Seriale kostiumowe, przenoszące nas w przeszłość zawsze znajdują swoich amatorów, chcących oderwać się od ponurej rzeczywistości, by przeżyć coś niesamowitego w czasach, gdy honor i umiejętność władania mieczem były ważniejsze, niż karabin maszynowy. Dobry i ciekawy serial musi wciągnąć widza, który zapomni o świecie, przenosie się do innego świata i bez reszty oddaja się opowiadanej historii.
[image-browser playlist="609813" suggest=""]
W naszym kraju, wbrew myśli młodego pokolenia, mieliśmy i mamy dobre seriale kostiumowe, które nawet pomimo braków budżetowych wychodzą nam lepiej niż inne gatunki. Gdy myślę o polskich serialach kostiumowych, naturalnie pierwszym tytułem jest kultowy już serial pt. "Czterej pancerni i pies". Dzisiejsi widzowie mogą kompletnie nie znać przygód załogi Rudego i psa Szarika podczas II wojny światowej, które do dziś pozostają ciekawe, emocjonujące i dobrze zrealizowane. Wówczas to młody Janusz Gajos podbijał niewieście serca. Obsada złożona z fantastycznych aktorów jak Roman Wilhelmi, Witold Pyrkosz, czy Franciszek Pieczka świetnie się spisała, tworząc postacie, które stały się nieśmiertelnymi klasykami. Kto by pomyślał, że w tym roku, 25 września minie aż 45 lat od premiery tej produkcji.
Chwilę później na ekranach pojawił się kolejny klasyk polskiej telewizji - "Stawka większa niż życie". Czy tak naprawdę trzeba przedstawiać Hansa Klossa aka agenta J-23, w którego wcielał się fantastyczny Stanisław Mikulski? Serial również osadzony w realiach II wojny światowej opowiadał o oficerze wywiadu radzieckiego, który działał pod przykrywką jako niemiecki porucznik Hans Kloss. Był to bardziej serial szpiegowski, który jakościowo został tak zrealizowany, że nawet obecnie go oglądając można świetnie się bawić. I jeszcze te sztandarowe hasła, który przeniknęły do polskiej mowy potocznej - "W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle" czy "Nie ze mną te numery, Brunner".
[image-browser playlist="609814" suggest=""]
Polskie seriale kostiumowe przeżywały największy rozkwit w latach 70. i nie były to już tylko produkcje osadzone w realiach wojny. W 1969 roku rozpoczęła się pewna moda w polskim kinie, która związana jest z wielkimi produkcjami i trwa do dzisiaj. Mianowicie, gdy tworzy się w Polsce superprodukcję kostiumową, jednocześnie planowany jest serial. Różni się on od kinowego filmu tym, że ma o wiele więcej materiału, który został wycięty, aby na srebrnym ekranie zawęzić to do bardziej zjadliwego czasu trwania. Taką pierwszą produkcją, którą pamiętam, są "Przygody pana Michała". Była to telewizyjna wersja filmu "Pan Wołodyjowski" w reżyserii Jerzego Hoffmana, który, o dziwo, nie był wymieniony w napisach końcowych. Sam Hoffman tłumaczył to ówczesną sytuacją polityczną w kraju. Sam serial miał 13 odcinków, a w tytułowej roli grał oczywiście niezapomniany Tadeusz Łomnicki. To właśnie on stał się panem Wołodyjowskim, z legendą którego wiele lat później musiał zmierzyć się Zbigniew Zamachowski. Serial pełen przygody, rozwijający wątki znane z filmu, jest pozycją obowiązkową dla wielbiciela gatunku. Co ciekawe, w odróżnieniu od kinowego "Pana Wołodyjowskiego" serial był czarno-biały.
W tym też roku wyszedł serial z Markiem Perepeczko pt. "Gniewko, syn rybaka". Ciekawa produkcja osadzona w latach panowania króla Władysława Łokietka była opowieścią o młodym Gniewko, synu rybaka, który z czasem staje się rycerzem. Wszystko to kręcone w pięknych plenerach zamku w Malborku, dużo dobrej akcji i trochę edukacji historycznej. Nikt też wtedy nie podejrzewał, że Marek Perepeczko stanie się tak wielką gwiazdą.
[image-browser playlist="609815" suggest=""]
Rok 1973 to premiera kultowego "Janosika", z już klasyczną rolą Marka Perepeczko. Produkcja była luźno oparta na historii prawdziwego zbójnika, Juraja Janosika. Wszystko rozgrywało się w XVIII wieku. W samym serialu wyraźnie powiedziano, że bohater nie jest tym słynnym Janosikiem, lecz nazywany jest jego imieniem. To pierwszy z krwi i kości polski serial przygodowy, którego przesłanie można porównać do zachodniego Robin Hooda. Do końca swojego życia Perepeczko był znany z roli tegoż zbójnika i nawet film Agnieszki Holland, który odcinał się kompletnie od tego serialu, nie był wstanie sprostać z legendarną świadomością Janosika w polskim społeczeństwie. Nikt nie mógł zaakceptować nowej, rzekomo prawdziwej wizji, bo wszyscy pamiętali Marka Perepeczko, potężnego, śmiałego zbójnika, a nie chuderlawego i niecharyzmatycznego człowieka, jakiego zaprezentowała Holland. To także serial, który przetrwał próbę czasu i można go bez problemu oglądać go obecnie, świetnie się przy tym bawiąc.
W 1973 roku stworzono także pierwszy polski serial z gatunku "płaszcza i szpady" - mowa o "Czarnych chmurach". Gdy przypominam sobie z dzieciństwa tę produkcję, pierwszą rzeczą, która mi przychodzi do głowy jest chwytliwy temat muzyczny z czołówki serialu. Sama produkcja była typowa dla gatunku, więc serial obfitował w sceny walk, pościgów, ucieczek i pojedynków. Nie obyło się także bez wątków miłosnych. Zdecydowanie jest to jedyny w swoim rodzaju serial w historii polskiej telewizji.
W tamtych latach Polacy dokonywali także pierwszych międzynarodowych koprodukcji jak np. "Wielka miłość Balzaka", która została stworzona wraz z Francuzami. Była to jedna z największych produkcji w tamtych czasach, będąca tak naprawdę romansem opartym na prawdziwej historii pisarza Honore de Balzaka. Akcja rozgrywała się w XIX wieku. Na planie grało trzystu aktorów z Polski i Francji, a by być wiernymi realiom epoki wszystkie sceny kręcono w prawdziwych miejscowościach i krainach - w Paryżu, Alpach Szwajcarskich, Krakowie, Warszawie czy Wilanówie. Czy w dzisiejszych czasach powstał jakiś polski serial, który był kręcony poza granicami naszego kraju? Z uwagi na ciągłe oszczędzanie rodzimych producentów, ten przypadek z dawnych lat jest zaiste imponujący.
[image-browser playlist="609816" suggest=""]
W 1974 roku w telewizji zadebiutował czteroodcinkowy miniserial oparty na książce Henryka Sienkiewicza pt. "W pustyni i puszczy". Kolejny przypadek, gdy tworzona jest telewizyjna produkcja z materiałów nakręconych przy kinowym filmie. Przez następne 30 lat była to podstawowa lektura dla kilku pokoleń, którzy śledzili przygody Stasia i Nel na szklanym ekranie. Późniejsza wersja Gavina Hooda, która także doczekała się serialu, choć zła nie była, nie mogła się równać z klasykiem polskiego kina i telewizji. Dla wielu widzów wyobrażenie bohaterów z "W pustyni i w puszczy" było na zawsze związane z produkcją z lat 70. Koniec tych lat to także dwie inne produkcje warte wymienia - "Zaklęty dwór" z Romanem Wilhelmim w roli głównej oraz druga adaptacja, a pierwsza telewizyjna, "Lalki" Bolesława Prusa.
Gdy już wspomniałem o Wilhelmim, jednym z najlepszych polskich aktorów w historii, należy przypomnieć jedną z jego najsłynniejszych produkcji serialowych. W 1980 roku pojawił się na ekranach "Kariera Nikodema Dyzmy", którego akcja rozgrywała się w latach 20. XX wieku. Fabuła przedstawiała historię zawrotnej kariery bezrobotnego urzędnika pocztowego, który dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności dostaje się na salony i dochodzi do najwyższych zaszczytów w państwie. Dzięki temu kostiumowemu serialowi Wilhelmi wzniósł się na wyżyny swojego aktorskiego talentu. Trochę trudno to zrozumieć, że dzisiejsi widzowie na wzmiankę tytułu "Kariera Nikodema Dyzmy" mówią bez zawahania, że był to film z Cezarym Pazurą. Jest to jeden z najlepszych seriali w historii polskiej telewizji, do którego zawsze można wrócić i podziwiać pełne humoru wyczyny Wilhelmiego. W tym także roku wyszedł serial, które mile wspomina wielu widzów, "Królowa Bona". Akcja rozgrywała się w XV wieku, a bohaterką była córka księcia Mediolanu, która została królową Polski. Jedna z pierwszych, twardych i wyrazistych kobiecych postaci w historii polskiej telewizji i co ważne, bardzo ciekawie przedstawiono jej rządy, polityczne utarczki i wydarzenia, dzięki którym została zapamiętana przez historię.
Jedną z intrygujących pozycji jest na pewno są także "Przyłbice i kaptury" z 1985 roku. Chociaż akcja rozgrywała tuż po Bitwie pod Grunwaldem, był to głównie serial szpiegowski. Bohaterami byli Hubert "Czarny" i Jaksa, szpiedzy na usługach Władysława Jagiełły, którzy mieli rozpracować krzyżacką siatkę szpiegowską działającą w Polsce. Sam pomysł pokazania wydarzeń z tamtych lat z zupełnie innej strony brzmi już wspaniale, a wykonanie bez wątpienia było dobre. Serial błyszczał przede wszystkim intrygującym klimatem.
[image-browser playlist="609817" suggest=""]
Patrząc dalej dochodzimy do lat 90., kiedy to mamy w Polsce polityczny przełom, który wpłynął na rozwój kina i telewizji. Przez całe lata 90. w Polsce nikomu nie było w głowie wydawać milionów na produkcje kostiumowe, ani na seriale telewizyjnego osadzone w jakichś kosztownych realiach. Jeśli takowe powstały, przeszły bez echa i na zawsze pozostaną w zapomnieniu. Coś się ruszyło dopiero w 2000 roku, wraz z realizacją nowej superprodukcji Jerzego Hoffmana pt. "Ogniem i mieczem". Standardowo wraz z filmem, zrobiono czteroodcinkowy miniserial rozwijający wątki o wiele ciekawych scen. Ostatnia książka z Trylogii Henryka Sienkiewicza została zrealizowana przyzwoicie, choć można narzekać, że Hoffmana nie poszedł z duchem czasu. Mimo wszystko w porównaniu do innych rodzimych produkcji, "Ogniem i mieczem" wyróżniał się powrotem do starych czasów, pokazując, że mimo wszystko można zrobić kino przygodowe w Polsce, w których jest miłość i walki na szabelki. Ta produkcja rozpoczęła nową falę gorszych i lepszych seriali jak "Quo Vadis", "W pustyni i puszczy", "Przedwiośnie", "Wiedźmin" czy "Stara baśń" - w większości były to przeciętne seriale, które lekko niwelowały błędy kinowych protoplastów. Można rzec, że im dalej, tym było gorzej, a taką kwintesencją była właśnie "Stara baśń" Hoffmana.
Zmieniło się to dopiero w 2007 roku, kiedy zdecydowano w Polsce powrócić do korzeni, czyli gatunku, w którym Polska telewizja odnosiła najwięcej sukcesów - II wojny światowej. Inicjatorem był dziennikarz i popularyzator historii, Bogusław Wołoszański, a produkcja była ekranizacją jego powieści pt. "Tajemnica twierdzy szyfrów". Choć pod względem technicznym serial nie był najwyższych lotów, nadrabiał dobrym klimatem, wciągającą fabułą i przyzwoicie napisanym scenariuszem. Dobór aktorów także był wykonany z należną precyzją, a czasem i zaskoczeniem. Kto wówczas mógł wyobrazić sobie znanych z komedii Cezarego Żaka i Borysa Szyca jako oficerów SS? Jeden z lepszych polskich seriali ostatnich lat, którego 13 odcinków dają widzowi przyzwoitą rozrywkę.
[image-browser playlist="609818" suggest=""]
W 2008 roku powoli polską telewizję opanowywały kupione formaty, a oryginalne pomysły zanikały. Zaskakujący, ruchu w odpowiednim kierunku nie zrobiły telewizje komercyjne, których stać byłoby na stworzenie czegoś na wysokim poziomie, ale Telewizja Polska. Wszystko za sprawą stworzenia kolejnego serialu osadzonego w okresie II wojny światowej pt. "Czas honoru". Serial inspirowany historią polskich dywersantów, którzy w czasie II wojny światowej przechodzili w Anglii szkolenia, by wrócić do okupowanej przez Niemców Polski z misją konspiracyjnej walki o niepodległość. Produkcja osiągnęła niebywałą popularność, przyciągając widzów przygodą, akcją, dobrym klimatem i przyzwoitym wykonaniem, a przede wszystkim oryginalnym i ciekawym pomysłem. We wrześniu będziemy oglądać już 4. sezon serialu.
Telewizja Polska idąc za ciosem w 2010 roku zrealizowała 13 odcinkowy serial pt. "1920. Miłość i wojna", który był osadzony w czasie rewolucji bolszewickiej. Chociaż wyraźnie widać, że polskie seriale kostiumowe bardzo odczuwają braki budżetowe, ten nadrobił bardzo dobrze przemyślaną fabułą, przyzwoitym scenariuszem, dynamicznością i niespodziewanymi zwrotami akcji. Trzynaście odcinków tworzyło zamkniętą historię trzech żołnierzy, przyjaciół, którzy uczestniczyli w tamtych ważnych dla Polski czasach.
[image-browser playlist="609819" suggest=""]
Chociaż na polskim rynku mało pojawia się kostiumowych produkcji serialowych, wyraźnie widać, że jest na takie zapotrzebowanie. Oglądalność "Czasu honoru" czy "1920. Miłość i wojna" to powód do dumy TVP, to pokazanie, że Polacy nie chcą oglądać tylko seriale policyjne, czy telenowele. Na zachodzie obecnie seriale kostiumowe są coraz bardziej popularne - czy w Polsce znajdzie się ktoś, kto wyłoży dużo pieniędzy na historyczny serial z prawdziwego zdarzenia? Nam widzom pozostaje mieć nadzieję i liczyć, że kiedyś tak się stanie.
Czytaj także: Najlepsze seriale kostiumowe