Ostatnie lata były bardzo dobre dla gatunku science fiction w medium serialowym, jednak w kinie już niekoniecznie. Postanowiłem podumać nad takim stanem rzeczy.
Wydawałoby się, że gatunek science fiction powinien być jednym z najbardziej popularnych w kinie i rozbijać bank w światowym box office z każdym kolejnym filmem. Jednak o dziwo tak się nie dzieje i właściwie na palcach dwóch rąk możemy wyliczyć produkcje ze wspomnianego gatunku, które osiągnęły zarówno sukces komercyjny, jak i artystyczny. Nie liczę produkcji superbohaterskich, bo chociaż mają w sobie pewne elementy science fiction, to nie reprezentują tego stylu w pełni. Takie filmy jak
Avatar,
Incepcja,
Na skraju jutra czy
Diuna to – biorąc pod uwagę liczbę projektów, które powstają co roku w Hollywood – niezwykła rzadkość. Na szczęście jest pewna oaza, w której historie spod znaku fantastyki naukowej mogą się rozwijać. To platformy streamingowe i telewizja. W tym medium science fiction przeżywa prawdziwy renesans w ciągu ostatnich kilku lat. Mamy zatrzęsienie projektów o sztucznej inteligencji, podboju kosmosu czy podróży w czasie. Postanowiłem przyjrzeć się tematowi i zastanowić się nad tym, dlaczego odcinkowa forma stała się rajem dla tego gatunku.
Pierwszym, być może najważniejszym powodem, dla którego science fiction lepiej ma się w medium serialowym, jest to, że telewizje, a przede wszystkim platformy streamingowe dają większą swobodę twórcom. Dobrym przykładem wydaje się
Westworld. Mogę śmiało stwierdzić, że gdyby twórcy produkcji przyszli z projektem do Warner Bros. (które podlega tej samej spółce co HBO), to dzisiaj nie moglibyśmy oglądać przygód Dolores i reszty bohaterów. Produkcja od początku była serialem science fiction, który stanowił również filozoficzną rozprawę na temat człowieczeństwa i na tym w dużej mierze się skupiał. To samo tyczy się produkcji
Rick and Morty. Gdyby Dan Harmon i Justin Roiland pokazali projekt jakiejś wytwórni filmowej, to dzisiaj być może nie cieszylibyśmy się przygodami dziadka – psychopaty i geniusza w jednym – oraz jego nierozgarniętego wnuka. Duże studia filmowe, jeśli biorą pod uwagę w swoich budżetach projekty science fiction, to nastawiają się głównie na rozrywkę, która sprowadzi masowego widza do kin. Pewnym wyjątkiem jest
Diuna, która stanowi złoty środek we wspomnianym problemie, czyli świetnie łączy wymiar rozrywkowy i artystyczny.
Duże studia filmowe, jeśli biorą pod uwagę w swoich budżetach projekty science fiction, to nastawiają się głównie na rozrywkę, która sprowadzi masowego widza do kin.
Duże wytwórnie wolą wydawać pieniądze na mniej ryzykowne projekty, które mogą się zwrócić, a przede wszystkim zarobić. Gatunek science fiction nie jest obecnie tak popularny jak choćby w latach 80. czy 90. Jeśli więc studia inwestują w widowisko spod tego znaku, to skupiają się raczej na uznanych seriach jak
Obcy czy
Terminator. Niestety, jak pokazały ostatnie produkcje z tych franczyz, ze słabym skutkiem. Pewnie dlatego
Predator: Prey trafi bezpośrednio na platformę Hulu (u nas na Disney+). Już pełny zwiastun sugeruje, że reżyser Dan Trachtenberg miał sporą swobodę w przenoszeniu materiału na ekran. Rzadkością jest projekt typu
Avatar, jednak sądzę, że gdyby dzisiaj James Cameron przyszedł z takim pomysłem do Foxa, to nie dostałby wywrotki pieniędzy. I w tym miejscu ujawniają się platformy streamingowe, które chętnie wydadzą nawet ponad 200 mln dolarów na sezon serialu science fiction, aby zaoferować jak najlepsze dzieło (tak, dzieło, nie produkt). To prezent dla widzów, którzy oczekują świetnych historii, widowiskowych scen oraz bardzo dobrego aktorstwa.
A skoro już zacząłem temat aktorstwa – zauważcie, że wielu aktorów, którzy do tej pory byli kojarzeni raczej z filmowymi widowiskami prosto z Hollywood, dzisiaj chętnie dołącza do projektów serialowych. Przez lata panowało przeświadczenie, że seriale to ta gorsza forma rozrywki. Jednak w ostatnich latach wszystko diametralnie się zmieniło i to produkcje odcinkowe są wyznacznikiem jakości, wręcz głównym nurtem. Przez to aktorzy oraz aktorki przychylniejszym okiem patrzą na tego typu projekty. A że trwa renesans science fiction w tym medium, to gwiazdy mają w czym wybierać. Takie osoby jak Anthony Hopkins, Winona Ryder czy Christopher Walken to tylko szczyt góry lodowej uznanych nazwisk w branży, które zdecydowały się wystąpić w serialowym projekcie z tego gatunku. Umówmy się, taki Hopkins na pewno nie skupia się tylko na finansowym aspekcie. Seriale science fiction oferują dzisiaj naprawdę dobre, wielowątkowe historie, co możemy zobaczyć w takich dziełach jak wspomniane
Westworld czy
For All Mankind.
Na ekranie pojawiają się również mniej znane osoby lub kompletni debiutanci, którzy mogą pokazać swój talent. Znakomitym przykładem połączenia aktorskiego doświadczenia z młodzieńczą energią jest
Stranger Things. Piękne jest to, jak członkowie obsady uzupełniają się i tworzą ciekawe relacje, ucząc się od siebie nawzajem. Pamiętajcie, że widowisko science fiction zwykle wiąże się z dużymi kosztami produkcji i ogromnym ryzykiem, że inwestycja się nie zwróci. Wobec tego studia filmowe do głównych ról zwykle szukają znanych już szerszej publiczności nazwisk, które są obecnie na topie. Angażowanie debiutantów jest praktycznie znikome. Na szczęście platformy streamingowe i stacje telewizyjne (chociaż głównie ten pierwszy podmiot) mogą sobie na to pozwolić. I jest to swego rodzaju błogosławieństwo, ponieważ dzisiaj możemy oglądać na ekranie tak zdolne, młode osoby jak choćby
Sadie Sink czy
Millie Bobby Brown.
Ważnym czynnikiem, który sprawia, że to w serialowym medium science fiction przeżywa swój renesans, jest rozbudowanie światów. Możemy zobaczyć wielkie, cyberpunkowe miasta, kosmiczne kolonie, armie robotów czy piękne, kolorowe planety, zachwycające florą i fauną. Dla każdego coś miłego. Nie da się zaprezentować tak rozbudowanych światów, z wszystkimi ich elementami składowymi, w formie trwającej dwie godziny. Do tego widzowie nie chcą czekać dwóch lat, zanim do kin trafi kolejna odsłona danej serii. Dlatego serial wydaje się w tym wypadku idealny. Tak naprawdę dostarcza nam 10-godzinny film podzielony na odcinki. Twórcy mogą skupić się na wszystkich postaciach i pokazać najdrobniejsze niuanse środowiska, w którym poruszają się bohaterowie. Filmy, z pewnymi wyjątkami, nie zapewnią nam tego, raczej tylko zarysują temat.
Doskonałym przykładem jest w tym przypadku kultowa seria gier
Mass Effect, na podstawie której Amazon będzie robił serial. Od jakiegoś czasu przypominam sobie na nowo jej świat, ogrywając Edycję Legendarną. I na początku myślałem, że dobrze by było, aby powstała o tym kinowa trylogia, ponieważ byłoby to epickie doświadczenie. Nadal tak uważam, ponieważ historia Sheparda pięknie wyglądałaby na wielkim ekranie. Jednak po ponownym zapoznaniu się ze złożonością świata – każdymi, najdrobniejszymi relacjami między rasami w kosmosie – stwierdzam, że to jednak serialowa forma może w jedyny sprawiedliwy sposób oddać ogrom i wyjątkowość
Mass Effect. Oczywiście, to wiąże się z wielkim budżetem, który musi mieć produkcja, ale umówmy się – Amazon może pozwolić sobie na epicką space operę.
Ogromne widowiska science fiction o wiele lepiej wyglądają na dużym ekranie, szczególnie tym IMAX-owym (patrz przykład
Avatara). Jest to jednak gatunek, który doskonale pasuje do serialowej formy. Platformy streamingowe i stacje telewizyjne nie boją się inwestować kontenerów z dolarami w duże, bardzo złożone projekty spod znaku fantastyki naukowej. To moje przemyślenia na temat renesansu science fiction w serialach. Piszcie w komentarzach, co sądzicie na ten temat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h