"Love, Rosie"

Michał Kaczoń: Luźne, lekkie i przyjemne, a w wielu momentach niezwykle urokliwe. Chemia między aktorami jest, pomysły na wykorzystywanie schematów komedii romantycznych są, wszystko na swoim miejscu. Dobrze zrealizowana skrócona wersja książki (aż na fali filmu przeczytałem), której w zasadzie można zarzucić tylko to, że Lily Collins nie wygląda na trzydziestoparolatkę, którą gra. Marcin Wójcik: Bardzo przyjemna opowieść. Komedia romantyczna, która nie tak jak większość przede wszystkim bawi, ale wzrusza. A Lily Collins i Sam Claflin - po prostu świetny duet. Asia Malita: Dobrze zrobiona adaptacja, do pośmiania (scena rozmowy w windzie!) i do uronienia łez kilku. Sam Claflin jest po prostu idealny w roli Alexa! Małgorzata Pawłowska: “Love, Rosie” to bardzo przyjemne zaskoczenie, już dawno nie widziałam tak udanego romansu (bo mimo wszystko trudno mi ten film nazwać tradycyjną komedią romantyczną, są tu też elementy melodramatu). Lily Collins (śliczna jak z obrazka!) i Sam Claflin są nadzwyczaj dobrze dobraną ekranową parą, a sam film inteligentnie i z humorem przetwarza gatunkowe klisze. Polecam seans, to na pewno nie będzie zmarnowany czas. Kasia Koczułap: Urocze, przyjemne kino przypominające, że każdy czasem potrzebuje happy endu. Subtelność Brytyjczyków górą! [video-browser playlist="648744" suggest=""]

"Obce ciało"

Michał Kaczoń: Przerysowanie, uogólnienie, stereotyp i przesada - tak w skrócie prezentuje się najnowszy film Zanussiego. Ambicje były, ale wykonanie jest wręcz fatalne. Jędrzej Skrzypczyk: Widziałem mnóstwo recenzji tego filmu i wygląda na to, że to będzie moje ulubione dzieło! Czekam jednak na to, aż będę mieć okazję zobaczyć “Obce ciało” gdzieś przy okazji. Skoro PISF nie wyłożyło pieniędzy na film mistrza, to ja mam to robić? [video-browser playlist="648734" suggest=""]

"John Wick"

Michał Kaczoń: Trailer lepszy od filmu. Tempo w gotowym dziele trochę leży i kwiczy, a to w filmie akcji jednak grzech. Adam Siennica: Kompletnie się nie zgadzam się z Michałem. Film szybko wciąga świetnym klimatem i nie do końca konwencjonalnym pomysłem na historię. Potem tempo nie maleje, a opowieść zachwyca znakomicie zrealizowanymi scenami akcji. [video-browser playlist="648736" suggest=""]

"Get on Up"

Dawid Rydzek: Chadwick Boseman będzie gwiazdą, po tym filmie rozwiał absolutnie wszelkie wątpliwości. Sam obraz za to dość rzemieślniczy - ma się wrażenie, że reżyser odhacza wszystkie najważniejsze momenty z życia Jamesa Browna i jednocześnie obowiązkowe punkty każdej biografii. Jest nieźle, choć na kolana rzuca tylko Boseman. Michał Kaczoń: Niby tylko biografia muzyka i niby odhaczanie momentów historii, ale jest coś w tym filmie, co nie pozwala przejść obok niego obojętnie. Chadwick Boseman gra świetnie, ale i sama historia mimo schematów potrafi wciągnąć. [video-browser playlist="648738" suggest=""]

"Mów mi Vincent"

Jan Stąpor: Film udowadniający, że istnieją na tym świecie jeszcze aktorzy, którzy pomimo ról drugoplanowych nie dają się zepchnąć w ciemność zapomnienia, gdzie nie dochodzi już blask bijący z postaci Billa Murraya. Ponieważ tak właśnie tutaj jest - przede wszystkim świetne kreacje aktorskie, z nieco schematycznym scenariuszem, ale film na dłużej w pamięci nie zapada. Michał Kaczoń: Szczera prawda. Jak dla mnie ten film kradnie trochę Naomi Watts ze świetnym przerysowanym rosyjskim akcentem. Bardzo przyzwoity feel good movie. Marta Płaza: Ale to już było... w niezliczonej ilości innych filmów. Opowieść o przyjaźni chłopca z cynicznym palantem opiera się na ogranych kliszach. Mimo wszystko "Mów mi Vincent" potrafi szczerze rozbawić, zmusić do zastanowienia oraz wlać ciepło w serducho. Bill Murray, jak to on, gra po prostu siebie. Aktorsko film kradnie Naomi Watts (w całkowicie nietypowej dla siebie roli) oraz debiutujący na dużym ekranie Jaeden Lieberher. [video-browser playlist="648740" suggest=""]

"Dziewczyny"

Michał Kaczoń: Instagramowe indie. Dziewczyna z anoreksją chce tańczyć i śpiewać, więc to robi. Miłe dla oka i ucha, ale zupełnie nieangażujące w (znikomą) historię. [video-browser playlist="648728" suggest=""]

"Annie"

Michał Kaczoń: Musical ze słabą muzyką i nieporywającymi kreacjami aktorskimi. Najmłodszym jeszcze może się spodobać, reszta raczej będzie zawiedziona. Natomiast na pewno trzeba odszukać w Internecie trailer “Moonquick Lake”, nieprawdziwego filmu z doborową obsadą i świetną reżyserią. [video-browser playlist="648732" suggest=""]

"Pani z przedszkola"

Michał Kaczoń: Fajny punkt wyjściowy, średnie wykonanie. Malwina Sławińska: Choć wszystko, co najlepsze, zostało pokazane w zwiastunie, ubawiłam się na tym filmie. Interesujący scenariusz, w gruncie rzeczy odważna historia – w końcu mamy tu na pierwszym planie związek lesbijski - no i przede wszystkim absolutna czołówka polskich aktorów sprawiają, że warto film Krzyształowicza obejrzeć. Do tego plus za klimat PRL-u. [video-browser playlist="648726" suggest=""]

"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii"

Dawid Rydzek: Zobaczyłem, nie nudziłem się szczególnie, ale tę część - podobnie jak dwie poprzednie - uważam za zupełnie niepotrzebną. Jackson zakochał się w efektach specjalnych i już nie zna w nich umiaru, przez co całość wygląda jak jedna wielka gra komputerowa. Jan Stąpor: To absolutna prawda; tam, gdzie można było zatrudnić statystów do odgrywania elfów/krasnoludów/orków, Jacksonowi łatwiej było zlecić po prostu wyrenderowanie tysięcy postaci o plastikowych licach, przez co film w pewnych momentach (a może i nawet wielu) przypomina grę komputerową. Co nie zmienia to faktu, że jest to chyba najlepsza część i tak mizernej trylogii (i zdecydowanie za bardzo rozwlekłej), ponieważ najwięcej się działo - chociaż było też momentami absurdalnie niedorzecznie. Michał Kaczoń: Według mnie już pierwszy kwadrans pokazuje, jak bezsensowny był podział na aż trzy części - maksymalnie dwie w zupełności by wystarczyły. “Hobbit” od początku był grą komputerową, ale ta część dała nam przezabawną grę w "Tetrisa" wprost ze Śródziemia. Kamila Hladisz: Zgadzam się, dzielenie „Hobbita” na trzy części wydawało się być złym pomysłem od początku - i tak też było w rzeczywistości. Film dłużył mi się niemiłosiernie. Nie dość, że zbyt dużo w nim melodramatu i postaci pisanych na kolanie, to jeszcze tytułowa bitwa kompletnie mnie rozczarowała. Jak na najważniejsze wydarzenie tej części wypadła bardzo blado. Marcin Wójcik: Smutne pożegnanie. Dawno nie widziałem tak niespójnego filmu… Sergiusz Furmaniak: O ile na pierwszych dwóch częściach bawiłem się jak prosię (używając określenia Zygmunta Kałużyńskiego), tak trzecia pozostawiła mnie z ogromnym niesmakiem. Ani to spójne, ani sensowne, nie mówiąc już o zgodności z książką. Jasne, efekty i ogólnie pojęta warstwa audiowizualna robią wrażenie, ale co z tego? I nawet sama tytułowa bitwa jest potraktowana dość mocno po macoszemu, gdyż Jackson postanowił skupić się na solowych pojedynkach. Mam cichą nadzieję, że może wersja rozszerzona sprawi, że ten film będzie lepszy. Choć pomimo całego narzekania muszę stwierdzić, że miło było znów zobaczyć Śródziemie na dużym ekranie. Marcin Zwierzchowski: Wczoraj odpaliłem na DVD rozszerzoną wersję “Drużyny Pierścienia”. Ten film jest perfekcyjny: od świetnego castingu, przez choreografie walk, scenografię, rekwizyty, pracę kamery, montaż, muzykę. Jackson realizował “Władcę Pierścieni”, jakby kręcił film historyczny - takie przemówienie walnął ekipie szef studia Weta, Richard Taylor. Przed ruszeniem prac nad “Hobbitem”, zwłaszcza zaś “Bitwą Pięciu Armii”, panowie ewidentnie postanowili co najwyżej pograć na PlayStation. Marta Płaza: W zasadzie trudno mi dodać coś więcej do tego, co napisali powyżej koledzy. "Hobbit" to całkowity przerost formy nad treścią. Ta część już wybitnie mocno momentami zmierzała w kierunku autoparodii. Smutno było tak pożegnać się ze Śródziemiem. Małgorzata Pawłowska: Przyłączam się do tych lamentów nad ostatnią częścią “Hobbita” z tych samych przyczyn, co moi poprzednicy: w tym zbyt długim i rozwlekłym filmie strasznie kuleje scenariusz, a plastikowe efekty komputerowe odzierają Śródziemie z całej magii, która była wielką siłą “Władcy Pierścieni”, w dużej mierze przecież “analogowego”. Co więcej: przekombinowany i przeładowany “Hobbit” zupełnie nie sprawdza się jako uwertura do wcześniejszej trylogii Jacksona. Ale “Bitwa Pięciu Armii” nie zasługuje na same baty. W tym boleśnie nierównym filmie naprawdę wspaniałe jest aktorstwo, co jest jeszcze większym osiągnięciem, wziąwszy pod uwagę, jak płaskie i jednowymiarowe postacie zostały nakreślone w scenariuszu. To wspaniali aktorzy dźwigają ten film i sprawiają, że jest on więcej niż znośny. Osuwający się w obłęd król Thorin to postać niemal szekspirowska. Jego szaleństwo (a później powracanie do zdrowych zmysłów) było wybornie zagrane. Martin Freeman? Był doskonały jako Bilbo! U mnie jednak wygrywa Lee Pace jako Thranduil. Jackson był łaskawy, bo dał nam elfa wyjątkowo dużo. W filmie, w którym wszyscy są albo demonicznie źli, albo kryształowo szlachetni, albo szaleją po szekspirowsku (aby względnie szybko się opamiętać), ten dumny, pyszny, egoistyczny elf, który jest kiepskim ojcem i widział już zbyt wiele, aby się przejmować (w końcu ma prawie 6 tysięcy lat), jest jedną z najciekawszych i najbardziej skomplikowanych postaci. Thranduil dostał niewiele do powiedzenia (i w większości są to kiepsko napisane kwestie; trudno - nie jego wina), ale wyraża najwięcej w scenach, gdy nic nie mówi. Zapadło mi w pamięć ujęcie, gdy na tej dumnej i zazwyczaj niewzruszonej twarzy pojawia się autentyczne przerażenie ogromem sił wroga. Adam Siennica: Bardzo chciałem polubić ten film, ale jak uwielbiam poprzednie dwie części, tak tej nie mogę zaliczyć do udanych. Zbyt wiele błędów, przez co nie ma bitwy w tej bitwie. Jackson mówił, że widzom nie będzie zależeć, czy podczas bitwy zobaczą tylko anonimowe postacie - fajnie, ale poszedł tutaj w skrajność, bezsensownymi i niepotrzebnymi metodami oddzielając się od tytułowej bitwy. Nie powiem - nie nudziłem się, parę scen miażdży klimatem, a Jackson świetnie kręci pojedynki, ale niesmak pozostaje, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, ile scen z bitwy było w zwiastunach, choć w filmie się nie znalazły… Kasia Koczułap: Wszystko już zostało napisane. Ja tylko od siebie dodam, że za romans elfki z krasnoludem Jackson powinien klęczeć na grochu! Tolkien się w grobie przewraca. Smutno się żegnać z filmowym Śródziemiem w taki sposób. Jędrzej Skrzypczyk: Brzydki, głupi, naiwny. Za wprowadzenie Alfrida do filmu powiesiłbym Jacksona za... [video-browser playlist="648724" suggest=""]

"Noc w muzeum: Tajemnica grobowca"

Jan Stąpor: Bawiłem się naprawdę dobrze! Chociaż nie jestem pewien, czy wynika to z sentymentu do Bena Stillera w uniformie stróża muzealnego oraz galerii ciekawych “eksponatów”, czy po prostu z niezłej jakości tego filmu. Jest to po prostu dobre kino przygodowe o posmaku familijnym, które spełnia swoją rolę: zapewnia rozrywkę. Michał Talaśka: Filmu nie da się co prawda określić mianem wybitnego, ale nie odstaje poziomem od reszty franczyzy. Dostaniemy więc jeszcze więcej ożywionych muzealnych stworów, lekki i przyjemny humor (Stiller jak zwykle w dobrej formie) oraz nieco wzruszeń. Słowem - spełnia swoje zadanie jako film familijny, przy którym nie będą się nudzić ani dzieci, ani dorośli. [video-browser playlist="648730" suggest=""]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj