Nazwisko pisarza potrafi być bardzo przekonujące. Nie chodzi już nawet tylko o to, że skoro widzimy, że coś napisał Terry Pratchett albo George R.R. Martin, to spodziewamy się, że będzie to po prostu solidnie napisana powieść. Nie chodzi nawet też o to, że konkretny autor jest zapewnieniem, że dana książka przypadnie nam do gustu, bo odpowiada nam jego styl czy gatunek, w którym tworzy. Nazwisko potrafi być bardzo przekonujące z raczej mało przekonujących powodów. Wydaje się, że minęła już era, w której w świecie literatury dyskryminuje się kobiety. Dawniej, wiadomo, pewne rzeczy eleganckim damom z dobrych domów zwyczajnie nie przystawały. Do takich rzeczy należało m.in. pisanie. Siostry Bronte zdobyły uznanie głównie dlatego, że wydawały książki pod pseudonimem braci Bell. W tamtych czasach nie było w tym nic dziwnego. Sama Charlotte Bronte mówiła, że „pisanie kobietom nie przystoi”. Nawet jeśli autorki nie decydowały się na publikowanie pod przybranym nazwiskiem, to rzadko kiedy robiły to pod prawdziwym. Jane Austen swoją debiutancką powieść - Rozważna i romantyczna wydała jako – A Lady. No dobrze, ale wiek XIX zostawiliśmy dawno za sobą i tamte argumenty już się zestarzały. Emancypacja kobiet i feminizm doprowadziły m.in. do tego, że dziś żaden wydawca nie pozwoliłby sobie na odrzucenie książki ze względu na to, że napisała ją kobieta. Takie zachowanie wywołałoby istną burzę w środowisku lewicowym. Dziś, przynajmniej oficjalnie, do takich sytuacji nie ma prawa dojść. A jednak. Na pewno każdy słyszał o pisarkach, które przybierały pseudonim, aby ich książki lepiej się sprzedawały. Sytuacja taka najczęściej ma miejsce w przypadku utworów fantasy i science fiction. Są to gatunki zdecydowanie zdominowane przez mężczyzn. Bardzo często też kojarzące się z mężczyznami i stereotypowo czytane przez mężczyzn. Podobnie wygląda sytuacja z thrillerami i historiami wojennymi. Ciekawy krajobraz literacki w tej kwestii przedstawiają też niektóre statystyki. The New York Review of Books, amerykański magazyn zajmujący się krytyką literacką w 2011 roku zrecenzował utwory zaledwie 71 pisarek i aż 293 pisarzy. Poza tym przyglądając się statystykom wydawniczym największych wydawnictw na świecie, od razu zauważymy miażdżącą przewagę autorów płci męskiej. Mężczyźni są zatem częściej wydawani i częściej recenzowani. Potwierdza to także eksperyment przeprowadzony przez Catherine Nichols, który pisarka opisała w swoim eseju Scent of a Woman’s Ink. Autorka używając własnego nazwiska wysłała swoją powieść do 50 wydawców. Tylko dwóch pozytywnie oceniło jej pracę. W związku z tym, postanowiła powtórzyć tę czynność używając męskiego pseudonimu. Powieść trafiła do kolejnych 50 wydawców. Tym razem jednak odpowiedziało aż 17. Nichols na podstawie takich wyników od razu wyciągnęła wniosek, że to nie jej twórczość, ale raczej jej płeć stanowiła problem. Dziś wielu twierdzi, że pisanie nie jest już zajęciem, które nie przystoi kobietom, ale z pewnością nie przystoi im pisanie wszystkiego. Nie trzeba wcale długo szukać, żeby znaleźć przykłady potwierdzające to zjawisko. Joanne Kathleen Rowling równie dobrze na okładkach swoich książek mogłaby występować jako Joanne, a jednak z jakiegoś powodu tego nie robi. Czyżby chodziło tylko o to, że J.K. lepiej brzmi? Wydawcy najczęściej skłaniają się, by zastosować ten chwyt w wypadku, gdy głównym bohaterem historii jest mężczyzna lub gdy to, co piszą, jest typowo męskie. Co oznacza termin typowo męskie już nie wyjaśniają.
