"Irréversible" (2002)

Seks bywa dobry i fajny, bywa też zły i przerażający. Tak właśnie jest w tym wstrząsającym dramacie z Monicą Bellucci. Brutalną scenę gwałtu w tym filmie celowo nakręcono tak, by dosłownie bolała oglądających. Uwzględniłem ten tytuł, ponieważ w świetnych dodatkach do tego filmu na DVD z detalami pokazano, jak dla jej uwiarygodnienia podczas montażu komputerowo wklejono czysto cyfrowego penisa. To już XXI wiek – sztuczne członki przenoszą się do świata wirtualnego.
Nieodwracalne
 

"Brązowy królik" (2003)

To ciekawa historia. Był sobie dobrze zapowiadający się reżyser kina niezależnego, Vincent Gallo. Była jego dziewczyna – rozpoznawalna już w Hollywood aktorka Chloe Sevigny. Gallo napisał, wyreżyserował i zagrał główną rolę w swoim kolejnym filmie, zaprosił do niego również swoją dziewczynę i wysłał całość na festiwal do Cannes. A żeby pokazać, jakim bezkompromisowym reżyserem jest, w ramach filmu (ogółem raczej żałosnego i wtórnego) pojawia się scena, w której aktorka (wówczas jego partnerka – więc bez większych etycznych problemów) zaspokaja go oralnie. I tę sekwencję, i cały film na festiwalu wyśmiano, a Gallo już nigdy nie odzyskał miana „dobrze zapowiadającego się twórcy”.
Brązowy królik
 

"9 Songs" (2004)

Kolejny znany reżyser - Michael Winterbottom - pomyślał, że dosłowne pokazywanie seksu jest fajne i coś mu da. To film opowiadający o szybkim romansie, który składa się na zmianę ze scen seksu i z wizyt głównych bohaterów na koncertach. I tyle. Na zmianę piosenka – seks – piosenka – seks. Piosenki były kręcone naprawdę na koncertach, seks był kręcony naprawdę pomiędzy parą aktorów. Formuła jakoś się nie sprawdziła. Ci, którzy lubią piosenki, woleli oglądać duże prawdziwe rejestracje koncertów, a ci, którzy lubią patrzeć na seks, woleli porno. Winterbottom wrócił do kręcenia normalnych filmów.
9 Songs
 

"Antichrist" (2009)

Ostatnia dekada to zdecydowanie odejście od seksu w kinie (zwłaszcza amerykańskim). Powoli tę pustkę zaczyna wypełniać telewizja, ale dziś nie o tym. Tymczasem słynny duński, często kontrowersyjny reżyser Lars von Trier nigdy seksu w swych filmach nie żałował. Już w „Idiotach” (1998) pokazywał naprawdę ostre rzeczy. A skoro tu rzecz nawet zatytułował „Antychryst”, no to zdecydował się pójść naprawdę ostro.
Antychryst
 

"Nymphomaniac. Vol. I" (2013)

A kiedy owe odejście od seksu (można by wręcz nazwać to wyjałowieniem) zauważył sam von Trier, to zdecydował się nakręcił wielkie epickie dzieło poświęcone li tylko seksualnym doświadczeniom. I nakręcił. O tym, ile w tym filmie jest udawania, sztucznych członków i całej reszty a ile autentycznego seksu, napisano już setki stron. Nie zmienia to faktu, że pewnie za kilka lat znowu jakiś reżyser pokaże coś więcej i usłyszymy, że za chwilę obejrzymy film, który przekracza wszystkie granice pokazywania seksu na dużym ekranie.
Nimfomanka
Artykuł pierwotnie opublikowany 19 kwietnia 2015.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj