Pisanie o ciekawostkach z planu powstawania tej słynnej trylogii fantasy jest w zasadzie zadaniem karkołomnym. Ekskluzywne wydanie filmów zawiera prawie 30 godzin dodatków, co daje niezły pogląd na ogrom tematu. Zresztą cały proces produkcji jest niczym wielka, epicka przygoda, w trakcie której cała ekipa zżyła się ze sobą, co tylko potwierdzają liczne zdjęcia, wywiady czy filmiki. Warto obejrzeć dodatki na wydaniu blu-ray, ponieważ kulisy powstawania Władcy Pierścieni wciągają równie mocno, jak i same filmy. Filmy z trylogii wchodziły na ekrany kin co roku, począwszy od 2001 roku – 17 grudnia 2018 roku minęło już 15 lat od premiery The Lord of the Rings: The Return of the King, ale filmy nie zestarzały się ani odrobinę, także pod względem technologicznym. Oczywiście bluescreeny zostały zastąpione tym samym, aczkolwiek w wersji zielonej, ale czy efekty specjale wyglądają znacznie gorzej, niż w Hobbitach? Można by się na ten temat posprzeczać. Za to niezaprzeczanie Nowa Zelandia skorzystała na filmach w równym stopniu co sami aktorzy czy reżyser. Od wielu lat każdy fan powieści Tolkiena czy fantastyki w ogóle marzy, aby zobaczyć Hobbiton, Rohan czy Gondor. Co ciekawe,  szacuje się, że filmy wpompowały 200 milionów dolarów w gospodarkę Nowej Zelandii. Tamtejszy rząd utworzył nawet stanowisko Ministra Władcy Pierścieni, którego zadaniem było wykorzystanie wszystkich możliwości ekonomicznych prezentowanych filmów. Nowozelandzka armia przysłużyła się z kolei we wszystkich scenach wymagających ogromnej liczby statystów, takich jak bitwy. ‌Peter Jackson znany jest z cameo we własnych filmach, ot, choćby w The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring pojawia się na chwilę przed gospodą Pod Rozbrykanym Kucykiem w Bree. W The Lord of the Rings: The Two Towers rzuca w orków włócznię, a w The Lord of the Rings: The Return of the King pojawiają się jego dzieci, Billy oraz Katie. Jackson jest znany z picia olbrzymiej ilości herbaty, ale także drobnych psikusów – podarował Elijah Wood oraz Andy Serkis Pierścień. Oczywiście każdy z aktorów myślał, że dostał ten Jedyny. Jackson skorzystał też na całkowitym wczuciu się w rolę Viggo Mortensen, zwracając się do niego per „Aragorn” przez ponad pół godziny, czego sam Mortensen w ogóle nie zauważył. Co do tego aktora – kiedy w The Lord of the Rings: The Two Towers kopie w hełm, gdy okazuje się, że Merry i Pippin najpewniej nie żyją, Aragorn, a raczej Mortensen, głośno krzyczy. Otóż z bólu, ponieważ złamał dwa palce u nogi. Okrzyk był jednak na tyle wiarygodny z fabularnego punktu widzenia, że zdecydowano się tę scenę włączyć do filmu. Warto wspomnieć choć raz o każdym aktorze pojawiającym się w trylogii, ale na pewno trzeba zacząć od Christopher Lee, człowieka, który poznał samego J.R.R. Tolkiena. Aktor przyznał, że trylogię czytał co roku. Sam życiorys Lee mógłby posłużyć za scenariusz filmowy – był weteranem II wojny światowej, a także… muzykiem. W trakcie kręcenia sceny śmierci Sarumana, Jackson poprosił aktora, aby oddychał i reagował jak człowiek dźgnięty w plecy. Christopher Lee zapewnił go, że doskonale wie, jakie dźwięki wydaje taki człowiek. Do roli Sarumana Jakcson rozważał także innych aktorów, m.in. Jeremy’ego Ironsa, a także Malcolma McDowella, ale to Lee był pierwszym wyborem reżysera. Elijah Wood pierwotnie czytał prolog do The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring, ale w końcu zdecydowano, że zastąpi go Cate Blanchett, czyli Galadriela. Wood został doceniony za umiejętność długiego wytrzymywania bez mrugania, co okazało się bardzo użytecznie w scenie, kiedy Sheloba uwięziła go w kokonie (projekt Sheloby został oparty na istniejącym nowozelandzkim pająku). Sean Bean popisał się inną umiejętnością, choć jest ona raczej dziełem ekipy od efektów specjalnych – aktor nie był obecny na planie w trakcie kręcenia zebrania w Rivendell, kiedy to zdecydowano o losie Pierścienia. Boromir został więc dodany… cyfrowo. Sean Bean panicznie też boi latać się helikopterem, co mocno utrudniło życie jemu i ekipie. Inny Sean, Astin, musiał sporo przytyć do roli Sama (prawie 14 kg). Viggo Mortensen nie czytał Władcy Pierścieni przed rozpoczęciem prac nad filmem, podobnie jak Ian McKellen. Pierwszy dzień na planie McKellen spędził w Hobbitonie, z kolei drugą sceną, którą nakręcono z jego udziałem było pożegnanie w Szarych Przystaniach, czyli finał trylogii. Napisy końcowe do The Lord of the Rings: The Return of the King zostały opatrzone portretem każdego aktora, autorstwa Alana Lee. Na ten pomysł wpadł właśnie Ian McKellen. A co do Hobbitów – aktorzy mieli sporo problemów z licznymi urazami, ale cierpieli także na inne niedogodności. W trakcie sceny powrotu do Shire mocno dokazywały nie tylko kucyki. Ten Elijaha Wooda nieszczególnie go słuchał, Sean Astin zmagał się z alergią, a Dominic Monaghan irytowały wszelkie ustrojstwa, które były potrzebne do filmowania. Billy Boyd zrywał za to boki ze śmiechu. Każdy aktor miał dwóch dublerów różnego wzrostu, powszechnie używano makiet, Billy Boyd o mało nie dostał zawału, kiedy fajerwerki na przyjęciu urodzinowym Bilba naprawdę wybuchły (myślał, że wszystko zostanie dodane cyfrowo), Liv Tyler tak mocno wczuła się w rolę Arweny, że jej ojciec, Steven Tyler myślał, że jej głos został podłożony przez kogoś innego, Peter Jackson boi się pająków, więc Sheloba ma też w sobie sporo z jego lęków, Andy Serkis zdubbingował trzech orków… Jak widać, można wymieniać filmowe ciekawostki bez końca, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Czas więc na zdjęcia z planu.
fot. pajiba.com/ Warner Bros.
+56 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj