No i już. Minęła doba – emocje trochę opadły, można rzecz podsumować. Oto jesteśmy już po pierwszym polskim telewizyjnym roaście i – co momentami jeszcze zabawniejsze – po fali komentarzy.
Jak wyszło? Tak sobie. Nie był to roast dobry, zwłaszcza w porównaniu z amerykańskimi wzorcami, ale to też trochę tak, jakby porównywać amerykańskie blockbustery do naszych – nie tylko nie ten budżet, ale przede wszystkim brak doświadczenia. Owszem, wcześniej odbyło się kilka roastów klubowych, ale to zupełnie inna kategoria. Zresztą to widowisko jako roast klubowy sprawdziło się zupełnie nieźle – byłem, śmiałem się (wiadomo, w grupie łatwiej). Po przeniesieniu do telewizji, przycięciu, zmontowaniu, a zwłaszcza po tym, jak na zbliżeniach widać stres i lekką nieporadność występujących – już tak śmiesznie nie było.
Czytaj także: Recenzja Roastu Kuby Wojewódzkiego z występu na żywo
Ale kilka dowcipów naprawdę wyszło, kilka reakcji naprawdę ubawiło, jakby to powiedzieć, utrzymując klimat i poziom imprezy – pierwsze ch**e za płoty. Następnym razem będzie lepiej. Choć jakoś chyba nie widać w polskim szołbiznesie kogoś, kto na taki roast by zasługiwał i jeszcze miał odwagę.
To, co widzieliśmy w telewizorze, było kadłubkiem. Podczas montażu wyrzucono dowcipy, które się powtarzały, które nie trafiły, które były zbyt ostre albo żenujące. Podczas wieczoru one tak nie rażą, ale w telewizji już tak. Telewizyjne roasty trochę inaczej się konstruuje, bardziej pod kamery. Łatwo było zauważyć, jak wiele tu wycięto – wszak każdy z roastujących najpierw starał się uszczypnąć każdego z pozostałych gości, a potem skoncentrować się na gwieździe wieczoru. Bez trudu widać więc, czego zabrakło. Najmocniej przycięto Sebastiana Rejenta, ale on też był najbardziej chamski (i momentami najbardziej błyskotliwy) spośród wszystkich wykonawców. Zresztą był też świadom tego, co robi i co się z nim stanie w montażu, bo swój monolog zakończył (i tego też nie można było zobaczyć na ekranie) stwierdzeniem, że bardzo chciał z góry podziękować stacji TVN za to, że puści jego występ w całości. I brawa za to stwierdzenie dostał wielkie.
Co jeszcze wycięto? Powtarzające się pstryczki lepiej lub gorzej wymierzone w dziewczynę Kuby Wojewódzkiego czy coraz nudniejsze z czasem aluzje do jego homoseksualnych skłonności. Nawet żarty z Kędziora trochę przycięto, bo ileż można. Kamera bezlitośnie obnażyła stres Anny Dereszowskiej i podkreśliła spokój Abelarda Gizy, który nie takie rzeczy już znosił na innych roastach. On jeden chyba zresztą najlepiej rozumiał ideę telewizyjnego roastu, bo potrafił ostro dociąć innym bez przesadnej wulgarności czy wchodzenia po nazwiskach na osoby trzecie. Ale i tak wszystko przykrył swym występem Dawid Podsiadło. Jego przemowa poszła praktycznie bez skrótów, ale była też tego warta. Wyraźnie było w niej widać inspirację Andrzejem Poniedzielskim - i to inspirację twórczą, a nie kalkę.
Wszyscy jednak, którzy dziś i wczoraj twierdzą, że Podsiadło był świetny, a reszty nie dało się oglądać, nie rozumieją w ogóle zasady roastów. Siłą jego występu było właśnie skontrowanie pozostałych. Gdyby inni nie byli chamscy i ostrzy – występ Podsiadły nie miałby sensu. Gdyby od początku taka właśnie była poetyka wieczoru – publiczność nie weszłaby w fazę, w której każde słowo Podsiadły wywoływało burzę oklasków i chichotów.
Podsumowując – nie było źle. Do poziomu „dobrze” jeszcze mamy kawałek, ale pamiętajmy, że to pierwsza polska próba. I co dalej?
I następnego dnia obudziliśmy się w Polsce po roaście, a dziesiątki znawców, krytyków i oburzonych ludzi poważnej rozrywki i kultury zaczęły się prześcigać w oburzeniu. Nie, żeby wszyscy oglądali (Fronda w swojej relacji bazowała na Pudelku), ale każdy miał swoje zdanie. Negatywne. Wszyscy z celebracją przytaczali najbardziej chamskie obelgi (bo przecież tylko cytują) - albo twierdząc, że to przerażające, albo twierdząc, że to nieśmieszne suchary i kudy im tam do dobrych roastów. Ale cytowali, bo bez cytatów nikogo by przecież nie interesowało, co oni sądzą o tym roaście. Królowała fraza "jeszcze gorsze od polskich kabaretów", sama w sobie dość ciekawa, bo oto widać, że kabarety wyrobiły sobie mocną markę w ostatnich latach. Ciekawe, co ci krytykujący by mieli do powiedzenia na temat tych dobrych roastów. Gdzie jakieś widzieli? Które dowcipy tam im się podobały?
Oczywiście nieobecni bohaterowie roastu również zabrali głos. Nic co prawda nie powiedział Bogusław Kaczyński (o, i to jest suchar), ale już Kamil Durczok zabrał głos na Twitterze:
Ja tam nie wiem, czy kalectwem można nazwać rynkowe zwycięstwo. Jak podają WirtualneMedia, średnia widownia roastu wyniosła 1,7 miliona widzów (a to program, który zaczął się o 22.30). Przynajmniej jedną minutę oglądało 3,73 miliona. Czyli nasze społeczeństwo pragnie ekranowych linczów. Jakie wnioski wyciągną z tego prezesi różnych stacji? Niedługo się przekonamy.