Narybkowi lat 90. świat nie kłania się w pas, bramy niebios już dawno zamknęły dla nich swoje podwoje, zaś pytanie o ojcowskie (ewentualnie matczyne) sny zazwyczaj przyprawia ich o przedwczesne palpitacje serca. Od kiedy kryzys wartości nie patrzy już w metryki, filmy o młodzieży zmęczonej życiem przestały szokować kogokolwiek. To już nie nastoletni bunt czy szczenięce zwątpienie w sens istnienia. Kwiat młodzieży świata, niczym ich kolega Werter parę ładnych lat temu, po prostu z cierpieniem się godzi, uznając go za naturalny i czołowy budulec ludzkiego istnienia. Nastolatki z mentalnością czterdziestoletniego Lestera z American Beauty przestają być wyłącznie elementem krajobrazu. Z właściwym sobie wdziękiem wychodzą z cienia i, jak przystało na znudzonych życiem młodzików, robią to konsekwentnie, acz z nosem zwieszonym na kwintę.
Pierwszy młodzian, który z kryzysem mierzył się na miarę globalną, na imię miał Harold i zadebiutował w latach 70. w filmie Harold i Maude. Dwudziestoletni wielbiciel śmierci pasjonował się karawanami, uczestniczył w przypadkowych pogrzebach oraz parał się odgrywaniem samobójstwa przed swoją matką i potencjalnymi kandydatkami na żonę. Można zastanawiać się, dlaczego Harold, mając całe życie przed sobą, skupia się akurat na agonalnych drgawkach, choć odpowiedź jednak nasuwa się sama. Po co bowiem łudzić się i oszukiwać, skoro dama z kosą i tak ostatecznie spije śmietankę? Do Harolda prawda ta dociera w wieku lat dwudziestu i nie wiadomo, co by się działo przez kolejne dwadzieścia wiosen, gdyby nie przypadkowo poznana Maude. Rezolutna staruszka postanawia zbawić zblazowanego chłopca i pokazać mu, jak wiele traci, pozorując własny zgon. Wprawdzie przez lekki egoizm i hedonizm sytuacji nieśmiało spogląda odpowiadanie w każdej sytuacji carpie diem, ale film Hala Ashby’ego ma do zaoferowania o wiele więcej, niż można by się początkowo spodziewać. Harold to swego rodzaju Piotruś Pan, który ze strachu przed dorosłością postanawia oswoić się z tym, co nieuniknione, i aby oszczędzić sobie zbędnych rozczarowań, urządza sobie atrapę własnej egzystencji. Pozostaje tylko pytanie, czy tytułowa Maude zdołała pomóc mu w przezwyciężeniu kryzysu trądziku młodzieńczego. Jednak w latach 70. to nie depresja podlotka rozsmakowanego w memento mori była głównym przedmiotem dyskusji, a jego plany ożenku z trzykrotnie od niego starszą optymistką. W obliczu takiego obrotu sytuacji, kryzys dwudziestolatków uznano za chwilowo zażegnany.
O ile zachowanie Harolda można podciągnąć jeszcze pod fanaberie nastolatka, o tyle w przypadku Mike’a i Scotta z Moje własne Idaho trudno mówić nawet o buncie. Postać grana przez Rivera Phoenixa, która została obdarzona nie tylko bodaj najbardziej fascynującym duetem w dziejach – urodą i kłopotami – dostała jeszcze w pakiecie narkolepsję i nieokrzesanego przyjaciela. Mike już dawno zrozumiał, że od życia wyciągnie niewiele więcej niż kopniaka w tyłek i krzyż na drogę. Nie ma miejsca na bunt; jedyny sposób na przetrwanie to zimna kalkulacja i pogodzenie się z losem. Nie przychodzi to jednak zbyt łatwo - wrażliwy Mike serce zgubił tuż pod stopami niepokornego Scotta o twarzy Keanu Reevesa i od tej pory trudno mu zdefiniować cokolwiek. Film Gusa van Santa to portret ludzi, którzy swoich perspektyw nawet nie szukali – oni dawno założyli ich odnalezienie, a zawiedzeni ich rzeczywistą wartością, postanowili zmienić obrót spraw. Majacząca na linii horyzontu nadzieja uśmiecha się cynicznie i jasno daje do zrozumienia, że o wiele łatwiej jest pozbyć się złudzeń już za dzieciaka, niż brnąć przez życie z wyimaginowanymi żądaniami. Brudne lata 90. dzięki postaci Mike’a zyskały oniryczny wydźwięk, a młodzież - nowego bohatera swoich czasów. Niestety River Phoenix poglądy na sławę miał takie same, jak jego ekranowy bohater na życie. W roku 1993 przedawkował narkotyki przed klubem Johnny'ego Deppa, a śmierć pięknego chłopca wstrząsnęła opinią publiczną. Po raz kolejny przypomniała też, jak kapryśną przyjaciółką potrafi być sława. Kryzys i tym razem zebrał krwawe żniwo – w chwili śmierci, River miał niewiele ponad 23 lata.
[image-browser playlist="591902" suggest=""]©1991 Fine Line Features
Kryzys wartości dotyka też bohaterów Marzycieli w reżyserii Bernardo Bertolucciego. Trójka młodych buntowników od życia wymaga niewiele więcej niż możliwość oglądania filmów, dyskusji i uprawiania seksu. Klucz do sukcesu? "Starzy malutcy" po prostu wiedzą, czego po egzystencji się spodziewać. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, zamiast na nauce i własnej karierze skupiają się na emocjonalnie wyczerpujących eksperymentach. Do klaustrofobicznego świata francuskiego rodzeństwa zostaje zaproszony student z Ameryki, który w Paryżu pragnie poznać europejską stronę mentalności. Szybko jednak wychodzi na jaw, że kontrowersyjne zachowania rodzeństwa, niejednokrotnie na granicy kazirodztwa, to tylko i wyłącznie stwarzanie pozorów. Rewolucja, która w 1968 wstrząsa ulicami Paryża, nie ma wstępu do dusznego świata trójki zblazowanych dzieciaków. Nieustannie oglądane przez nich filmy to nie tylko tło wydarzeń, ale przede wszystkim potrzeba bohaterów do porównywania rzeczywistości z filmową fikcją. To marzenie o przekroczeniu granicy między fantazją a prawdziwym życiem. Theo i Izabell żyją w świecie iluzji. Iluzji ulotnej i fałszywej do tego stopnia, że konfrontacja z rzeczywistością to policzek dla całego tercetu młodych buntowników. Pretensjonalni bohaterowie piją drogie wino, palą papierosy, uprawiają seks – wszystko w poczuciu własnej wiedzy absolutnej i przekonania, że udało im się odkryć reguły, jakimi rządzi się życie. Marzenia i idee w oczach bohaterów to element nie tyle ważny, co priorytetowy.
Pomimo różnic obyczajowych, egzaltowani marzyciele z lat 60. niewiele różnią się od współczesnych młodych Kanadyjczyków. To samo pożądanie miłości ekstremalnej, odrzucenie przyjętych wzorców, potrzeba intensywnych przeżyć. W Wyśnionych miłościach Xaviera Dolana, piękni zblazowani żyją z dnia na dzień, wyplątując się z kolejnych objęć przypadkowych kochanków. Skupieni na sobie i swoich wewnętrznych uczuciach, nie patrzą na życie w kryteriach długoterminowych, zaś starszych od siebie postrzegają jako osoby rozczarowane i znużone swoją egzystencją. Dopiero platoniczna miłość do kuszącego Nicolasa zmienia wszystko. Marie, Francis i Nico żyją w świecie stylowych prywatek i utrzymywania pozorów osób zaangażowanych artystycznie i kulturowo. Wszystko to z wystudiowanym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie ma miejsca na plany i dorosłe życie; bohaterowie postrzegają siebie przez pryzmat wyimaginowanych ideałów i złudnych nadziei. Dolan ukazuje świat ludzi młodych, ale już boleśnie świadomych otaczającej ich rzeczywistości. Pytanie brzmi, czy jest to tylko artystyczna wizja, czy młode pokolenie faktycznie pławi się w pseudointelektualnym bólu istnienia, zamiast cieszyć się pełnią życia.
Z zupełnie innej strony temat kryzysu młodzieńczego ugryzły cztery damy w bikini, które w kwietniu rozpoczęły szturm na polskie sale kinowe. Spring Breakers to peany na cześć machiny młodości, która w równym stopniu naznaczona jest radością co brakiem wartości i wyrachowania. Przejaskrawiony obraz Harmony'ego Korine to neonowy portret zachłyśniętych chwilą wychowanek teledysków i kiczowatych zachodów słońca. Brak kontroli, przerysowane uczucia i blichtr kultury masowej są w stanie tymczasowo zniwelować obawy przed zmierzeniem się z najlepszym przyjacielem kryzysu wartości - strachem przed odpowiedzialnością za swoje uczynki.
[image-browser playlist="591903" suggest=""]©HBO
Wybryki zmanierowanego i zmęczonego życiem młodego pokolenia równie dobrze ogląda się tak z kinowego fotela, jak na szklanym ekranie. Przykładem jest serial Leny Dunham pt. Dziewczyny, który od 2012 roku z powodzeniem zasila szeregi stacji HBO. Nowojorski dorobek Hanny, bohaterki granej przez samą Dunham, obejmujący trzy przyjaciółki, bezużyteczny dyplom i pisarskie aspiracje, zostaje bezlitośnie zdemaskowany przez prozę życia. Zarówno bohaterowie, jak i widzowie, pozbawieni są złudzeń. Szlak życiowych sukcesów już dawno został przetarty przez kwartet z Seksu w wielkim mieście i nie zanosi się na to, by fikcyjny dobrobyt lat 90. miał być komukolwiek ofiarowany. Ciągle zagubione, rozczarowane i bezwiednie poddające się losowi dwudziestolatki można potraktować jako satyrę na współczesny model życia w metropoliach. Martyrologia w klubie i życie od czynszu do czynszu? To bilans dokonań serialowych bohaterek, ale też wielu utożsamiających się z tytułowymi dziewczynami widzów. Sukces produkcji HBO to nie tylko losy rozczarowanych światem dorosłych kobiet. Dziewczyny stanowią również żartobliwe i ironiczne spojrzenie na kryzys i zmanierowanie całego pokolenia. Pokazują młodych ludzi, których aspiracje i marzenia zgubiły się gdzieś pomiędzy udawaniem życia na Facebooku a zdjęciami kawy ze Starbucksa na Instagramie.
Egzaltacja w oczach młodych nabiera zupełnie nowego znaczenia. Na ekranie coraz częściej beztroska i korzystanie z młodości występują w rolach pustych frazesów, które stają się ironicznym tłem dla dokonań pięknych dwudziestoletnich z całym bagażem doświadczeń. Współczesny werteryzm skromnie opuszcza głowę i uśmiecha się nieśmiało - nadchodzi nowa era młodych, przedwcześnie uświadomionych o prozie życia. Produkcje o nich można uznać za pretensjonalne, ich problemy za wydumane, a zachowania na ekranie irracjonalne. Niemniej weltschmerz z papierosem i wdziękiem podlotka już dawno tak bardzo nie intrygował filmowców.
Czytaj więcej: Koniec niewinności. Harmony Korine i jego kino