Zanim w kwietniu ubiegłego roku wyemitowany został pierwszy odcinek serialu Gra o Tron, dla którego podstawą była książka o tym samym tytule autorstwa George’a R.R. Martina, wielu producentów próbowało – z gorszym bądź lepszym skutkiem – przenieść popularność filmowego fantasy na grunt telewizyjny.

Bo na srebrnym ekranie fantastyka, w tym fantasy, rządzi od lat. W pierwszej piętnastce najbardziej dochodowych filmów wszech czasów honoru realizmu samotnie broni „Titanic”, który zajmuje drugie miejsce. Idźmy jednak dalej w dół – jeżeli za fantastykę uznać „Toy Story 3” oraz "Króla Lwa" (w tym drugim przypadku można dyskutować), to drugi nie-fantastyczny tytuł, „Kod Da Vinci", znajdziemy dopiero na miejscu numer... 39. Do pierwszej 50 łapią się jeszcze „Forrest Gump” oraz "Mission Impossible: Ghost Protocol".

A jak przekładało się to na seriale? Zależnie od tego, czy przyjrzeć się rankingowi "Time'a", „Guardiana” czy innego poczytnego tytułu, lider będzie inny. Pierwsza liga to Rodzina Soprano, Przyjaciele, „Ostry dyżur”, Dr House i jeszcze kilkanaście innych tytułów. Fantastyka, choć w rankingach się pojawia, reprezentowana jest raczej skromnie, a z gigantami tego rynku równać się może jedynie Z archiwum X. Gdyby brać średnią, drugą pozycję zajmowałaby prawdopodobnie Buffy The Vampire Slayer, zaraz przed seriami "Star Treka" i Battlestar Galactiką, gdzieś wysoko na pewno byliby Zagubieni J.J. Abramsa i Roswell, czyli perypetie zakochanego kosmity.

Tymczasem od mniej więcej roku nie może odbyć się dyskusja na temat współczesnych seriali, w czasie której nie wypłynęłaby Gra o Tron.

[image-browser playlist="603925" suggest=""]

Dogonić literaturę

Na pytanie o przyczyny sukcesu produkcji HBO odpowiadali już wszyscy, od znawców dużego i małego ekranu, po psycho- i socjologów. Najkrótszym podsumowaniem byłoby chyba stwierdzenie, że Gra o Tron idealnie łączy realizm serialu historycznego z efektownością estetyki fantasy (która, nie wpychając nas na tory znanych powszechnie historii, gwarantuje twórcom również swobodę). Pełna zgoda. Pozostaje jednak pytanie, co w tym dziwnego?

Fantastyka serialowa nie odnosiła wielu spektakularnych sukcesów głównie dlatego, że bardzo różniła się od dojrzałej, skierowanej do dorosłych fantastyki literackiej. Podczas gdy czytelnicy zachwycali się książkami Lyncha, Abercrombiego, Cooka, Jordana, Friedman i Martina właśnie, widzowie zmuszeni byli oglądać do bólu ugrzecznionych Herkulesa, Xenę i "Conana", tandetne Czarodziejki, czy ostatnio – koszmarny i infantylny Miecz prawdy. (Nawet ja, fantasta od maleńkości, który dał radę przebrnąć choćby przez powieści Trudi Canavan, nie wytrzymałem pełnych trzech odcinków tego potworka).

W takim lekceważącym podejściu do fantastyki, sprowadzonej do roli wymówki dla kiczowatych gadżetów i niestworzonych zwrotów fabularnych, należy szukać przyczyn najgłośniejszej klapy ostatnich miesięcy – Terra Nova, którego producentem był Steven Spielberg. Ktoś znowu pomyślał, że miłośnikom fantastyki wystarczy od czasu do czasu pokazać dinozaura, by nie zwracali uwagi na fatalnie prowadzoną akcję i drewnianych aktorów. Ktoś się przeliczył.

[image-browser playlist="603926" suggest=""]
Nowa jakość

Gra o Tron urasta więc do roli kamyka (no, może jednak głazu), który poruszy lawinę. Mówi się, że fantaści sami zamknęli się w tzw. getcie – po części jest to prawda. Mur wzmacniany był jednak z obu stron, a kolejne infantylne seriale, jak choćby Tajemnice Smallville (które dobrze się zaczęły, by z każdym kolejnym sezonem staczać się po równi pochyłej), były cegiełkami, które tylko go podwyższały.

Dzisiaj telewizją rządzi adaptacja „Pieśni lodu i ognia” Martina, i – wnosząc z pokazanych już prasie dwóch pierwszych (rewelacyjnych!) odcinków drugiego sezonu – zanosi się na to, że będzie już tylko umacniać swoją pozycję. I otwierać drogę innym. Bo zmieniło się także myślenie o serialach, które do tej pory były czymś w rodzaju pocieszenia dla pisarzy, których książek nie chciano przenieść na duży ekran. Gra o Tron to dowód, że również na tym polu można odnieść oszałamiający sukces.

Kilka tygodni temu Tad Williams, najbardziej znany dzięki serii „Pamięć, Smutek, Cierń”, poinformował, że na mały ekran trafi jego cykl powieściowy „Inny świat”. A to dopiero początek. Bo seriale są naturalnym medium dla historii fantastycznych, zwłaszcza fantasy. Teraz wreszcie możliwości techniczne i finansowe pozwalają (a raczej, pozwalały już wcześniej, ale sukces Gry o Tron sprawił, ze stały się dostępne dla segmentu ambitnych opowieści fantastycznych) na realizację najbardziej skomplikowanych i efektownych historii. Widzowie zaś potwierdzili, że od seriali wymagają nawet więcej, niż hollywoodzkich blockbusterów.

Nadchodzą dobre lata dla miłośników fantastyki. I nie tylko.

[image-browser playlist="603927" suggest=""]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj