Nichijou (2011)

Yūko Aioi, Mio Naganohara oraz Mai Minakami to zwyczajne licealistki uczęszczające do normalnego liceum. Brzmi nudno, ale tak naprawdę ich życie jest jednym z największych ciągów absurdalnych zdarzeń, jakie można sobie wyobrazić. W końcu nie w każdym liceum dyrektor na szkolnym podwórku walczy z… jeleniem (coś dla fanów wrestlingu). Równolegle obserwujemy życie Profesora, czyli genialnej ośmiolatki, zawsze chodzącej w kitlu, jak na prawdziwego naukowca przystało. Opiekuje się nią Nano, android dzieła Profesora. Nano jak większość robotów marzy, aby zostać człowiekiem, ale trudno takowego udawać, kiedy z pleców wystaje wielki klucz… Mieszka z nimi jeszcze Sakamoto - czarny, gadający (dzięki czerwonej chustce, wynalazkowi Profesora) kot, który robi wszystko, aby uchodzić za dojrzałego i dorosłego, ale często koci instynkt wygrywa. Nichijou to 26-odcinkowa animacja przepełniona japońskim, absolutnie niestandardowym humorem do tego stopnia, że duża część żartów jest niestety dla odbiorców spoza japońskiego kręgu kulturowego niezrozumiała – dochodzą do tego jeszcze oczywiście wszelkiego rodzaju żarty językowe. Ale nie trzeba się tym szczególnie martwić – groteskowy humor jest zrozumiały w każdym miejscu na naszej planecie, a Nichijou to w kategorii anime przepełnionego szaleństwem mistrz świata. Wystarczy obejrzeć dwa kapitalne openingi, żeby zrozumieć, z czym ma się do czynienia. Spora część gagów, w tym te najlepsze, jest dostępna na YouTube, więc potencjalny widz może łatwo sprawdzić, czy taki rodzaj humoru mu podchodzi (wrestling z jeleniem do dzisiaj doprowadza mnie do histerycznego śmiechu, podobnie jak pewna deszczowa scenka rodzajowa w świątyni czy łowienie ryb przez Yūko, Mio i Mai). Jest jeszcze jedna wielka zaleta tej serii – absolutnie rewelacyjna animacja, która także dzięki swojej oryginalnej stylistyce odbiega od norm przyjętych przez większość anime (zwłaszcza wszelkie dynamiczne sceny). No dobrze, a teraz kto ciekaw tego wrestlingu z jeleniem, niech zerknie tutaj. Może akurat się spodoba… No url

Barakamon (2014)

Seishuu Handa jest 23-letnim, młodym człowiekiem z Tokio z bardzo ciekawym hobby – para się mianowicie tradycyjną japońską kaligrafią. Nie jest zresztą w tym osamotniony, bowiem poszedł w ślady swojego ojca. Jest dobry w swoim fachu, odnosił już sukcesy, ale nadszedł nieszczęsny konkurs (tak, są konkursy dla kaligrafów), w którym nasz bohater… nie dość, że nie zajmuje wysokiego miejsca, to jeszcze uderza jednego z sędziów. Starszy pan uznał bowiem kaligrafię młodziana za poprawną i akademicką, taką wykutą na blachę, bez własnego stylu i indywidualnego rysu autora. Seishuu, zmuszony przez ojca do zniknięcia ze światka kaligrafów, musi udać się jak najdalej od domu, aby w spokoju ochłonąć i poprawić swój styl. Wyspy Goto okazały się zabitym dechami końcem świata z wielką ilością przyrody i robaków, a także z przemiłymi mieszkańcami mówiącymi z dziwnym akcentem. W tak osobliwym miejscu Seishuu zamieszkuje w małym domku bez centralnego ogrzewania, telefonu, telewizji, o internecie nie wspominając. Za to okolica oferuje mnóstwo innych atrakcji, zwłaszcza w osobie Naru, 7-letniej dziewczynki, która skutecznie urozmaica życie młodego kaligrafa. Barakamon to idealne anime na lato za sprawą gorącego klimatu wysp Goto, ale także dzięki naprawdę ciepłej atmosferze, która wręcz bije z ekranu. Bawią zmagania Seishuu z wiejską codziennością bez technologicznych udogodnień, a do tego dochodzi jeszcze cała masa naprawdę sympatycznych i dobrze wykreowanych postaci. Zwłaszcza Naru (dubbingowana przez dziewczynkę w jej wieku) jest przykładem fantastycznie skonstruowanej postaci dziecięcej, jakich często próżno w anime szukać. Barakamon będzie też idealnym seansem dla widzów chcących poznać tę drugą, mniej znaną stronę Japonii, z jej ciekawymi zwyczajami i obrzędami. Nie zabraknie też oczywiście kaligrafii, nad której poprawą tak ciężko Seishuu pracuje. Dodatkowym atutem serii jest muzyka napisana przez wybitnego kompozytora Kenjiego Kawai, która rzeczywiście wpada w ucho. A po seansie Barakamona można już tylko zabrać się za nowość z tegorocznego sezonu letniego. Handa-kun to prequel Barakamona – akcja dzieje się sześć lat przed wydarzeniami z wysp Goto, a Seishuu Handa jest tu licealistą. Ja nie mogę się już doczekać. No url

Tsuritama (2012)

Tsuritama to anime o wędkarstwie. Nie brzmi to może zbyt zachęcająco, ale jeżeli dodać kosmitów oraz ratowanie świata, zaczyna się robić ciekawie. Główny bohater, wyjątkowo nieśmiały Yuki Sanada, przeprowadza się wraz z babcią na wyspę Enoshima. Traf chciał, że tego samego dnia do nowej klasy Yukiego dołącza inny chłopak, Naru, który bez ogródek oznajmia wszem wobec, że jest kosmitą, do tego zamierza uratować świat. Yuki zbytnio mu nie wierzy, ale fakt faktem, że Naru za pomocą wody wystrzeliwanej z plastikowego pistoletu potrafi manipulować innymi ludźmi. Jednak żeby uratować świat, nasz kosmita musi się nauczyć wędkować, więc namawia Yukiego do wspólnej nauki tego jakże odprężającego hobby. Nauczycielem zostaje inny kolega z klasy, Natsuki Usami, zwany także księciem wędkarstwa. Dołącza do nich też Hindus Akira Yamada, który jest zainteresowany nauką wędkowania z tylko sobie znanych powodów (no i ma kaczkę o imieniu Tapioca). Nagle w okolicy wyspy zaczynają znikać statki… To 12-odcinkowe anime jest tworem wyjątkowo dziwnym, sądząc po opisie, ale wciąga niesamowicie i po chwili już jest po wszystkim. Gwarantuje świetną zabawę, ciekawych i oryginalnych bohaterów (także tych drugoplanowych) oraz sporą dawkę szaleństwa w morskim i zdecydowanie wakacyjnym klimacie. Mimo że to komedia pierwszej wody, znajdzie się też trochę poważniejszych akcentów. Może tylko finał jest troszkę zbyt pompatyczny, ale za to nie pozostawia widza z poczuciem niedosytu. Jeżeli zaś chodzi o wędkarstwo, przemycono tu naprawdę sporą ilość informacji dla laików. Po obejrzeniu Tsuritamy jestem już w stanie uwierzyć, że wędkowanie może być naprawdę fajnym hobby. Wyłączając kosmitów i koniec świata, oczywiście. To anime może też się pochwalić absolutnie oryginalną oprawą graficzną, której stylistyki próżno szukać gdzie indziej. Niebo (te chmury!) i woda są przedstawione naprawdę oryginalnie, generalnie tła są urzekające, a projekty postaci niebanalne. Ze strony muzycznej do dzisiaj pamiętam świetny opening, który po latach oglądania anime wciąż jest jednym z moich ulubionych utworów z czołówek. Nawet gdy piszę te słowa, Tsurezure Monochrome gra mi w głowie. Tsuritamę polecam każdemu gotowemu na niecodzienne podejście do zwyczajnego hobby, jakim jest wędkarstwo.

No url

Non Non Biyori (2013) oraz Non Non Biyori Repeat (2015)

W poprzedniej serii głównymi bohaterami było czterech chłopaków, czas więc na anime, w którym prym wiodą cztery bohaterki, także w wieku szkolnym, od szkoły podstawowej począwszy, a na gimnazjum kończąc. Hotaru Ichijou przeprowadza się z Tokio wraz z rodzicami na skąpaną w słońcu, piękną japońską wieś. Niech o wielkości tej wsi świadczy fakt, że do tamtejszej szkoły uczęszcza tylko czwórka uczniów – cóż, ona będzie piąta… Z tego powodu nie było sensu tworzenia osobnych klas, zatem wszyscy uczą się razem. Hotaru poznaje więc nierozgarniętą chłopczycę Natsumi, jej wyjątkowo niską siostrę Komari, a także Renge – świeżo upieczoną pierwszoklasistkę. Ostatnim uczniem jest brat Komari i Natsumi, Suguru, który… nigdy się nie odzywa. Non Non Biyori oraz jej kontynuacja to typowa seria obyczajowa z lekko komediowym zacięciem. Obserwujemy perypetie czwórki dziewcząt, których życie, umówmy się, zapewne mogłoby być wyjątkowo nudne, ale na szczęście nie jest. Historię widz często obserwuje z punktu widzenia Hotaru, dla której wieś to miejsce zupełnie nowe, więc wraz z nią widz poznaje lokalne zwyczaje, a także brak wielu udogodnień, do których w mieście Hotaru była przyzwyczajona – podobnie w jak wspomnianym wcześniej Barakamonie, który jest jednak serią odrobinę poważniejszą. Non Non Biyori nie stroni od wydarzeń absurdalnych, których źródłem jest często leniwa Natsumi, dla której przymus nauki to ogromne brzemię. Jej siostra, Komari, jest świetną uczennicą, lecz wielki kompleks niskiego wzrostu bardzo rzutuje na jej codzienność. Największą siłą sprawczą, jeżeli chodzi o humor, jest jednak najmłodsza bohaterka, Renge. To ten rodzaj dziecka, o którym lata później opowiada się anegdoty czy wręcz legendy… Oprawa graficzna zachwyca tłami, ale także niewiarygodnie przygotowanymi detalami przyrody, jak na przykład częste zbliżenia na wszechobecne roślinki, szemrzące strumyki, a także na wiejskie drogi czy nieliczne budynki japońskiej prowincji. Non Non Biyori polecam osobom spragnionym przede wszystkim niespiesznej fabuły z zabawnymi bohaterami, którym przytrafiają się od czasu do czasu niecodzienne sytuacje. A kto chce wiedzieć, jakie oryginalne hobby znalazła sobie Hotaru, nie ma wyjścia, jak tylko zabrać się za oglądanie. No url

Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge (2016)

Tym razem czas na serię świeżutką – Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge to anime z tegorocznego sezonu wiosennego. Tanaka to zwyczajny licealista, jakich pełno. Zgodnie ze standardami anime powinien odkryć jakąś supermoc i piąć się po szczeblach kariery, na końcu ratując świat, ale to jednak nie ten typ anime. Życie Tanaki polega bowiem na zużywaniu jak najmniejszej ilości energii… Angielski tytuł tej serii brzmi Tanaka-kun is Always Listless i to właśnie listlessapatyczny, jest tu słowem-kluczem. Tanaka najchętniej by tylko spał, chodzić mu się nie chce (na poszczególne lekcje nosi go pod pachą najlepszy przyjaciel, Oota), każdy większy proces myślowy jest zbyt uciążliwy energetycznie (zwłaszcza nauka), nawet na basenie Tanaka zamiast pływać, woli unosić się na wodzie – co zresztą opanował do perfekcji. Jest generalnie osobą tak bierną, jak to tylko możliwe, a jeżeli coś robi, to tylko dlatego, że po prostu, cóż, musi, aby przeżyć. Nawet jedzenie dobiera wedle wymaganego wysiłku potrzebnego do jego spożycia… Wydawałoby się, że anime o najleniwszym nastolatku świata będzie nudne jak flaki z olejem, ale na szczęście twórcy wyszli z próby zrobienia tak dziwnej serii zwycięsko. Poznajemy nie tylko Tanakę i Ootę (powinien dostać jakiś medal, ponieważ bez niego Tanaka już dawno by umarł), ale także niziutką Miyano, dla której Tanaka jest mistrzem apatii (nazywa go senseinauczyciel, mistrz), a także przewodniczącą klasy, Shiraishi, której Tanaka, cóż, zwyczajnie się podoba. Jest jeszcze Echizen – sądząc z wyglądu, co najmniej członkini jakiegoś gangu, która tak naprawdę każdym swoim czynem zaprzecza wyglądowi przestępcy… Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge, mając za głównego bohatera kompletnego darmozjada, nie może być anime z największą ilością akcji i dramaturgii w historii. Nie należy więc spodziewać się trzymającej w napięciu fabuły, ale jednego nie można tej serii odmówić – naprawdę jest zabawna, oczywiście na swój sposób. Przemyślenia Tanaki często są sensowne i logiczne, a on sam wcale nie jest jakimś skończonym idiotą, któremu nie chce się używać mózgu. Tanaka to po prostu stoik, który swoim podejściem do życia się nie przejmuje, ba, nie interesuje go opinia innych, a inni nie starają się przekonać go do trochę bardziej ożywionego trybu życia. I jeszcze jedna sprawa – dla wielu ciekawszą postacią może być Oota. Zdecydowanie najlepszy przyjaciel na świecie… No url

Michiko to Hatchin (2008)

Na koniec produkcja najstarsza, ale też najbardziej wakacyjna, patrząc na występujące w tej serii temperatury. Ameryka Południowa wita i zaprasza do obejrzenia anime o dwóch niezwykłych kobietach (w tym jednej zdecydowanie nieletniej). Michiko Malandro wpada jak burza w życie pewnej dziewczynki, Hany. A konkretniej – Michiko wpada przez okno na niebieskim skuterze, porywa Hanę z jej patologicznej rodziny zastępczej i oznajmia dziewczynce, że razem poszukają jej ojca, niejakiego Hiroshiego Morenos. Rzekomy ojciec nie żyje, ale wierząc najnowszym plotkom, jednak daleko mu jeszcze do grobu. Tak więc obie bohaterki, przemierzając kraj do złudzenia przypominający Brazylię, co chwilę ścierają się nie tylko z wieloma wrogami, ale także same ze sobą. Ach, należy też wspomnieć, że Michiko dopiero co uciekła z więzienia, więc do grona osób przeszkadzających w odnalezieniu Hiroshiego można zaliczyć nie tylko różnej maści gangsterów, ale także policję. Michiko to Hatchin to najmniej japońska seria w tym artykule. Oczywiście znajdzie się też sporo groteskowych postaci już bardziej w klimacie typowego anime, ale całość ma zdecydowanie wyjątkowy charakter. Duża w tym zasługa miejsca akcji, lecz niewątpliwie to bohaterki są magnesem przyciągającym uwagę widza. Mało w anime jest pełnokrwistych i realistycznych bohaterów, a zarówno Michiko, jak i Hana (zwana przez nią pieszczotliwie Hatchin) są przykładem świetnie wykreowanych postaci. Kto spodziewa się, że obie panie szybko się dogadają, jest bardzo daleki od prawdy. Nie będzie wielkim spoilerem stwierdzenie, że w pewnym momencie ich drogi nawet się rozejdą. Michiko należy zdecydowanie do typu tych bardzo twardych i wygadanych kobiet, ale i Hana nie da sobą łatwo pomiatać – mieszkanie z niezbyt opiekuńczą rodziną wzmocniło jej charakter niebywale. Fabularnie nie jest tu słodko i różowo, a koniec jest tego największym dowodem. Jestem pewna, że mało kto spodziewał się, jak zakończy się ta historia. No i jeszcze jeden aspekt tego anime jest warty wspomnienia – muzyka, która idealnie wpasowuje się w oświetloną promieniami słońca Amerykę Południową z jej różnorodnym krajobrazem, także tym miejskim. Michiko to Hatchin polecam każdemu bez wyjątku. No url
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj