Seria Pokemon obchodzi w tym roku swoje 25 urodziny. Marka praktycznie od samego początku cieszy się gigantyczną popularnością i na przestrzeni lat doczekała się mnóstwa gier, spin-offów, seriali i filmów animowanych, a także naprawdę licznych gadżetów dla fanów. Nie sposób jednak nie zauważyć, że pomimo kolosalnych zarobków, poziom głównych gier z cyklu o łapaniu stworków jest… raczej dość niski. Miłośnicy Pokemonów od dłuższego czasu narzekają na to, co dzieje się z tą marką i przynajmniej pod pewnymi względami trzeba przyznać im rację. Zacznijmy od samego początku. W roku 1996 na rynku pojawiło się Pokemon Red i Pokemon Blue, które łączyły w sobie turową walkę znaną z klasyków jRPG oraz aspekt kolekcjonerski. Zadaniem graczy było bowiem złapanie wszystkich 151 tytułowych stworków. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo rozgrywka była prawdziwie uzależniająca i doskonale sprawdziła się na przenośnej konsolce GameBoy. Gracze pokochali ten świat, a krytycy zachwycali się wciągającą rozgrywką i opcjami sieciowymi, które pozwalały na wymienianie się Pokemonami i jednocześnie przyczyniły się do zbudowania bardzo aktywnej społeczności wokół tej produkcji, która po dziś jest jej mocną stroną. Oceny w mediach i reakcje graczy znalazły odbicie także w wynikach finansowych. W Japonii Pokemon Red i Blue stały się najlepiej sprzedającymi się produkcjami 1997 roku, pobijając wynik takiego kolosa, jakim było kultowe dziś Final Fantasy VII. Produkcje te odniosły również sukces na zachodzie, bo w samych tylko Stanach Zjednoczonych przez cały czas obecności na rynku sprzedały się one w nakładzie niemal 10 milionów sztuk, a ich łączny, globalny rezultat to 47,5 miliona sprzedanych egzemplarzy, plasujący je w ścisłej czołówce najlepiej sprzedających się gier w historii. Trudne do zliczenia sequele, spin-offy i innego rodzaju eksperymenty w późniejszych latach nie powinny więc nikogo dziwić. Dziwić może natomiast kierunek, jakim podążała ta główna seria. Kolejne odsłony oferowały nieco lepszą grafikę, choć wyraźniejszy jej przeskok widoczny był tylko między kolejnymi generacjami sprzętów Nintendo, ale rozgrywka pozostawała praktycznie niezmieniona. I o ile przez kilka pierwszych lat było to na swój sposób urocze i w pełni zrozumiałe, bo po co zmieniać coś, co nadal doskonale działa i zapewnia twórcom i wydawcy całe ciężarówki pieniędzy, o tyle później coraz więcej osób zaczęło zwracać uwagę na pewne problemy. Wszystko to można było usprawiedliwiać ograniczonymi możliwościami przenośnych konsolek, bo GameBoy, GameBoy Advance czy Nintendo DS i 3DS demonami wydajności nie były. Pewnym przełomem okazała się premiera Nintendo Switch w marcu 2017 roku. To sprzęt zdecydowanie innych od poprzednich handheldów japońskiej firmy, oferujący większą moc obliczeniową od wcześniejszego 3DSa. Fani Pokemonów mieli ogromne oczekiwania i liczyli, że będzie to zupełnie nowy początek dla ich ukochanej marki. Wyszło… średnio. Wydane w listopadzie 2018 roku Pokemon: Let’s Go, Eevee! i Let’s Go Pikachu były co prawda przeurocze, ale nie oferowały nic nowego, jak na remake przystało, a ich oprawa również pozostawiała sporo do życzenia. Miłośnicy serii ponownie przymknęli na to oko, bo miała to być ledwie przystawka przed daniem głównym zapowiedzianym na kolejny rok – Pokemon Shield i Pokemon Sword, zupełnie nowymi odsłonami, które już od podstaw tworzone były z myślą o Switchu. Pierwsze zapowiedzi twórców brzmiały naprawdę dobrze. Mieliśmy dostać większą swobodę, przejawiającą się m.in. poprzez tak zwane „wild areas”, czyli duże, otwarte lokacje ze stworkami pojawiającymi się w określonych warunkach, a także drużynowe starcia z gigantycznymi Pokemonami, przypominające, przynajmniej na papierze, raidy z gier MMO. Niestety stosunkowo szybko na jaw zaczęły wychodzić kolejne kontrowersje związane z tym tytułem. Twórcy zdecydowali się mocno ograniczyć Pokedex, w którym zabrakło wielu ulubieńców fanów, oprawa pozostawiała sporo do życzenia, a większość ataków przedstawiona była w formie bardzo prostych, zacofanych o dobrych kilka lat animacji, które pamiętają jeszcze czasy DSa. Nie zrozumcie mnie źle: Sword i Shield mimo niskiego poziomu trudności i wielu archaicznych rozwiązań nie były grami fatalnymi. Sam w swojej recenzji oceniłem je na 7/10 z jednego prostego powodu – trzon rozgrywki jest nadal całkiem solidny. Eksplorowanie świata i uzupełnianie Pokedexu sprawia niemal tyle samo frajdy, co pod koniec lat 90. Ciężko usprawiedliwiać twórców, bo studio Game Freak ma środki i możliwości, by stworzyć coś zdecydowanie większego, ładniejszego i bardziej imponującego pod każdym względem. Mowa przecież o firmie, która istnieje od 31 lat, zatrudnia prawie 150 pracowników i zajmuje się jedną z najpopularniejszych i najbardziej dochodowych marek całej branży wirtualnej rozrywki. Światełkiem w tym tunelu przeciętności jest zapowiedziana na rok 2022 gra zatytułowana Pokemon Legends: Arceus. W lutowej prezentacji Pokemon Presents zapowiedziano ją jako dzieło przełomowe, które tchnie nową jakość w skostniałą już serię. Mamy otrzymać tutaj prawdziwie otwarty świat, walki odbywające się bez osobnych ekranów i loadingów, a także inny styl oprawy. Trudno jednak zawierzyć deweloperom, bo debiutancki zwiastun naprawdę rozczarowuje. Grafika wygląda zdecydowanie gorzej niż w mającym już 4 lata Breath of the Wild, a spadki animacji kłują w oczy. Pozostaje trzymać kciuki, że to gameplay z naprawdę wczesnej fazy projektu i optymalizacja zostanie znacznie usprawniona bliżej premiery lub… liczyć na rychłą premierę Switcha Pro, który po tylu plotkach i przeciekach jest już niemalże pewniakiem. Czy Pokemon Legends: Arceus rzeczywiście będzie nowym startem dla Pokemonów? Bardzo bym tego chciał, bo ten cykl i miliony jego fanów na całym świecie zasługują na to, by otrzymać wreszcie coś naprawdę efektownego, dopracowanego i innowacyjnego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj