To nie jest artykuł o filmach porno. Mówimy tu o normalnych kinowych produkcjach, czasem faktycznie poruszających się po obrzeżach kina erotycznego, ale częściej usiłujących mieścić się w granicach poważnego kina artystycznego. Tak czy owak – to zwykle filmy, o których słyszymy, że pokazują więcej niż zwykle, więcej niż wszystkie inne, że posuwają się tak daleko, jak nikt wcześniej. Tymczasem w kinie, podobnie jak w samym seksie, praktycznie wszystko już było. Można wymyślać kolejne efekty specjalne, ale jeśli coś dotyczy po prostu dwójki aktorów (dla uproszczenia przyjmijmy, że dwójki), to trudno nakręcić coś, czego wcześniej jeszcze nikt nie pokazał. Owszem, my – widzowie – szybko zapominamy, więc już po kilku latach kolejny twórca, producent czy spece od kinowego marketingu ponownie sprzedają nam seks na ekranie jako coś nowego i przekraczającego dotychczas wyznaczone granice. Przyjrzyjmy się kilku przykładom takiego przekraczania – dlaczego, jak i z jakim efektem to robiono.

"Imperium zmysłów" (1976)

Zaczyna się od dojścia do seksualnej ściany. W tej japońskiej opowieści opartej na faktach nadzwyczaj dokładnie pokazany romans pewnej pary prowadzi do tragicznego końca. Seks staje się dla nich obsesją, nie potrafią przestać, wymyślają, eksperymentują, robią wszystko, by jeszcze pogłębić doznania. Do samego końca. Produkcja Oshimy pokazuje też, jak bardzo różni się dalekowschodnia filmowa wrażliwość od naszej. Do dziś żaden z europejskich czy amerykańskich twórców filmów kinowych nie odważył się powtórzyć niektórych pomysłów z tego filmu.
Imperium zmysłów
 

"Kaligula" (1979)

Co nie znaczy, że nie próbowali wplatać seksu do wysokobudżetowych produkcji. Najsłynniejszą (również z powodu niezadowalającego efektu) próbą był „Kaligula”, czyli filmowa biografia słynnego rzymskiego cesarza-rozpustnika. To film z Helen Mirren, Peterem O'Toole, Johnem Gielgudem czy Malcolmem McDowellem w roli tytułowej, a z drugiej strony z autentycznymi scenami seksu. Całość reżyserował między innymi mistrz włoskich filmowych erotyków Tinto Brass, ale ostatecznych wersji tego filmu było przynajmniej kilka. I żadna udana.
Kaligula
 

"Mężczyzna, który patrzy" (1994)

A skoro już o Tinto Brassie, to czas na obowiązkowy polski akcent. To nie jest film ważny czy głośny (Brass nakręcił takich kilkanaście), acz z naszej perspektywy rzecz o tyle ważna, że główną rolę zagrała w nim Polka, Katarzyna Kozaczyk. Film zdobył więc u nas sporą popularność, a jak sama pani Katarzyna przyznała nagabywana o wrażenia w rozmaitych wywiadach (to motyw, który w tym tekście jeszcze powróci), wszystkie członki, które widać w wzwodzie w filmie Brassa, są sztuczne. Tak właśnie wygląda kręcenie filmów nieporno ze scenami erotycznymi - jak już wydaje nam się, że coś widać, to nie jest naprawdę.
Mężczyzna, który patrzy
 

"Boogie Nights" (1997)

Pozostając w temacie sztucznych członków... Świetny, nominowany do trzech Oscarów film Paula Thomasa Andersona o tym, jak wyglądał świat produkcji filmów porno w Hollywood lat 80. Jest tu sporo scen erotycznych, jest niewątpliwie potrafiący zapaść w pamięć sztuczny penis głównego bohatera, jest wreszcie świetnie oddany klimat tamtych czasów. Ale o tym, jak w głównonurtowych filmach i serialach pokazywane jest tworzenie i oglądanie porno, opowiemy w innym artykule już niebawem.
Boogie Nights
 

"Intymność" (2001)

Tymczasem mija kilka lat i znowu słyszymy, że aktorzy przekroczyli wszystkie granice. Bo oto wyraźnie i jednoznacznie widać ich scenę seksu, a to przecież nie żadni amatorzy (w różnych tego słowa znaczeniach), ale para uznanych zawodowców – Kerry Fox i Mark Rylance. Tym razem rzecz ma bardzo dobre i mocne uzasadnienie fabularne – to poważny dramat o potrzebie bliskości, który wygrał na festiwalu w Berlinie.
Intymność
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj