Mimo, że żyjemy już tym co przed nami, czyli całym rokiem 2011, warto cofnąć się do poprzednich 12 miesięcy. Co nas zaskakiwało? Co rozczarowywało? Jak amerykańska telewizja radziła sobie z widzami, czy obietnice z upfrontów zostały zrealizowane? O tym wszystkim możecie przeczytać poniżej w PODSUMOWANIU 2010 ROKU W AMERYKAŃSKIEJ TV. Zapraszamy do czytania.
Początek 2010 roku rozpoczął się od premiery produkcji, w sukces której mało kto wierzył. Otóż 23 stycznia pojawił się na ekranach telewizorów „Spartacus: Blood and Sand”, który momentalnie zdobył popularność. Brutalność starożytnego świata w połączeniu z stylem wizualnym ala „300” dała serialowi ważne miejsce w sercach fanów na całym świecie. Stacja Starz pokazała, że może liczyć się w walce z większymi i bardziej doświadczonymi konkurentami.
Niecałe dwa miesiące później, w marcu byliśmy świadkami premiery najbardziej oczekiwanej produkcji roku - „The Pacific” stacji HBO. Widzowie po dumnych zapowiedziach spodziewali się czegoś, co pobije „Kompanii Braci”. Niestety, ale jedna z najdroższych produkcji serialowych w historii telewizji zebrała bardzo przeciętne recenzje. Dla wielu widzów jest to jedno z największych rozczarowań roku.
Maj 2010 roku obfitował głównie w pożegnania. Wówczas zakończono emisję jednej z najpopularniejszych produkcji ostatnich lat - „Lost”. Finał serialu wzbudził kontrowersje i wzburzenie fanów, którzy spodziewali się porządnych odpowiedzi na setki pytań. Wówczas w polemikę z fanami wdał się twórca serialu, Damon Lindelof. Stwierdził, iż osoby krytykujące finał „Losta” nie mogą nazywać się fanami. Jesienią przeprosił za to po tym, jak sam rozczarował się kolejną częścią „Harry'ego Pottera”. Zakończono również wyjątkowe "24 godziny", zapowiadając przy okazji film kinowy. Jack Bauer pozostaje póki co tylko w naszej pamięci, bo twórcy filmu mają problemy ze scenariuszem.
Maj to także koniec batalii pomiędzy dwoma nowymi serialami stacji ABC - „FlashForward” i „V”. Wówczas zdecydowano o anulowaniu pierwszego i zamówieniu nowego sezonu dla "V”. Niedawno na produkcja wróciła z dość przeciętną oglądalnością. Producentom pozostaje się zastanawiać, czy decyzja, którą podjęli była słuszna. W czerwcu zakończono bardzo popularny serialu kostiumowy stacji Showtime pt. „The Tudors”. Zgodnie z planem wyemitowano cztery sezony produkcji, a dla fanów tego typu seriali stacja ogłosiła rozpoczęcie prac nad następcą „The Tudors” czyli „The Borgias”.
Wakacje nieoczekiwanie przyniosły kilka naprawdę wartościowych seriali. Najbardziej zaskoczyła produkcja z Piper Perabo pt. „Covert Affairs”. Wstępnie wydawało się, że to serial na jeden sezon, lecz znakomita oglądalność i poziom zaowocował zamówieniem na drugi sezon, który zostanie wyemitowano w wakacje 2011 roku. Drugą pozycją z wakacji, o której należy pamiętać to miniserial Ridleya i Tony'ego Scottów pt. „Filary Ziemi”. Produkcja odniosła sukces dzięki wykonaniu, znakomitemu poziomi opowieści i średniowiecznemu klimatowi.
Sezon 2010/2011 (który ruszał we wrześniu) miał być dla amerykańskiej telewizji przełomowy. Masa nowych, ciekawych produkcji, głodne sukcesu i powrotu do czołówki NBC, ale również nie dający za wygraną FOX. Szczególnie ta pierwsza stacja miała poważnie zagrozić najchętniej oglądanej w Stanach – CBS. Warto w tym miejscu cofnąć się do niezwykle emocjonujących w 2010 roku upfrontów, na których NBC zaprezentowała łącznie aż 11 nowych produkcji. Żadna inna stacja nie była w stanie nawet w minimalnym stopniu dorównać temu, co zaprezentowało NBC. Niestety ilość nie potrafiła przerodzić się w jakość. Boleśnie przekonały się o tym takie produkcje jak „Undercovers” (jedna z niewielu porażek J.J. Abramsa) czy „Outlaw”. Niebawem los tych dwóch seriali podzieli „Chase” i zapewne „The Event”.
”The Event” miało być hitem, serialem, który łączy w sobie akcję dobrze znaną z „24 godzin” i tajemnice w stylu „Lost”. I wszystko to mamy całkiem nieźle zapodane, jednak widzowie w USA sądzą zupełnie inaczej. Oglądalność spada z tygodnia na tydzień, a podczas monitorowania wyników człowiek może odczuwać deja vu (identycznie w poprzednim sezonie wyglądała sytuacja z „FlashForward”). Kończąc temat NBC jesienią 2010 roku warto dodać, że mieliśmy takie tygodnie, w których jedynym serialem potrafiącym przekroczyć magiczną granicę współczynnika widzów w wieku 18-49 było „Parenthood” (serial, który jest bardzo bliski anulowania i nie dotrwania nawet do końca sezonu). To wystarczająco obrazuje, że ramówka NBC w ostatnich miesiącach nie poprawiła się w żadnym, nawet najmniejszym stopniu. Próbować trzeba dalej, ale zyskać widzów można tylko nowymi pomysłami, których na tą chwilę w NBC nie widać.
Nowy sezon w amerykańskiej telewizji jeszcze na dobre się nie zaczął, ale ledwie po kilku tygodniach inne amerykańskie stacje zaliczyły totalne porażki. Do dziś ciężko zrozumieć kto w ABC wyraził zgodę na produkcję „My Generation” – tragiczna fabuła, fatalna gra aktorów i szybkie anulowanie po emisji kilku odcinków. Podobnie było z „Lone Star” na FOXie – produkcji bardzo ambitnej, idealnie nadającej się do kablówek, ale nie do FOXa! Ktoś kto sprzedawał ten projekt kompletnie nie miał chyba pojęcia o realiach, którymi rządzi się „wielka czwórka”. Akurat reszta premier obu stacji również radziła sobie bardzo słabo (mowa o przeciętnych komediach: „Better With You", „Raising Hope”, „Running Wilde”).
Najlepiej z całej wojny nowych seriali zaprezentowało się chyba CBS, jeszcze bardziej wzmacniając swoją ramówkę o bardzo dobrze przyjęte „Hawaii-Five-O”. Również dwa sitcomy: „Mike and Molly” i „Shit My Dad Says” zebrały sporą ilość widzów i całkiem nieźle radzą sobie w prime time (aczkolwiek nie dorastają do pięt genialnym „Two and Half Men”, czy „The Big Bang Theory”). Warto jeszcze wspomnieć o The CW, które póki co również radzi sobie całkiem nieźle. Zarówno „Nikita” jak i „Hellcats” osiągają całkiem niezłą widownię, a piątkowe pasmo „Supernatural” razem ze „Smallville” przeżywa drugą młodość.
Otwarcie jednak trzeba przyznać, że jesień 2010 roku dla amerykańskiej telewizji była fatalna. Mnóstwo nietrafionych pomysłów, bardzo słaba oglądalność wielu nieźle zapowiadających się premier. Sezon 2010/2011 miał być przełomowy, a wszystko wskazuje, że będzie jednym z gorszych w ostatnich kilku latach. I nie zmieni tego nawet midseason. Na nasze szczęście istnieje jeszcze coś takiego jak kablówki.
Te kompletnie nic nie robiły sobie z buńczucznych planów „wielkiej czwórki”. Jesień 2010 była dla nich niezwykle udana, a kilka pozycji na stałe zapisze się w historii amerykańskiej telewizji. Na samym początku musimy wspomnieć o premierze, której towarzyszyło chyba najwięcej emocji, co jest swoistym paradoksem, ponieważ pierwszy sezon zamknął się w liczbie zaledwie sześciu odcinków. Mowa oczywiście o „The Walking Dead”, który zachwycał zarówno krytyków jak i widzów. Finał pierwszej serii osiągnął rekordowy wynik oglądalności dla serialu nadawanego na kablówce. Równie z dużą pompą startowało emitowane na HBO „Boardwalk Empire” – najdroższa, albo jedna z najdroższych produkcji w historii telewizji, której pilot kosztował 18 milionów dolarów. Niesamowity klimat lat 20. XX wieku, gangsterzy, a przede wszystkim realia epoki. Był to pierwszy tak poważny projekt serialowy króla kina gangsterskiego, Martina Scorsese, który bez wątpienia wyszedł obronną ręką, tworząc jedną z ciekawszych produkcji 2010 roku.
Niewiele nowych projektów zawiodło. Nawet anulowany przez AMC "Rubicon" był jednym z ciekawszych seriali wczesnej jesieni. Niestety stacja zdecydowała się zakończyć produkcję, by robić miejsce w ramówce nowym serialom, które swoją premierę będą mieć wiosną.
O ile jeszcze pierwsza połowa 2010 roku była stosunkowo udana, tak jesień zawiodła na całej linii (nie wspominając o kablówkach!). Życzmy sobie, aby trwający od 10 dniu Nowy Rok dla świata serialowego był zdecydowanie lepszy, obfitował w wiele interesujących premier, wyznaczając jednocześnie nowe trendy we współczesnej telewizji. Powielaniu sprawdzonych projektów po raz kolejny mamy serdecznie dosyć.