źródło: Wydawnictwo Dolnośląskie
Powołując się na przykład J.K. Rowling, nie sposób ominąć kolejnej pseudonimowej burzy, którą wywołała seria powieści kryminalnych z Cormoranem Strikem. Rowling wydała ją jako Robert Galbraith. Tłumacząc swoją decyzję, autorka wspominała o tym, że chciała odciąć się od swojej pisarskiej osobowości, która fanom na całym świecie kojarzyła się przede wszystkim z Harrym Potterem. Podobno jej wydawca, gdy dowiedział się o tym, kto jest prawdziwym autorem The Cuckoo's Callingprzyznał, że nie spodziewał się, by mogła to napisać kobieta. J.K. z zadowoleniem przyznała, że udało jej się dopuścić do głosu jej wewnętrznego faceta. Ale czy aby na pewno? Przykład Roberta Galbraitha jest wyjątkowy pod wieloma względami. Wiele teorii ułożono już na temat tego, czy dość szybkie zdemaskowanie autorki było celowym zagraniem marketingowym, czy wynikiem dziennikarskiej dociekliwości. Wyniki sprzedaży podpowiadają raczej to pierwsze rozwiązanie. Gdy świat dowiedział się, że to J.K. Rowling napisała Wołanie kukułki, pozycja w rankingu Amazona skoczyła z 4709 na 1 miejsce. Można by dywagować, czy podobna sytuacja miałaby miejsce, gdyby nazwisko Rowling nie było tak powszechnie znane. Czy gdyby się okazało, że jeden z kryminałów, który cieszy się raczej średnią sprzedażą, napisała kobieta, to automatycznie zainteresowanie tytułem by wzrosło? Raczej mało prawdopodobne, prawda? Czy można to jednak uznać za przejaw seksizmu? Przecież istnieją gatunki absolutnie zdominowane przez kobiety. Mam na myśli, rzecz jasna, romanse i bardzo szeroko pojętą literaturę kobiecą. Czy mężczyzna piszący o problemach kobiet jest wiarygodny? Nad tym samym najwidoczniej zastanawiał się Sean Thomas, który pod pseudonimem wydał poruszającą książkę, w której przedstawił z perspektywy matki traumę po stracie córki. Jego wyznanie o tym, że postąpił tak, aby przekonać do siebie czytelniczki, oburzyło część środowiska literackiego. Jednak wydanie takiej powieści pod jego prawdziwym nazwiskiem nie byłoby możliwe. Autor znanych thrillerów nie zdobyłby zaufania czytelniczek czekających na odrobinę wzruszającej i emocjonalnej prozy. Sean Thomas jako S.K. Tremayne wydał dwie książki, których odbiorcami miały być kobiety - Bliźnięta z lodu i Dziecko ognia. W jednej z nich napisał:
Może nic nie jest w stanie zgasić tęsknoty miłości, może wędruje ona w ciemności przez całą wieczność. Jak światło martwych gwiazd.
Czy taki sam cytat w powieści napisanej przez mężczyznę nie zostałby odebrany zupełnie inaczej? Można by pomyśleć, że to zaledwie ironiczna uwaga. Tymczasem Thomas jako Tremayne może sobie pozwolić na podobne przemyślenia, będąc prawie pewnym, że jego czytelniczki odbiorą te słowa na poważnie.
Źródło: Czarna owca
Podobnie sytuacja wygląda ze Zbigniewem Wojnarowskim, który wydaje swoje książki jako Dominika Stec. Najbardziej spektakularne okazało się jednak ujawnienie prawdziwej tożsamości niejakiej Jessiki Blair. Rzekoma autorka poczytnych romansów okazała się panem w poważnym wieku, który na dodatek był weteranem wojennym. Można by się zastanowić, czy autor z taką biografią przysłużyłby się uwiarygodnieniu swoich romantycznych powieści. Przybranie żeńskiego pseudonimu polecił mu jego wydawca. Bill Spence nie protestował i bynajmniej nie czuł się urażony. Cieszył się po prostu, że ktokolwiek chce wydawać jego książki. W momencie gdy segment literatury kobiecej, zwłaszcza w naszym kraju, rozwija się tak prężnie, być może coraz więcej mężczyzn będzie decydowało się na występowanie pod pseudonimem przynajmniej neutralnym pod względem płci.
Źródło: Daily Mail
Warto się zastanowić, czy nie jest tak, że wybierając własne lektury po płci autora, spodziewamy się konkretnego podejścia do tematu. Czy nie jest przypadkiem tak, że gdy widzimy na okładce kobiece nazwisko, to spodziewamy się delikatnej, emocjonalnej prozy, a gdy autor jest mężczyzną, to liczymy na wartką fabułę i dużą dozę naturalizmu? Stereotypy, czy tego chcemy, czy nie, rządzą naszym sposobem patrzenia na świat. Owszem feministki święcą dziś triumfy, bo nareszcie także mężczyźni zaczynają ukrywać się pod pseudonimami, jednak jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy, to od XIX wieku właściwie niewiele się zmieniło. No może z wyjątkiem tego, że w XIX wieku pod pseudonimami ukrywały się przede wszystkim kobiety, a dziś dotyczy to także mężczyzn.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj