Spór ciągle trwa - Rebelianci to ci dobrzy goście walczący o wolność, czy jednak terroryści? Spójrzmy prawdzie w oczy: na ich czele stoi banda religijnych fundamentalistów. Z drugiej jednak strony prawdziwy radykał przyczaił się w roli Imperatora.
Jako mieszkańcy zupełnie niewyróżniającej się w kosmicznej skali Drogi Mlecznej powinniśmy wyrazić głębokie zaniepokojenie tym, co dzieje się w położonym hen daleko Imperium Galaktycznym. Oto tamtejsze, wybrane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawnymi władze, muszą zmagać się z działalnością ruchu oporu, nazywanego umownie Sojuszem Rebeliantów. Co więcej, wydaje się, że przedstawiciele bojowników niezauważenie przeniknęli w szeregi Ziemian i prowadzą intensywne zabiegi propagandowe. Głównym podejrzanym w sprawie jest George Lucas, twórca romantycznej narracji, wedle której Rebelia posiada moralne umocowanie do przeprowadzenia zamachu stanu i obalenia Imperatora Palpatine’a. Kilka miliardów mieszkańców naszej planety staje murem za panoszącym się bezprawiem i dążeniem do przewrotu w odległej Galaktyce. Najwyższy już czas przygotować specjalną analizę, w której zbadamy postępowanie zarówno Imperium, jak i Rebelii. Istnieją bowiem silne przesłanki na to, że za kilka dni Ziemianie zetkną się z załogą statku kosmicznego Łotr 1, a dokonywane przez Lucasa i jego popleczników manipulacje sięgną zenitu. Rzecz sprowadza się do tego, że w naszym kibicowaniu Rebeliantom dość łatwo zapominamy o tym, iż w tym przypadku możemy opowiadać się po stronie terrorystów.
Głównym oskarżonym zostaje tutaj Imperator Palpatine. W czasach Republiki był on senatorem z planety Naboo, który został następnie wybrany na urząd Wielkiego Kanclerza. Podczas wojen klonów jego pozycja stawała się niepodważalna: zdołał przekonać organy decyzyjne, że w trakcie kryzysu państwo potrzebuje silnej, scentralizowanej władzy. Rzekomy zamach stanu zakonu Jedi Palpatine wykorzystał do przekształcenia Republiki w Imperium Galaktyczne. Choć podejrzany prowadził jednocześnie dwutorową grę, odwoływał się do demagogii i haseł ksenofobicznych, kolejne szczeble kariery politycznej pokonywał zawsze za zgodą Senatu. Jeszcze za czasów jego rządów kanclerskich powstała przygotowana przez grupę polityków Petycja 2000, wzywająca go do zrzeczenia się przyznanych mu uprawnień – z biegiem lat kolejni autorzy dokumentu cofali jednak swoje podpisy. Z legalnego punktu widzenia Palpatine posiada więc wszelkie prawo do sprawowania pełnej władzy nad Imperium. By zrozumieć jego postawę musimy w tym miejscu wyprowadzić dwie dobrze nam znane analogie. Po pierwsze, Imperator, podobnie jak Hitler i Stalin, nawet w swoich autorytarnych czy totalitarnych zapędach tworzy iluzję ustroju demokratycznego, pozostawiając zaplecze instytucjonalne w postaci nadal działającego Senatu. Po drugie, mechanizm przejęcia przez niego władzy przywodzi na myśl schemat wyboru dyktatora w starożytnym Rzymie. Przypomnijmy, że w czasach wojen lub wewnętrznych rewolt ten urzędnik, powoływany przez konsulów na wniosek senatu, zyskiwał władzę absolutną. Nadużywanie wynikających z tego faktu uprawnień przez Juliusza Cezara doprowadziło do końca republiki rzymskiej.
W tym miejscu niezwykle ważne jest wyprowadzenie wniosku, że Palpatine w drodze na szczyt pogwałcił de facto większość obowiązujących zasad i norm etyczno-moralnych. Nie zachowywał się on jednak przy tym niczym lis i lew z Księcia Machiavellego, mając dostęp do pełnych informacji możemy stwierdzić, że mamy w tym przypadku do czynienia z zainstalowaniem obcego agenta – bądź co bądź przedstawiciela Sithów – na stanowisku przywódcy konkretnego państwa. To jednak nadal żadna przesłanka po temu, by pozbawiać Palpatine’a władzy. Jego fascynacja Ciemną Stroną Mocy dopiero w drugiej kolejności ma bowiem podłoże polityczne. Sithowie to raczej wyznawcy danej ideologii, więc z ziemskiego punktu widzenia będziemy tu widzieć konotacje religijne, które same w sobie nie mogą stanowić przeszkody do objęcia danego urzędu. Problem polega na tym, że Palpatine po stworzeniu Imperium nie zrzekł się swojej władzy, wszem wobec rozsiewając propagandę strachu i zagrożenia ze strony Rebeliantów. Gwiezdnowojenna historia uczy nas jednak, że formułowanie takiego przekazu nie do końca było bezpodstawne. Jakkolwiek, zachowanie Imperatora jest najważniejszą przyczyną powstania dwóch przeciwstawnych narracji - imperialnej i rebelianckiej.
Sama Rebelia sięga korzeniami jeszcze czasów wojen klonów, gdy w Senacie Republiki zawiązywały się różne stronnictwa prodemokratyczne. Po proklamowaniu Imperium grupy powstańcze wyrastały w całej Galaktyce jak grzyby po deszczu. Nie było tutaj żadnej zgodności jeśli chodzi o taktykę walki z wrogiem – jedni opowiadali się za powstaniem zbrojnym, inni za działaniami bardziej dyplomatycznymi. O Sojuszu Rebeliantów możemy mówić od czasu podpisania Traktatu Koreliańskiego, który połączył trzy największe grupy oporu. Niedługo później decydenci nowej frakcji sformułowali swój program w postaci Deklaracji Rebelii. To właśnie ten dokument miał nadać działaniom powstańców bardziej demokratyczny charakter, jak również odróżnić organizację od grup terrorystycznych czy przestępczych, którym bardziej niż na obaleniu Imperium zależało na osiąganiu doraźnych korzyści. Pamiętajmy jednak, że Rebelia nigdy nie stała się przedstawicielem wszystkich mieszkańców odległej Galaktyki – co więcej, wielu z nich, niekoniecznie będących zwolennikami Palpatine’a, i tak nie godziło się na to, by to Sojusz reprezentował ich interesy. Choć Mon Mothma i inni pomysłodawcy ruchu oporu chcieli stworzyć twór quasi-państwowy (o czym świadczy choćby hierarchia organizacji, jej konstytucja i posiadanie własnej armii), z naszego punktu widzenia będziemy tu mieli raczej do czynienia z komitetem. Sęk w tym, że dobitnie antysystemowym – nie była to żadna antysystemowość na modłę jednego z polskich klubów parlamentarnych, tylko taka pełną gębą, gdzie prawdziwym zamiarem stało się obalenie zastanego ustroju. Innymi słowy: kwestia legalności istnienia Rebelii jest rzeczą dyskusyjną, natomiast metody jej działania zgodne z prawem nigdy nie były.
Choć nie wiem jak zaklinalibyśmy rzeczywistość, musimy nazwać rzeczy po imieniu: wierchuszka Sojuszu to banda religijnych fundamentalistów. Na szczytach władzy organizacji zainstalowano bowiem poukrywanych w jaskiniach i na innych bagnach mistyków, których nadrzędnym celem stało się przywrócenie w Galaktyce wiary w prymitywną w swej formie religię, od ponad 600 lat niezmienną jeśli chodzi o jej podstawowe zasady: dzieci zabierane są od swoich rodzin i wychowywane tak, by stały się doskonałymi i posłusznymi kapłanami kultu Mocy. Co więcej, mamy tu do czynienia z terrorystami – przynajmniej uwzględniając klasyczne definicje tego pojęcia. Jak bowiem inaczej nazwać partyzantkę, która prowadzi asymetryczne działania zbrojne za pomocą wykorzystywanych na szeroką skalę środków rażenia, doprowadzających do śmierci Bogu ducha winnych cywilów w różnych rejonach Galaktyki? Sam atak na Gwiazdę Śmierci pochłonął przecież tysiące ofiar w postaci jej obsługi. Oczywiście ważna w tym miejscu wydaje się intencja Rebeliantów. Chcąc chronić kolejne planety przed zniszczeniem przez potężną broń Imperium decydują się oni pozbawić życia jej pracowników – hydraulików i innych dekarzy. Mamy tu do czynienia z czymś na kształt filozoficznego „dylematu wagonika”: czy skierować pędzący wagon na tor, na którym szalony filozof przywiązał pięciu ludzi, czy też na drugi, gdzie zginie tylko jeden człowiek? Co ciekawe, według badań ludzie początkowo opowiadają się za nieprzeliczalnością ludzkiego życia. Dopiero po poznaniu ewentualnych skutków zdarzenia zaczynają je rozpatrywać pod kątem ilościowym (czyli jak my, widzowie, po seansie). Tego typu działania nigdy nie będą jednoznacznie moralnie – jeśli nawet intencje Rebeliantów są „dobre”, to nie możemy arbitralnie osądzić, że ich zachowanie było właściwe i etycznie nienaganne.
Z drugiej jednak strony historia XX wieku uczy ludzkość, że romantyczne i donośne Fight the Power (swoją drogą, to byłaby doskonała dewiza dla Sojuszu) może nas uchronić przed zupełnie realną i rysującą się gdzieś na horyzoncie tragedią. Prawdopodobnie nikt z nas nie stwierdzi, że zwolennicy Imperium to „dobrzy goście”, a Palpatine zasługuje na stawianie kolejnych pomników. Mamy w tym przypadku do czynienia ze sprawnie zamaskowanym pod demokratycznymi treściami przekazem faszystowskim, uzupełnionym jeszcze przez powtarzające się raz po raz przygotowywanie ludobójstwa w niespotykanej dotąd skali. Samą Rebelię należy więc wziąć w obronę – najlepiej zrobimy to poprzez odwołanie do wyrastającej z myśli św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu koncepcji „wojny sprawiedliwej”. Warto zauważyć, że sam Jezus nigdy nie krytykował instytucji wojska. Co więcej, w swoich przypowieściach niejednokrotnie się do niej odwoływał. Zestawiając powyższe z naukami starotestamentowymi Augustyn doszedł do wniosku, że istnieją konflikty „sprawiedliwe” i „niesprawiedliwe”. Pierwsze są tymi, których nadrzędnym celem jest wprowadzenie pokoju, ukaranie grzeszników i obrona czy odzyskanie swojego terytorium. Drugimi między innymi te, których źródłem jest imperializm. Twórca koncepcji wychodził z założenia, że wojny są rzeczą naturalną – dopiero w XX wieku w Kościele zaczęto głosić dobitnie hasła pacyfistyczne. Patrząc z tej perspektywy na działania Rebeliantów możemy przyznać, że ich poczynania mają w sobie wiele z tak rozumianej sprawiedliwości. Pojawia się tu zarówno „większe dobro”, jak i „mniejsze zło”. Innymi słowy: bojownik o wolność dla jednego człowieka na zawsze zostanie terrorystą dla drugiej osoby.
W całej tej sprawie fikcja niebezpiecznie często chce mieszać się z rzeczywistością. Nie bez przyczyny swego czasu Ronald Reagan określił Związek Radziecki mianem „Imperium Zła”. W zeszłym roku furorę w sieci zrobiły zaś memy, które Rebelię przyrównywały do tzw. Państwa Islamskiego, a Luke’a Skywalkera opisywały jako wciąż radykalizującego się fundamentalistę. Zapominamy w tym wszystkim, że najważniejszym przesłaniem płynącym do nas z odległej Galaktyki jest najprawdopodobniej równowaga Mocy. Nawet w przypadku Sithów mamy przecież do czynienia z libertarianami, którzy samoświadomość i ubogacanie siebie przedkładają nad społeczne obowiązki. Problem polega na tym, że nader często oceniamy gwiezdnowojenny świat przez pryzmat działań podejmowanych przez ekstremistów. Tak, jakby istniała w nim zerojedynkowa, czarno-biała moralność. Punkt widzenia najwidoczniej i w odległych zakątkach Wszechświata zależy od punktu siedzenia. Jak już wspomnieliśmy, ścierają się tu dwie narracje – imperialna i rebeliancka. Kto jak kto, ale my Polacy powinniśmy najlepiej wiedzieć, że na dłuższą metę okładanie się nawzajem dwoma spojrzeniami na rzeczywistość prowadzi donikąd. Dlatego też szykujcie chleb i sól na przybycie załogi Łotra 1. Nawet jeśli jakiś astmatyk w czarnym hełmie, którego w końcu kochacie bezgranicznie, będzie Wam chciał wmówić, że oto nadchodzą terroryści. To tylko fantazja – bawcie się na całego.