Podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, z okazji nadchodzących czterdziestych urodzin Thorgala spotkaliśmy się z rysownikiem serii, Grzegorzem Rosińskim. Rozmawialiśmy o przemianach, jakie przeszedł przez ten czas polski komiks, o poszukiwaniu tradycji i niezmienności szlachetnego dziecka z gwiazd.
Bartek Czartoryski: Thorgalowi niedługo stuknie czterdziestka. Przez ten czas nie tylko rysowana przez pana seria diametralnie się zmieniła, ale i cały polski komiks. Obserwuje pan te przemiany? Grzegorz Rosiński : Trudno powiedzieć, że obserwuję, bo jednak jestem wyrwany z tego kraju od lat. Ale co mogę, to przeglądam, bo i często jestem pytany, jak postrzegam polski komiks. I powiem panu, że to nadal jest dla mnie taka szarpanina. Są oczywiście niezwykle utalentowani ludzie, ale co z tego, skoro z różnych przyczyn nie potrafią stworzyć długiej i spójnej serii? My jesteśmy mistrzami krótkich historii, a to nie wystarczy, nie istnieje baza, na której można stworzyć tradycję polskiego komiksu. Nie mamy czym się pochwalić, bo i nie mamy owej tradycji. Nie było szansy, aby u nas komiks rozwijał się tak, jak na Zachodzie, nie pozwalał na to reżim. Komiks był narzędziem propagandy.
Ale przecież ukazywały się popularne tytuły o wysokich walorach artystycznych i rozrywkowych.
Tak, bo było parcie na komiks, chciano je czytać. Ukazał się chociażby Kapitan Żbik, choć i ten tytuł nie powstał z przyjemności tworzenia, z chęci wydania opowieści obrazkowej. Co nie zmienia faktu, że tej bazy nie ma. I nie zmieniają tego piękne ilustracje czy plakaty, które pokazujemy, albo te krótkie historie nieprzekraczające jednego albumu. Poza talentem potrzebna jest bowiem cierpliwość. Zapatrujemy się na to, co robi Marvel albo Francuzi.
Nie wydaje się panu jednak, że aktywnie szukamy tej tradycji? Ciągle ukazują się chociażby wznowienia rzeczy pisanych i rysowanych w PRL-u, na przykład Relaxu.
Ale to prosta sprawa. Należy zastanowić się, co mogłoby u nas przypominać choćby te zalążki tradycji i nie byłby to Relax, te krótkie historyjki, ale prędzej Kapitan Żbik. Relax był galerią tego, co działo się w demoludach, staraliśmy się stworzyć dla artystów z tego bloku miejsce, gdzie mieliby szansę się wyrazić, bo urodzili się pod niewłaściwą gwiazdą i nie mogli tworzyć. Roman Surżenko, który robi teraz spin-offy Thorgala, powiedział, że pierwszy komiks, jaki widział na oczy, był mój, coś w Relaxie po rosyjsku. To był dla niego szok. Zaś teraz musielibyśmy zaczepić się czegoś, choćby i owego Żbika, ale zrobić to na poważnie, jak skandynawskie kryminały. Bo wtedy myśmy to robili po amatorsku, uczyliśmy się na bieżąco. I jak już będziemy mieli solidną podstawę, wtedy możemy szaleć, wydawać magazyny komiksowe czy co nam się zamarzy. Konieczna jest jednak regularność, pasja i wyjście z podziemia.
Przez wzgląd na widniejące na okładce wszystkich jak do tej pory odcinków serii pańskie nazwisko, wielu czytelników do owej tradycji zalicza również i Thorgala.
Trudno zaliczyć Thorgala do rodzimej tradycji komiksowej, bo mógłbym się nazywać John Smith, robić to pod pseudonimem i czy to byłby polski komiks? No nie. Dla mnie wzorem nie był wtedy Papcio Chmiel, Christa czy Wróblewski, którzy robili przecież wspaniałe rzeczy, podchodziłem do tego jako ilustrator, znajdywałem środki wyrazu adekwatne dla opowiadanej historii. Nie miałem ambicji kulturotwórczych, robiłem to dla frajdy, bo człowiek ma naturalną tendencję oglądania obrazków. Jeszcze jak nie wolno było mi rysować komiksów, to robiłem ilustracje, bo chociaż na kilka obrazków nie musiałem wychodzić z tego świata. Lubię zagnieździć się w komiksie. Nieufny byłem w stosunku do konceptualizacji komiksu, on nie ma być inteligentny, ale bliższy baśniom dla dzieci. Poza tym nie mam już oporu materii. Motywowała mnie cenzura, nieufność w stosunku do komiksu, status artysty wyklętego, nad którym się fałszywie litowano. A ja wtedy tym bardziej się angażowałem. Rysunek był moją jedyną bronią i tak już zostało. Podobnie się ucieszyłem reakcją na moją obronę wycinki Puszczy Białowieskiej, bo to znaczy, że miałem rację. Dobrze jest tworzyć przeciwko czemuś, a nie dla pieniędzy, których i tak nie ma, ludzie coraz mniej czytają. Bo i kultura schamiała. A autorzy komiksowi sami się wykluczają z kręgu twórców kultury, myśląc, że wszystko im wolno, że to rock'n'roll i im szpetniej, tym lepiej. Nie jestem przeciwny rzucaniu mięsem, ale dla podkreślenia czegoś, a nie epatowania dla samego efektu. Sami tworzymy język, uważając, że rynsztokowy slang równa się realizmowi. Tyle że mamy okazję skorzystać z tego, że robimy fikcję, nie reportaż, sami układamy reguły języka, sterujemy nim. Dlatego ja się boję komiksu, który teraz jest. Choć może i są autorzy, którzy pociągnęliby ciekawą historię wynikającą chociażby z bieżącej obserwacji.
Po tych czterdziestu latach jeszcze zajmuje pana, co przydarzy się Thorgalowi?
Nigdy specjalnie nie pasjonowało mnie to, co mu się przydarzy, bo wystarczyło mi, że to człowiek przyzwoity, odpowiedzialny i honorowy, którzy ma swoje pryncypia. Z czasem przyszli nowi scenarzyści, niektórzy chcieli zwrócić się ku jakiejś erotyce, goliźnie, inni ku harataniu i niemoralnym rzeczom, żeby się mózgi rozbryzgiwały, obrzydliwości, nie chciałem tego rysować. Nie unikam takich sytuacji, ale przejmujemy manierę filmową, lecą głowy i trzeba zwolnić, pokazać wszystko, policzyć kropelki krwi. Tego robić nie chcę, deprymuje mnie to i walczę z tym. Musiałem paru scenarzystom podziękować, bo to psucie idei Thorgala, który jest szlachetny i dzielny. Może to trąci myszką i wydaje się staroświeckie, ale to wartości uniwersalne. Thorgal zawsze sprawiał mi przyjemność. I kiedy się to odmieni, przestanę rysować. Mówi mi się coraz częściej, co ludzie lubią, ale co z tego, jeśli ja nie lubię? Mój czytelnik jest dla mnie cenny, jeśli ma moją wrażliwość. Robię komiksy, jakie sam chciałbym czytać i mam nadzieję, że tak zostanie.