John Wick to było prawdopodobnie największe zaskoczenie 2014 roku. Nikt nie spodziewał się, że film akcji z Keanu Reevesem w reżyserii dwóch debiutantów, o których nikt nie słyszał, osiągnie taki sukces. Chad StahelskiDavid Leitch to byli kaskaderzy, którzy chcieli spróbować sił po drugiej stronie kamery. Z wywiadów wiemy, że to stanowiło spory problem, bo mało kto chciał na nich postawić. Najpierw zatrudniono ich i firmę 87Eleven do stworzenia scen akcji, ale oni powiedzieli: chcemy wyreżyserować. Ze śmiechem wspominali, że podczas przygotowań, gdy trwały poszukiwania obsady i padały ich nazwiska, często słyszeli: kto? Dopiero Keanu Reeves wsparł ich wizję, wierząc, że razem mogą zrobić coś niezwykle ważnego. A reszta to historia. Właśnie w tym sęk, że sukces Johna Wicka wychodzi ponad komercyjne cyferki z zestawień box office. Duet reżyserów bowiem miał w sercu ważny cel: skierować światła reflektorów na prace kaskaderów. Na to, by wszelkie sceny walki i strzelanin były najważniejszym i najbardziej docenianym elementem, który będzie wizytówką tej produkcji. To nie jest tak, że każdy kaskader ma oko do kamery i wie, jak pokazać sceny walk, by te imponowały na ekranie. Jak tworzyć widowisko za pomocą umiejętności w sztukach walki i ludzi, którzy często narażają swoje życie. Panowie okazali się utalentowani, z wizją i pomysłami, które sprawiają, że potrafią tworzyć wartkie kino akcji, które inspiruje. Musimy jednak zwrócić uwagę na fakt, że pomimo wszelkich wybitności, John Wick nie pokazuje czegoś w sposób szalenie przełomowy. Stahelski i Leitch inspirują się dokonaniami azjatyckich mistrzów kina. Mamy tutaj trochę gun-fu Johna Woo, mamy szkołę wypracowaną w Hongkongu, Indonezji (seria The Raid), czy Tajlandii, by podczas walk kamera powoli i z odpowiedniego oddalenia śledziła akcje oraz swobodny montaż, który pozwala widzom śledzić i zachwycać się, a nie zastanawiać się, czemu montażysta tnie co 2 sekundy i wywołuje ból głowy... A tak mieliśmy choćby w niesławnej Uprowadzonej 3. Swego czasu mówiłem, że seria Raid, osiągając globalny sukces, zaczęła inspirować do zmiany w hollywoodzkim kinie akcji. John Wick jest tego pokłosiem, ale on dopiero dzięki uniwersalnej przystępności (umówmy się, że azjatyckie kino akcji ogląda mniej widzów) wprowadza te zmiany rozpoczęte przez azjatycki hit. Hollywood opiera się na efektach komputerowych, a wszelkie sceny akcji, które nas zachwycają, w dużej mierze pochodzą z widowisk MCU, aczkolwiek tutaj też nie brak pracy kaskaderów. Nie oznacza to nic złego, ale przez sukces takiego podejścia, tradycyjne kino akcji oparte na umiejętnościach, ludziach i twardzielach było w odwrocie.. Tom Cruise był tak naprawdę wyjątkiem w ostatnich latach, gdzie przekraczał wszelkie granice w serii Mission: Impossible. O, dziwo jednak ten film nie miał jakiegoś wpływu na gatunek. Nie sprawił, że Hollywood zainspirowane chce więcej. Tak jakby traktowano to jako indywidualny wyczyn jednostki, który nie da się zreplikować. Trzeba przyznać, że poza wyjątkami, wiele dobrze realizowanego kina akcji w USA nie powstało w ostatnich latach. Nic nie osiągało poziomu Johna Wicka. A często były to filmy, w których reżyserzy nie mieli zielonego pojęcia, jak sceny walk realizować, montażyści cięli na potęgę, bo tak, a kamerzysta tworzył chaotyczne obrazy, których nie dało się oglądać. Zbyt często tego typu filmy robiły osoby, które nie wiedziały, o co chodzi, więc czemu potem mamy się dziwić, że efekt jest nijaki? Stahelski i Leitch w wywiadach z 2014 roku tłumaczyli, że operatorzy w USA nienawidzą filmować scen akcji. Były dla nich stresujące, niewygodne i (jak twierdzą) bardziej traktowali to jako ćwiczenie ukrywania braku dopracowania danych sekwencji. Stąd też chaotyczne zdjęcia, dziwne kadry i szybki montaż, który ma zakryć fakt, że to nie aktor, ale dubler się bije, ale nikt nie wie, jak to ładnie pokazać. Brak pomysłu na to, jak zrobić to dobrze, razi w wielu filmach z lat 90. i XXI wieku. Oni to zmienili, bo chcieli oswoić operatorów z tym, co będą kręcić i jak mają to robić. Zapraszali ich na wielomiesięczne przygotowania choreografii walk, by wiedzieli, jak to dokładnie będzie wyglądać, wspólnie wypracowali wizję pracy kamery, by na planie nie było żadnych niespodzianek. Efekt sami widzieliśmy. Wniosek jest taki, że Hollywood miało złe podejście do kręcenia filmów akcji. Nawet jak mieli świetną grupę kreatywnych kaskaderów z 87Eleven (to oni tworzyli sceny akcji w serii John Wick, ale pracowali przez lata też przy wielu głośnych filmach), ostatecznie za akceptację, nakręcenie i montaż odpowiadali ludzie niekompetentni. Tu przechodzimy do meritum: osoby decyzyjne w Hollywood poczuły się bardzo zainspirowane serią John Wick. Zaczęło pojawiać się myślenie: my chcemy mieć sceny akcji kręcone i pokazywane w taki właśnie sposób. Wszystko za sprawą globalnego sukcesu marki, która stała się rozpoznawalna i lubiana za sceny akcji w mainstreamie, nie tylko u wielbicieli gatunku, jak kino azjatyckie. To był początek trendu, który pozwolił grupie 87Eleven stać się najważniejszą firmą kaskaderską na świecie. Te pięć lat zmieniło praktycznie wszystko w podejściu do tworzenia filmów gatunku i nie tylko. Bowiem okazało się, że tego typu wizję chcą też twórcy kina superbohaterskiego. Deadpool 2 w reżyserii Davida Leitcha na pewno przyczynił się do popularyzacji, ale twierdzę, że nie wykorzystał potencjału. Winą było skupienie się na humorze, nie na scenach akcji, które były mimo wszystko na drugim planie. Przełomem wydaje się Aquaman, który definitywnie okazał się wielkim sukcesem zmiany w tworzeniu scen akcji. To tutaj mieliśmy m.in. wybitnie ukazane i oparte na kaskaderce walki na trójzęby i świetnie nakręcony pościg po dachach na Sycylii. Ten film pokazuje, jak John Wick wpłynął na Hollywood, przechodząc od podejścia wykorzystywanego w tanim kinie, które z góry były skazywane na porażkę i skierowane do wąskiej grupy odbiorców, do największych hollywoodzkich superprodukcji. A możemy być pewni, że Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw również w reżyserii Leitcha na pewno tę poprzeczkę jeszcze podwyższy. Sam wspominał, chce przede wszystkim oprzeć się na pracy kaskaderów, dobrze nakręconych walkach, a efekty specjalne i przegięte pomysły serii schodzą na drugi plan, ale nadal mają być obecne. To wszystko doskonale podsumował Jason Statham podczas jednego z wywiadów na temat podejścia Leitcha:
- Ma on jedną ważną zaletę. Podczas pracy jego ekipa tworzy pre-wizualizacje. Wszystko kręcą, więc zanim wejdziemy na plan, znają każde ujęcie i wiedzą, jaki jest najlepszy kąt kamery, by stworzyć pi***loną symfonię genialnej akcji. Kocham to. Większość ludzi, z którymi pracowałem ponosi kompletną porażkę, gdy chcą osiągnąć coś dobrego. Kończy im się czas. Nie wiedzą, co robią. Nie wiedzą, jakie są ujęcia. Operator nie ma pojęcia, jak kręcić sceny akcji, więc nie robi ujęć tak, jak trzeba.
Pięć lat wystarczyło, by Hollywood przypomniało sobie, że sceny akcji mogą być dobre, efektowne i odważne. Takie, które nawet w spektaklu CGI stają się wyjątkiem wyróżniającym się na tle obeznanych nam efektów komputerowych. Producenci zaczęli zdawać sobie sprawę, że filmy akcji mogą być widowiskiem z ciekawą, rozbudowaną historią i klimatem (cała mitologia świata zabójców to idealny wzór), z charyzmatycznymi postaciami (takich nie brakuje w serii), w których fabuła, choć prosta, nie musi być pretensjonalna i pretekstowa. John Wick przypomniał światu, że walki, strzelaniny i pościgi, zachwycały świat, zanim jeszcze efekty komputerowe opanowały kino. A takie autentyczne, namacalne sceny popisów często są bardziej widowiskowe i imponujące, bo wiemy podświadomie,że są prawdziwe. CGI jest wszędzie i trudno (acz nie jest to niemożliwe) stworzyć sceny zapierające dech w piersi, bo trochę nam to spowszedniało. Tom Cruise udowodnił w Mission: Impossible – Fallout, jak podwyższać poprzeczkę kina akcji, ale to John Wick zainspirował świat do zmiany, która jest obecnie procesem postępującym i - wydaje mi się - najlepsze dopiero przed nami. John Wick 3 wejdzie do kin 17 maja i na pewno znów podwyższy poprzeczkę w pokazywaniu widowiskowych scen akcji. Twórcy przekraczają granice, ponownie inspirując się kinem azjatyckim (walka na motorach zaczerpnięta z filmu Pani Zło) oraz zatrudniając jednych z najlepszych w branży. Mark Dacascos czy Yayan Ruhian i Cecep Arif Rahman z serii Raid to tylko kilka przykładów osób, którzy będą wyprawiać cuda na ekranie. A to przecież film, który przyciągnął Anjelicę Huston czy Halle Berry, pokazując, jak z akcyjniaka reżyserów, o których nikt nie słyszał, stał się atrakcyjnym kąskiem dla aktorów, którzy nie są z gatunkiem kojarzeni. A przecież w planach jest spin-off (w plotkach mówiono o tym, że powiąże on z uniwersum film Atomic Blonde) oraz serial Continental: W świecie Johna Wicka. Możemy być pewni, że ta ekipa nadal będzie mieć wpływ na to, jak kształtuje się kino akcji i - mam nadzieję - doprowadzi do powstania nowych filmów gatunku. Były pierwsze próby, często nazywane podczas promocji "odpowiedzią na Johna Wicka" na czele z niedawną produkcją Smak zemsty. Peppermint, ale jeszcze to nie oznacza, że trend się wypalił. On tak naprawdę dopiero się rozkręca, a każdy kolejny angaż ekipy kaskaderów z 87Eleven, staje się gwarancją czegoś niezwykłego. Hollywood zmienia się na naszych oczach pod kątem pokazywania scen walk, pościgów i strzelanin, by w końcu stać się atrakcyjniejsze dla fanów gatunku i nie tylko.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj