Solo: A Star Wars Story zanotował globalne otwarcie w wysokości 148,2 mln dolarów. Do tej pory ma na koncie już 197,4 mln dolarów, a eksperci szacują wysokie spadki frekwencji w nadchodzących dniach. Analitycy mówią, że dobrze będzie, jeśli film osiągnie na całym świecie 400-450 mln dolarów. A to jest tragiczna wiadomość, jeśli przez dokrętki wydano na niego 300 mln dolarów, a do tego musimy jeszcze doliczyć koszty globalnej promocji. Przypomnę, że duet reżyserów został zwolniony po ponad połowie prac na planie, a według oficjalnych informacji Ron Howard nakręcił od nowa 70% materiału. To kosztuje. Wszystko więc wskazuje na to, że film jest klapą finansową. Pierwszą w historii Gwiezdnych Wojen, ponieważ przy tych liczbach nie ma szans, by wyjść na zero. A biorąc pod uwagę wyniki poprzednich trzech tytułów, które przekraczały miliard dolarów, porównanie jest wręcz druzgocące. Powodów tak naprawdę jest wiele. Wiem, że osoby nielubiące Star Wars: The Last Jedi będą mówić, że to jest jedyną przyczyna. W różnych miejscach sieci można znaleźć takie argumenty. Nikt nie przeczy, że negatywne opinie części widzów (dokładnie nie da się policzyć tej skali tak naprawdę, więc trudno powiedzieć, czy jest ona bardzo mała, czy duża) miały wpływ na box office. W końcu osoba, która zraziła się po tamtym tytule, nie będzie mieć ochoty na kolejny. Biorąc pod uwagę jednak wszystkie czynniki, ten wydaje się mieć znikomy wpływ na zaistniałą sytuację. Zauważcie, że od kiedy Gwiezdne Wojny istnieją, każda premiera była wielkim wydarzeniem sezonu, a nawet roku. Bez względu na to, jak są rozłożone Wasze sympatię, na pewno dostrzegaliście mocną promocję, dużą obecność w mediach oraz atmosferę obcowania z czymś, o czym wszyscy mówią. Mowa też jest o tym, co się działo w okresie premiery trylogii Prequeli. To zawsze dawało przewagę Star Wars nad innymi blockbusterami, które nigdy takiego klimatu wokół siebie nie zbudowały poza jakimiś wyjątkami (np. Avatar lub Avengers: Wojna bez granic). I tego też nie miał Solo: A Star Wars Story. Ba, on nawet nie miał wokół siebie atmosfery dobrego blockbustera, na którego czekają widzowie. A to wydaje się działać podwójnie źle na Gwiezdne Wojny, od których siłą rzeczy oczekujemy czegoś więcej. Wpływ na to ma też fakt, że ledwo pół roku temu mieliśmy poprzedni film osadzony w tym uniwersum, który siłą rzeczy psuje wielkość wydarzenia, jakim jest premiera Star Wars. Jestem skłonny stwierdzić, że ten fakt ma większe znaczenie w kontekście porażki, niż opinie o danym tytule. Dobrze, że obecnie płynące z Lucasfilmu informacje mówią o stanowczym trzymaniu się 12 miesięcznego okresu dzielącego premiery i grudniowej daty. Da się też zauważyć trend, że dla wielu przecież powoli stawało się tradycją pójścia w święta na Gwiezdne Wojny do kina. A to wszystko ma pozytywny wpływ na to, jak to odbieramy, jak to się sprzedaje i jaka jest ta atmosfera.
Źródło: Lucasfilm
Nieistniejąca promocja jest jednym z istotniejszych powodów klapy Hana Solo i jego kompanii. Zauważcie, że dłużej w mediach pojawiały się informacje o zwolnieniu reżyserów, dokrętkach, problemach i aferach na planie niż sama promocja tego tytułu. Ta zaczęła się dopiero w lutym. Ledwo trzy miesiące przed premierą. A wiecie, że w przypadku każdego blockbustera promowanego w sezonie letnim czas gra kluczową rolę. Nie każdego widza stać na to, by co tydzień szedł na kolejny wielki tytuł. Średnio może wybierze z dwa na miesiąc. A gdy Deadpool 2Avengers: Infinity War podbijały serca i wyobraźnie widzów podczas całego okresu reklamy, Solo nie istniał w mediach. Na tym etapie odbiorcy w większości byli już przekonani, na co idą do kina. A prawda jest taka, że nawet ta obecność Hana w mediach była znikoma w porównaniu do tych dwóch komiksowych superprodukcji. Bannerów na ulicach też nie było wiele. Jestem przekonany, że wiele osób nie śledzących na bieżąco informacji w portalach, nawet nie wiedziało, że to wchodzi do kin. Przeważnie w historii dało się zauważyć pewien trend. Kiedy promocja rozpoczyna się późno, oznacza to, że twórcy nie mają dobrego tytułu i nie wiedzą jak go sprzedać. W zdecydowanej większości takie tytuły kończyły się klapą i totalnym brakiem zainteresowaniem. Budowa hype'u i świadomości istnienia filmu w umysłach przeciętnych Smithów czy Kowalskich jest kluczem do sukcesu. Tutaj nie było nic. A to wina Lucasfilmu, który uznał, że nie wolno nachodzić promocją na poprzedni tytuł. To mogło zupełnie inaczej zadziałać, gdyby zwiastun został dołączony do części VIII. Te wymienione przeze mnie czynniki doprowadziłyby do klapy każdy blockbuster, ale tutaj ważna jest jeszcze jedna dodatkowa rzecz. Od początku istnienia tego tytułu budował on jedynie obojętność. Samo ogłoszenie planów wiązało się głównie z mieszanymi lub negatywnymi reakcjami. Han Solo jest taką postacią, którą znają osoby nigdy nieoglądające Gwiezdnych Wojen (istnieje w ogóle ktoś taki?). Jest to dowód na to, że nie można obsadzić aż tak kultowej postaci. To, co zadziałało przy Bondzie czy X-Menach, to jedynie wyjątki. Han Solo jest jeden i nawet z otwartością umysłu trudno akceptować inne rozwiązanie. Szczególnie, że wybór Aldena Ehrenreicha spotkał się głównie z negatywnym odbiorem, a jego rola zebrała przeciętne oceny na poziomie "może być". Skoro wielu widzów znających tylko filmy ma fundamentalny problem z głównym bohaterem, to jak możemy myśleć o sukcesie? Zauważcie, że zdecydowana większość chwali Donalda Glovera jako Lando Calrissiana. Sam dołączam się do pozytywnych opinii. Teoretycznie jest to dowód na to, że dało się dobrze obsadzić znaną postać. Lando to jednak nigdy nie był poziom kultowości Hana, więc trudno też do końca to ocenić na tym samym poziomie. A można znaleźć wiele argumentów w sieci, że ktoś nie wybiera się na film, bo to nie jego Han Solo. A to jednak odgrywa ważną rolę.
fot. Lucasfilm
Han Solo: Gwiezdne Wojny - historie to przykład filmowego eksperymentu z problemami. Od początku wszystko szło źle i trudno się tak naprawdę dziwić temu, że jet klapa. Z tego można jednak wyciągnąć wnioski ważne dla dalszego rozwoju uniwersum. Na czele z tym, że to najwyższy czas, by odejść od znanego punktu zaczepienia i zaoferować coś kompletnie nowego w tym uniwersum. Widzowie zagłosowali odmową zakupu biletu i powiedzieli klarownie: nie chcemy oglądać młodego Hana Solo i tym podobnych spin-offów. To tyczy się też scenarzystów, bo ta produkcja jest doskonałym dowodem na to, jak kiepski scenariusz łatwo może pogrążyć film. A tutaj Kasdanowie nie popisali się, oferując schematy, łopatologiczne zagrania i przewidywalność na poziomie, jakiego Gwiezdne Wojny jeszcze nie widziały. Szacunek wobec Lawrence Kasdan musi być zawsze za zasługi dla tego uniwersum, ale to dowód na to, że czas na więcej urozmaicenia, innej interpretacji tego świata i świeżości. Kasdan to przykład scenarzysty ciągle powracającego do korzeni bez krzty ewolucji własnej twórczości. Bo Han Solo jest sobie przyjemnym kinem przygodowym, ale przeciętnymi Gwiezdnymi Wojnami. Bogactwo nawiązań w scenariuszu, które jest zaletą, nie poprawia tego faktu. Wbrew pozorom porażka finansowa Hana Solo może być tym co najlepsze dla Gwiezdnych Wojnej na tym etapie. To musi podziałać jak zimny prysznic i zmusić Lucasfilm przy udziale Disneya (spadek cen akcji przez klapę ich do tego zmobilizują) do przemyślenia całej strategii wobec Gwiezdnych Wojen. Cały czas widać, że trzymali się znajomego punktu zaczepienia, bo wyszli z założenia, że bliskość Oryginalnej Trylogii to jest, czego widzowie szukają, bo to kojarzy się ze Star Wars. To podejście było dobre przez jakiś czas, a teraz mamy idealny dowód na to, że nadszedł czas na zmiany. Ważne, odważne i mające znaczenie. Nie mówię od razu o wielkiej rewolucji z wprowadzeniem wysokiej kategorii wiekowej czy coś w stylu. Po prostu odwaga artystyczna musi wejść do gry. George Lucas w końcu ryzykował, dając upust wyobraźni w połączeniu z czerpaniem z popkultury. I opłaciło się. Trzeba jednoznacznie powiedzieć: czas przestać traktować widza Gwiezdnych Wojen, jak kogoś, kogo oczekiwania pozostały w latach 80. i są ściśle związane z Oryginalną Trylogię. To czas na pokazanie nam wszystkim, jaki jest nieograniczony potencjał Gwiezdnych Wojen i że ten świat oferuje coś więcej, niż przez bezpiecznie podejście twórców oglądamy w kinach. Lucasfilm musi opanować temat podobnie, jak zrobiono to w Marvelu. Tam na początku też były problemy z reżyserami i buntującymi się aktorami, ale ukształtowało się w coś dobrego. Tutaj mamy trzeci raz informacje o zakulisowym bałaganie i braku kontroli nad tym, co i jak jest robione. Przez to też trudno oceniać potencjał spin-offów, gdy oba przez problemy na planie, nie są w stanie pokazać pełnego potencjału takiego formatu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj