Na wstępie postawię sprawę jasno. Tak, wiem czym jest Zespół Stresu Pourazowego. I to z pierwszej ręki. Nie chcę wchodzić głębiej w szczegóły, bo nikogo tutaj nie interesuje moje życie. Nigdy nie byłem i nie będę takim kozakiem jak Frank "The Punisher" Castle, ale prawda jest taka, że mam swoje za uszami i są to rzeczy, które będą mnie prześladować pewnie do końca życia. Weterani wojenni, uchodźcy, ofiary przemocy, gwałtu. Nie jest tutaj istotne, czy jest to coś, co ja robiłem komuś, czy ktoś robił mi. PTSD w każdego uderza tak samo. Wiem, co to znaczy budzić się w nocy, mokrym od potu, z krzykiem tak głośnym, że zdziera gardło i budzi wszystkich domowników. Mam za sobą dni, kiedy piłem litrami kawę i energetyki, tylko po to, by nie zasnąć, bo wiedziałem, czym to się skończy. PTSD odbija się zresztą nie tylko na osobie chorej, ale też na otoczeniu. Moi bliscy do dziś nie próbują wchodzić do mojego pokoju bez zaproszenia. Wiedzą, że jest to jedyne miejsce, gdzie czuję się kompletnie bezpieczny i będę bronił tego bezpieczeństwa za wszelką cenę, nawet podświadomie. A to i tak ogromny sukces, bo od jakichś dwóch lat zostawiam drzwi lekko uchylone. Prawie dekadę zajęło mi dojście do stanu, w którym nie zamykam ich na klucz, idąc spać. Albo po prostu izolując się od reszty domowników. Może brzmi to dla Was żałośnie albo jak użalanie się nad sobą. Ale naprawdę nikomu nie życzę tego, co przechodziłem i przechodzę do dzisiaj. Uwierzcie mi, nie chcecie wiedzieć, jak to jest, gdy człowiek czuje się zagrożony z każdej strony. Wtedy nawet przyjaciela podejrzewa się o najgorsze i patrzy się mu na ręce. Niejednokrotnie też osiąga się stan, kiedy trauma, jakiej się doznało, czyni nas wypranymi z emocji lub bojącymi się je okazać, by ktoś nie wykorzystał ich przeciw nam.

Frank i Netlixowa ferajna

Skąd taki mroczny wstęp i porównanie do Marvel's The Punisher? I co najważniejsze, czemu w ogóle zacząłem ten temat? Powodów jest kilka. Pierwszy z nich jest taki, że PTSD wciąż jeszcze nie jest zrozumiane i, jak każda choroba psychiczna, po dzień dzisiejszy piętnowane. Ludziom często się wydaje, że osoby mające problemy z psychiką sprowadzają to w jakiś sposób na siebie. To bardzo płytkie i okrutne myślenie. Osoba cierpiąca na Zespół Stresu musiała przecież w pierwszej kolejności przeżyć coś okropnego. Coś, co zmieniło ją niejednokrotnie na zawsze. Drugi jest taki, że to właśnie najnowszy serial Marvela świetnie pokazuje ten temat i powiązane z nim problemy. I to u więcej niż u jednego bohatera. Ciężko mi powiedzieć z ręką na sercu, kto jest tu większą ofiarą, Wilson czy sam Castle. I przede wszystkim,o czy tak naprawdę są oni od siebie tak różni? Obaj szukają drogi wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli, prześladowani przez demony przeszłości. Obaj postanawiają zabijać tych, którzy sprowadzili na nich cierpienie. Różnica polega tylko na tym, że Frank wziął się za tych złych, przez co jest w naszych oczach usprawiedliwiony. A co by było z Lewisem, gdyby O'Connor go nie zdradził? Wiem, że niełatwo przewidzieć, jak kto się zachowa w danej sytuacji i staram się tutaj nie rzucać oskarżeń. Nie mogę jednak nie zastanawiać się, co byłoby, gdyby Hoyle zareagował wcześniej, mocniej... Niełatwo jest dotrzeć do osoby chorej, czasem wręcz jest to niemożliwe. A w dodatku gdyby tak się stało, nie dostalibyśmy jednego z ciekawszych i wartych przemyślenia wątków. I za to Ci, drogi Netflixie, dziękuję. Jest jeszcze przynajmniej jedna postać, z serialowego uniwersum Marvela, cierpiąca na szok pourazowy. Marvel's Jessica Jones to doskonały przykład tego, o czym wspominałem na wstępie. Nie tylko wojna potrafi wywołać szok. Nasza bohaterka jest ofiarą wykorzystywania, nadużywania kontroli nad drugą osobą, jak również i przemocy seksualnej. W przypadku tej postaci pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że gros pierwszego sezonu jej przygód i walki z Kilgravem to rodzaj terapii, zmierzenia się z własnymi demonami.
fot. Netflix

Wietnamska fala

Frank i Jessica to przykłady współczesne, jednak historia szoku pourazowego w kinie i telewizji sięga znacznie wcześniej. Prawdziwy rozkwit, o ile w ogóle można tak o tym mówić, PTSD zaliczyło za czasów popularności filmów o wojnie w Wietnamie oraz jej weteranach. Przedstawieni bohaterowie próbowali, niejednokrotnie z negatywnym efektem, przystosować się do cywilnego życia. Przykład? Proszę bardzo, pierwszy z brzegu. Niemiłosiernie w latach późniejszych spłycony, lecz bez dwóch zdań będący jedną z ikon popkultury John Rambo. A przecież oryginalny First Blood, będący ekranizacją książki pod tym samym tytułem, to właśnie opowieść o straumatyzowanym weteranie próbującym odnaleźć się w nowym, odrzucającym go, otoczeniu. Dopiero Hollywood zrobiło z niego wielkiego twardziela, rezygnując z mrocznego zakończenia książki, na rzecz tworzenia bohatera kina akcji. A jak patrzylibyśmy na ten film gdyby, tak jak w pierwowzorze, zaszczuty przez szeryfa John popełnił na końcu samobójstwo? Kolejną wielką produkcją z tej epoki jest w moim odczuciu The Deer Hunter. Niesamowite kreacje całej głównej obsady połączone z jedną z lepszych historii, jakie widziałem na ekranie. Wątek szoku pourazowego nie jest tutaj może aż tak zaakcentowany jak w poprzednio omawianych przeze mnie produkcjach, jednak sam jego wydźwięk jest bardzo mocny, zwłaszcza pod koniec filmu, gdzie reżyser poszedł na całość, nie bojąc się pokazać ogromu spustoszenia, do jakiego zdolna jest choroba. Omawiając Wietnam, nie sposób też przejść obojętnie obok trylogii wietnamskiej Oliver StoneBorn on the Fourth of JulyPlatoon czy nawet Pomiędzy niebem a ziemią pokazują różne oblicza tej wojny; to, jak wpłynęła ona na żołnierzy i cywilów. Nie jest to może wybitne studium przypadku, ale daje dobry wgląd w tematykę.
Fot. Universal

Powroty

Czasy się zmieniają, ale wojny, stres i trauma pozostają. Jest jeden film, dotyczący wiadomej tematyki, który widziałem raz i więcej nie mam zamiaru, zaś Ci z wrażliwsi z Was powinni zastanowić się kilka razy nad tym, zanim do niego zasiądą. Mówię tutaj o Warriors. Nie ma tu wysokiego budżetu, ani znanych nazwisk. Jest za to jedna z najgorszych i najbardziej krwawych wojen domowych, ta w byłej Jugosławii. I oczywiście, powtarza się tu motyw problemu z powrotem do domu i cywilnego świata, ale nie jest film w moim odczuciu podobny do jakiegokolwiek innego. Zresztą każdy z tych filmów jest inny, zwłaszcza w sposobie, w jaki opowiada o chorobie i radzeniu sobie z nią. Zatoczyliśmy właśnie pełne koło, zaczęło się od wojny z terrorem i na niej się skończy, jeśli chodzi o stres związany z zawodem żołnierza. The Hurt Locker, czyli rzecz nie tylko o stresie, traumie, ale i o uzależnieniu. W tym wypadku od adrenaliny. Co prawda pod względem ukazania konfliktu w Iraku nie jest to bynajmniej arcydzieło, ale jeśli mówimy o konflikcie wewnętrznym, to sprawa ma się już zupełnie inaczej i choćby dla tego właśnie motywu warto obejrzeć ten film. Na zakończenie ostatni film i kolejny ciężki powrót - K-PAX. Gdyby obedrzeć go z całej magii, metafizyki (wliczając w to zakończenie) i wyłączyć tuż po scenie regresywnej hipnozy Prota, to otrzymalibyśmy świetny obraz traktujący o człowieku chorym. I to bardzo. Tak bardzo, że trauma, którą przeżył, wywołała u niego stłamszenie osobowości i amnezję. Przyznam się szczerze, nie rozumiem artyzmu tego filmu, wspomnianych metafizycznych elementów. Rozumiem natomiast Prota jak chory chorego. Co chciałem uzyskać tym artykułem? Przekazać Wam swoje przemyślenia, może trochę uczulić na problem. Ale przede wszystkim sprawić, byście spojrzeli na pewnych bohaterów popkultury tak, jak robię to ja i mi podobni ludzie po przejściach. A nuż zmieni to Wasze podejście i pomoże Wam lepiej zrozumieć kogoś, nie tylko fikcyjnego, ale i takiego, kto na co dzień wydaje Wam się inny i sami nie wiecie dlaczego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj