest żywa, film o Powstaniu w tak teledyskowy i popkulturowy sposób? To musiało wzbudzać dyskusje! I bardzo dobrze, bo moim zdaniem film spełnia swoje zadanie znakomicie. Przywraca dyskusję na ten bolesny temat, bez irytującego zadęcia, co więcej, bez zajmowania którejkolwiek ze stron. Jest nad wyraz obiektywnie, wizualnie zachwycająco, a i sam film daje nadzieję na rozkwit nowych talentów aktorskich.

[video-browser playlist="615884" suggest=""]

Słowo na M

Kamila Hladisz: W końcu jakaś komedia romantyczna, której bohaterowie nie irytują. Dobrze nakreślone postaci, sympatyczna historia i ładne Toronto w tle sprawiają, że to film, dzięki któremu można przyjemnie spędzić półtorej godziny. Nie przepadam za tym gatunkiem, wiec byłam pozytywnie zaskoczona seansem.

[video-browser playlist="631930" suggest=""]

Zanim zasnę

Agnieszka Sudoł: Trudno uniknąć w filmie Rowana Joffe porównań do "Memento", skoro film na siłę pragnie się do hitu Nolana upodobnić. Christine Lucas budzi się z tajemniczym "nieznajomym" w łóżku, w "nieznajomym" miejscu, otoczona "nieznajomymi" rzeczami. Motyw filmowej amnezji to cienki lód, po którym potrafią stąpać nieliczni. Reżyser "Zanim zasnę" zamiast szokować - przynudza; zamiast przyspieszać akcję - spowalnia ją nazbyt licznymi repetycjami. To co w "Memento" zachwycało, tutaj nuży i wprawia odbiorcę w zniecierpliwienie.

[video-browser playlist="631932" suggest=""]

Gdybym tylko tu był

Jędrzej Skrzypczyk: Zach Braff jest naprawdę fajnym kolesiem. Niby oglądaliśmy go przez wiele, wiele lat w serialu "Hoży doktorzy", ale dopiero, gdy stanął także za kamerą, uwielbiany przez publiczność serialowy JD pokazał swoją prawdziwą twarz - i różni się ona znacznie od tej, którą zaskarbił wielbicieli. Tak samo jak w "Powrocie do Gadren State" Braff robi kino inicjacyjne. Tym razem jednak nie jest to spotkanie z miłością, czy starymi demonami ale ze śmiercią. I tworząc film na pierwszy rzut oka familijny (a wierzcie mi, wcale tak nie jest. Przekleństwa wypełniają pół scenariusza) powstaje z tego bardzo mądre, często (mrocznie) zabawne i dojrzałe kino.

[video-browser playlist="631934" suggest=""]

Sin City: Damulka warta grzechu

Dawid Rydzek: Mocno spóźniony i chyba ostatecznie jednak nieco niepotrzebny sequel. Ogląda się to wciąż nieźle, całość wygląda nader efektownie, ale tym razem nie było już takiego wielkiego zaskoczenia rozmachem. Historia znacznie uboższa niż w poprzedniej części sprawia, że spokojnie można drugą wizytę w Mieście Grzechu sobie podarować.

Jan Stąpor: A właśnie, ja zaryzykuję stwierdzenia, że druga część mi się nawet bardziej podobała (zwłaszcza, że po seansie automatycznie odświeżyłem sobie jedynkę): wszystko jest tutaj robione według klasycznych zasad tworzenia sequeli: mocniej, więcej i efektowniej. Fabuła jest tu co najwyżej trzeciorzędna, ale i nie o to chodzi - to wciąż świetna rozrywka, choć balansująca mocno na granicy.

Beata Zawadzka: W zasadzie film broni się tylko od strony wizualnej. Jest tak samo jak pierwsza część fantastycznie zrobiony i oglądałam go w sumie dla jego urody. Ale fabuła kuleje.

Marcin Zwierzchowski: Zamiast iść na "Damulkę…", lepiej jeszcze raz obejrzeć pierwsze "Sin City". Wizualnie praktycznie identyczne, a fabuła "dwójki" bezpłciowa i nijaka. No, chyba że jest się fanem wdzięków Evy Green - tych w "Damulce wartej grzechu" nie brakuje.

Paweł Bojarski: Szkoda, że tak bardzo słabszy od rewelacyjnej części pierwszej. Winą tego są beznadziejne wątki poboczne napisane nijak i tylko po to by były. Za to główna historia filmu jest bardzo dobra. Brolin aktorsko daje radę a Eva Green i Mickey Rourke kradną dla siebie wszystkie sceny w których występują. Problematyczna była dla mnie również chronologia poszczególnych segmentów względem siebie i tych z pierwszego Sin City. Mocne 6,5/10.

Marta Płaza: Może lepiej udawać, że ten sequel jednak nie powstał? apetyt na drugą część Sin City rósł wprost proporcjonalnie do kolejnych pogłosek o problemach na planie i przesuwanej w związku z tym premierze. Balon oczekiwań rósł, aż w końcu pękł z nieco smętnym hukiem. Niby dostaliśmy znowu to samo, bajecznie "narysowane" miasto, krew, seks i przemoc, ale...jakoś to wszystko okazało się... nieświeże. Bohaterowie i ich historie, nie pasjonują tak jak powinny, a jedyne co po seansie pamięta się na długo to wdzięki Evy Green. Jedno z największych rozczarowań filmowych.

[video-browser playlist="616654" suggest=""]

Jako w piekle tak i na ziemi

Beata Zawadzka: Miał być horror - nie wyszło. Twórcy chcieli za dużo na raz, i w końcu wyszedł im mało strawny misz masz kilku gatunków filmowych, który niestety nie spełnia swojej podstawowej funkcji. Nie straszy.

Agnieszka Sudoł: Nie zgodzę się z przedmówczynią. Film Dowdle’a jest pełnokrwistym (ah ta dwuznaczność słów) horrorem. Reżyser uderza w nasze najskrytsze lęki. Dla cierpiących na klaustrofobię będzie to niezła jazda bez trzymanki. Ciasne i ciemne korytarze paryskich katakumb wbiły mnie w fotel na ponad godzinę. Odwołanie do możliwości istnienia piekła zaraz pod naszymi stopami? Jest. Piekło jako analiza naszych największych lęków, obaw i dramatycznych przeżyć? Jest. Krew, panika i niespokojna kamera? Jest. Różnorodni bohaterowie i ich wprost proporcjonalnie zmniejszająca się ilość wraz z końcem filmu? Załatwione. Czego chcieć więcej?

Paweł Bojarski: Agnieszka, grozy i odrobiny oryginalności... Ale i tak właśnie zachęciłaś mnie do obejrzenia tego filmu!

Marta Płaza: Oj kuliłam się na fotelu kinowym z Agnieszką, kuliłam :) Niby ten film to nic wielkiego, do gatunku nic nowego nie wnosi, ale jednak nielicho można się na nim przestraszyć. I potwierdzam, osoby z klaustrofobią uważajcie na ten film!

[video-browser playlist="631597" suggest=""]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj