Śmierć Zygielbojma to film wojenny, który przybliża sylwetkę żydowskiego polityka, próbującego uświadomić państwa alianckie o sytuacji Polski podczas II wojny światowej. Widowisko pokazuje, jak świat ignorował wiadomości o tragedii, pomimo wysiłków wielu działaczy. Tytułowy bohater popełnia samobójstwo w Londynie, a produkcja przybliża nam okoliczności tego zdarzenia. Karolina Gruszka, która wcieliła się w Ewę, kolejną ofiarę wojny, w wywiadzie podzieliła się z nami tym, co jej zdaniem wyróżnia Śmierć Zygielbojma na tle wielu innych polskich filmów historycznych. 
Monolith Films
PAULINA GUZ: W Polsce powstaje bardzo dużo filmów wojennych, ale to jeden z niewielu, który skupił się na perspektywie z zewnątrz - obojętności państw alianckich. Czy zgodziłaby się z tym pani? KAROLINA GRUSZKA: Oczywiście. Z zewnątrz, ale też poprzez głównego bohatera od wewnątrz, pokazując ludzki dramat. Mam wrażenie, że to bardzo cenne w tym filmie. Sprawia, że jest uniwersalny, a przez to niezwykle aktualny, bo może odnosić się do wielu różnych sytuacji, które dzieją się teraz, takich jak na przykład sytuacja na granicy. Obojętność i bezradność wobec tragedii to coś, co było bolesne kiedyś, jak i dzisiaj. Obywatel może czuć się bezsilny. Jakby nie miał wpływu na to, co się dzieje w jego kraju, nawet gdyby bardzo się starał. Patrzę się na to, co dzieje się na naszej granicy. Myślę o tej obojętności, z którą walczył Zygielbojm, próbując dotrzeć do polityków i do jak najszerszego grona ludzi z koszmarnymi wiadomościami na temat tego, jak przebiega zagłada Żydów na terenie Polski. A teraz patrzymy na to, jak tysiące ludzi zamarza w lasach na naszej granicy. Poziom współczucia jest w ludziach różny i często brakuje nam empatii, a z drugiej strony w tych, którzy mają jej więcej, narasta poziom frustracji wynikającej z bezradności, dokładnie jak u głównego bohatera filmu podczas pobytu w Londynie. Wobec systemu i okrutnych praw polityki tak niewiele może zdziałać jednostka. A rzadko zdarzają się ludzie o tak wielkiej odwadze jak on, którzy samotnie stają do walki przeciwko ludzkiej obojętności. Wydaje się pani, że warto było nakręcić film o Zygielbojmie, bo jest znaną postacią historyczną? Czy przeciwnie – bo wciąż mało się o nim mówi, a powinno? Warto było niezależenie od wszystkiego. Niemniej to, że nie jest tak szeroko omawianą postacią, było dodatkową motywacją - o takich bohaterach należy pamiętać. Jego postawa wzbudza ogromny szacunek i każe zastanowić się nad swoją własną wrażliwością na cudze cierpienie i umiejętnością współodczuwania z drugim człowiekiem. Jego poświęcenie - choć wtedy mogło wydawać się, że nie wnosi za wiele do historii - miało głęboki sens. Sam fakt, że ten film powstał, pokazuje, jak ikoniczna i aktualna jest z punktu widzenia czasu jego postawa. Jak bardzo potrzebujemy dzisiaj takiego punktu odniesienia. Temat wojny jest bardzo przytłaczający. Czy praca na planie takiego filmu wpływa na psychikę aktora? Z pewnością zmusza do emocjonalnego zaangażowania się w najtrudniejsze tematy i traumy. Grając w takim filmie, przepuszcza się to wszystko przez siebie. Szczególnie gdy konfrontuje się to z własną bezradnością w obliczu tragedii, które rozgrywają się obecnie, na naszych oczach, w Polsce i na świecie. To trudne, a jednak wydaje mi się pożyteczne, mobilizujące i uświadamiające. Lepiej być świadomym człowiekiem, niż zamykać oczy na pewne sprawy. W filmie pada pytanie w stylu: „Co by pan zrobił, gdyby panu powiedzieli, że wszyscy Anglicy zostaną zabici?”. Doskonale obrazuje to, jak abstrakcyjne dla innych krajów były wydarzenia w Polsce. A pani zdaniem? Pomimo pewnych informacji, które tam docierały, na pewno trudno było uwierzyć w pierwszym odruchu, że to może mieć tak kolosalne rozmiary i być naznaczone takim okrucieństwem. W głowie i w sercu wrażliwego człowieka to się nie mieści. Poza tym, niestety, jako społeczeństwo , mamy taką tendencję, że jeśli coś się dzieje nie w naszym kraju, z ludźmi, którzy wydają nam się mniej lub bardziej obcy, dość łatwo jest nam wyprzeć to z naszej świadomości i wybrać swój własny komfort.
Fot. Monolith Film
Film jest głównie po angielsku, więc ma większą szansę trafić do międzynarodowej publiki. Co zagraniczny widz wyniesie z tej historii i przesłania? Czy Zygielbojm miałby ich jakoś zmotywować? Nie lubię interpretować przesłania filmu, bo każdy wyniesie z niego pewnie trochę co innego. Ale jak mówiłyśmy, problem obojętności jest teraz jednym z najbardziej aktualnych. Nie radzimy sobie z uchodźcami politycznymi, a przecież niedługo pojawią się uchodźcy klimatyczni. I będzie ich dużo więcej. To nie jest chwilowy kryzys, to raczej nasza nowa rzeczywistość, za którą będziemy musieli wziąć odpowiedzialność. Mam nadzieję, że będziemy potrafili skupić się na tym, jak tym ludziom pomóc. Przecież to, że nie wpuszczamy ich do kraju i pozwalamy na to, by ginęli przy naszych granicach, może mieć katastrofalne skutki. W tym kontekście zarówno postać Zygielbojma, jak i film poruszają tematy, z którymi warto się oswoić i które muszają do rachunku sumienia. A co robię ja? Wydaje się pani bardzo wrażliwą osobą - na klimat, na sprawy światowe. Wiem też, że jest pani wegetarianką i bierze udział w kampaniach społecznych. Wybór takiego filmu nie wydaje się przypadkowy. Staram się brać udział w takich projektach, które mnie obchodzą i dotykają. Muszę wiedzieć, po co zabieram czas widzowi, który idzie do kina na te półtorej godziny. W związku z czym na pewno nie był to przypadkowy wybór. Mam nadzieję, że są to tematy, które są bliskie nie tylko mi, bo dotyczą nas wszystkich, bez wyjątku. W filmie była bardzo długa scena, podczas której pani postać prowadziła monolog o swojej przeszłości. Zastanawia mnie, czy długo zajęło jej kręcenie, ponieważ wydała mi się niezwykle trudna do zagrania. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, ale na pewno niezbyt długo. Z takimi emocjonalnymi monologami jest tak, że przygotowujemy się do nich jako aktorzy i przychodzimy na plan z konkretnym pomysłem. Najczęściej właśnie te trudne sceny kręci się najszybciej, bo pracuje się wtedy w najwyższym skupieniu. W przypadku tej sceny wiedziałam, o czym opowiadam i co chcę przekazać. Czasami trudniej jest ze scenami, które nie są kluczowe. Bo trzeba sprawić, by były interesujące. Często to właśnie nad takimi ujęciami pracuje się niespodziewanie długo. Podczas monologu było widać głównie pani twarz, a była to niezwykle emocjonalna scena. Czy taka bliskość kamery jest bardziej stresująca, niż gdy nagrywa się aktora z pewnej odległości?   W moim przypadku nie. Mam za sobą długi staż w tym zawodzie i wchodząc na plan,  raczej nie zmagam się ze stresem. Bardziej to kwestia doboru środków. Wiem, że jeśli jestem na dalszym planie, to widać całą moją sylwetkę i mogę sobie pozwolić na szerszy gest. Natomiast jeśli mam tak blisko kamerę, to im mniej ekspresji, tym lepiej. Jednak wymaga to jak największego „wypełnienia” od środka. To coś, nad czym pracujemy. Natomiast sama bliskość kamery nie jest stresująca. Pewnie pracy z odległością nauczyła się też pani w teatrze, tam grę aktora muszą widzieć widzowie we wszystkich rzędach. Tak, ale środki używane w teatrze i na dużej scenie są zupełnie inne niż te w filmach. I z czasem uczymy się ich rozróżniać w zawodzie. Chociaż zdarzają się filmy, w których ta forma jest wyrazista, na przykład Quentina Tarantino czy braci Coen, gdzie aktorzy grają bardzo „szeroko” i słyszałam kiedyś anegdotę o tym, że Tarantino zawsze na planie mówi, że można więcej. W związku z tym można wtedy korzystać z tych teatralnych doświadczeń. W filmie jest scena, w której pani postać próbuje popełnić samobójstwo, ale zostaje powstrzymana. Wydała mi się zaskakująco ciepła, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Czy ma pani swoją ulubioną scenę z udziałem Ewy? To ciepło wynika chyba z tego, że w momentach ostatecznych gdzieś w środku potrzebujemy tego przytulenia i zwykłej bliskości drugiego człowieka. Jeśli chodzi o moją ulubioną scenę, jest to ta z Zygielbojmem. Ma duży ciężar i nasycenie emocjonalne. Nie musi paść żadne słowo pomiędzy bohaterami. To jedyna osoba, która jest w stanie zrozumieć, co przeżywa Ewa. Osobie, która tego nie doświadczyła, nie sposób to wyjaśnić. Spotykają się, patrzą sobie w oczy i właściwie nic nie trzeba mówić. Dlatego lubię tę scenę. Choć główny bohater obiecuje, że artykuł ukaże się w gazecie, pod koniec seansu dostajemy informację, że Times opublikował tylko krótką notatkę o śmierci Zygielbojma, bez informacji o zagładzie narodu żydowskiego. Jak Pani uważa – jaka miała być w związku z tym puenta filmu? Dla mnie to jest smutne i bardzo prawdziwe, ku przestrodze. Nie chciałabym jednak tłumaczyć puenty filmu, myślę że to już należy do widzów. Zapraszam do kin. Wydaje mi się, że to ten film wyróżnia. Choć jest sporo filmów historycznych, ten kładzie nacisk na to, że każdy patrzał na tragedię i nikt nie zareagował. To mnie właśnie w nim ruszyło. Tak się układa moje życie zawodowe, że grałam we wielu filmach wojennych, szczególnie o II wojnie światowej. W związku z czym, gdy widzę scenariusz z tego okresu, podchodzę do niego bardzo ostrożnie, bo nie chcę się powtarzać. Mam ten temat już trochę przepracowany i sporo go było w mojej karierze. Natomiast w tym wypadku nie miałam wątpliwości, ponieważ ta perspektywa była ciekawa. To nie tylko film historyczny, nie tylko hołd oddany wielkiemu człowiekowi, można go też odnieść do współczesnych wydarzeń. Jest pani wszechstronną osobą. Dubbing, audiobooki, filmy i deski teatru. Co z tego wszystkiego sprawia pani największą przyjemność? Myślę, że różnorodność to piękno tego zawodu. Daje mnóstwo możliwości. Mam różne etapy w swoim życiu. Teatralny, gdy nie chciałam opuszczać desek teatru. Później stałam się głodna ról filmowych i telewizyjnych. Szczęśliwie mogłam to wszystko zrealizować. Przez pandemię od dłuższego czasu nie miałam okazji przygotować żadnej premiery teatralnej i czuję, że ta tęsknota we mnie narasta i coś z tego musi się urodzić. Pracuję w tym zawodzie od dawna, a on wciąż jest we mnie żywy i absolutnie mi się nie nudzi ani nie sprawia, że jestem wypalona. Wciąż jest fascynujący. Jest pani też aktorką dubbingową, wcielała się pani między innymi we Wiolę w Iniemamocnych. Planuje pani wrócić do tego w przyszłości? Jeśli chodzi o dubbing, aktualnie jest chyba u mnie na ostatnim miejscu. Trochę mi w nim brakuje możliwości twórczego podejścia, bo podkłada się głos pod coś, co już zostało stworzone. Oczywiście, jest jakieś pole do improwizacji, jednak dosyć skromne. Chociaż bywa, że to świetna zabawa. Jeśli chodzi o pracę głosem, wolę jednak audiobooki. Kocham to robić. Ostatnio nagrywałam Ślicznotkę doktora Josefa Zyty Rudzkiej i bardzo polecam tę książkę, bo jest wspaniała i poruszająca, napisana tak przepięknym językiem, że to i wyzwanie, i radość. Czy ma pani jakieś nadchodzące projekty? Nauczyłam się nie mówić o tym, co będzie, póki nie wejdę na plan. Zwłaszcza teraz wszystko w ostatniej chwili może zostać odwołane. Mój najbliższy projekt to 2. sezon serialu Nieobecni dla Playera, gdzie mam większą i ciekawą rolę, coś innego, niż robiłam do tej pory. Później mam w planach 8-odcinkowy serial, w którym dostałam główną rolę, jednak nic więcej nie mogę zdradzić. Są też filmy fabularne. Mam wrażenie, że ostatnio powstaje dużo nowych projektów, na polski rynek wchodzą nowe platformy i w związku z tym jest też trochę więcej pracy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj