Uczestniczyłem niegdyś w wykładzie uniwersyteckim, na którym profesor Grzegorz Strauchold – jeden z najwybitniejszych wrocławskich historyków i przy okazji niezwykle charyzmatyczny mówca – tłumaczył, na czym polegała różnica pomiędzy indoktrynacją nazistowską a komunistyczną. Według uczonego, tych pierwszych nie obchodziły myśli i uczucia obywateli. Ludzie mają wykonywać nakazy idące z góry, w innym przypadku czeka ich śmierć. Komunistom natomiast nie wystarczał strach przed karą, który warunkował posłuszne społeczeństwo. Im zależało na ludzkich myślach, sercach i duszach. Mieszkańcy komunistycznego kraju musieli mieć idee ugruntowaną głęboką w sobie i utożsamiać się z nią bez żadnej ingerencji Państwa. Ten rodzaj indoktrynacji potrzebował rozbudowanych i złożonych środków propagandowych. Jak jednak prowadzić skuteczne działania na tym polu, gdy wpływająca na naszą świadomość kultura jest niespójna i nijak się ma do myśli przewodniej reżimu? Jednym wyjściem jest zapanowanie nad środkami medialnymi i ujednolicenie ich przekazu. Każdy system totalitarny dąży do takich celów. Na płaszczyźnie globalnej wydaje się to nie do zrealizowania. Sytuacja się zmienia, gdy rządzący mają aspiracje zbudować państwo nacjonalistyczne w oparciu o tożsamość narodową. Myśl prof. Straucholda jest oczywiście uproszczona, a różnice pomiędzy wspominanymi systemami totalitarnymi są o wiele bardziej złożone. Wykładowca jednak porusza interesujący problem w kwestii zarządzania społeczeństwem. Niezależnie, czy mamy do czynienia z władzą liberalną, czy konserwatywną, zawsze trochę się indoktrynuje – takie przecież jest założenie rządzenia ludźmi. Oddajcie nam wasze serca i myśli, a my wskażemy wam drogę. W cywilizowanym świecie gra o nasze dusze powinna się jednak toczyć wedle przyjętych reguł, które obecnie narzuca demokracja. Dzięki temu obywatele mają dostęp do spektrum przekazów i korzystając ze swobody wyboru, sami decydują, w którą stronę podążyć. Gorzej, gdy ktoś łamie zasady gry i ogranicza społeczeństwu dostęp do wiedzy. W ten sposób ludzie zostają pozbawiani kompletu informacji i są skazywani na kierunek wytyczony przez rządzących. Kultura i sztuka mają wielką moc, jeśli chodzi o poszerzanie horyzontów, więc nic dziwnego, że despoci nie bagatelizują ich wpływu, co więcej próbują je zwalczać.
fot. Reduta Dobrego Imienia
Opublikowany przez Redutę Dobrego Imienia raport o możliwości przeciwdziałania zniesławieniom na platformach streamingowych typu Netflix poświęcony jest w teorii wyszczególnieniu w contencie serwisów VOD przekłamań historycznych z Polską w roli głównej. Obszerny tekst bierze na ruszt materiały dostępne na Netflixie, HBO i Amazonie, a następnie wskazuje, w których miejscach powiedziana została nieprawda. Założenie jest więc chwalebne i absolutnie nikt nie powinien mieć pretensji co do takich działań. Twórców raportu zainspirowała sprawa serialu dokumentalnego Iwan Groźny z Treblinki, w którym rzeczywiście pojawiły się przekłamania i błędy mogące poważnie wpłynąć na wiedzę historyczną mieszkańców całego globu. Na apel premiera Mateusza Morawieckiego Netflix dość szybko zareagował i pomyłki zostały skorygowane. Głowa rządu skwitowała tę sprawę słowami, że „nie zawsze błędy pojawiają się z czyjegoś umyślnego działania”. Sprawa wydawała się zamknięta, jednak jak się okazało, był to przyczynek do rozpoczęcia akcji mającej na celu ukazanie antypolskich naleciałości w materiałach dostępnych na platformach VOD. Popularne streamingi przyciągają gigantyczne liczby odbiorców w naszym kraju. Ich siła oddziaływania jest niezaprzeczalna. Nic więc dziwnego, że państwo, którego priorytetem jest kontrola nad obywatelami, postanowiło przyjrzeć się tym serwisom.
fot. Netflix
Reduta Dobrego Imienia przedstawia się jako niezależne fundacja, ale gwoli ścisłości trzeba zaznaczyć, że jej prezes Maciej Świrski, był w latach 2016-2018 wiceprezesem Polskiej Fundacji Narodowej, która zasłynęła akcją billboardową skierowaną przeciwko polskiemu sądownictwu. Fundacja została dofinansowana ze Skarbu Państwa, co wywołało liczne spekulacje w kwestii apolityczności tej instytucji. Podobnie jest teraz – wiele branżowych ośrodków medialnych widzi w Reducie Dobrego Imienia organ prorządowy. Z powyższym korespondowałaby misja fundacji, która skupia się na budowaniu dobrego wizerunku Polski za granicą. Wydany kilka dni temu raport wpisuje się w tę tendencję, jednak jego twórcy, zamiast realizować wyszczególnione w statusie cele, narazili się na śmieszność, czyniąc ze swojego działa tekst kuriozalny i łatwy do rozszyfrowania manifest polityczny.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj