Hollywood nie jest jeszcze gotowe na film kinowy o Milesie Moralesie. Ale z czarną dziewczyną Petera Parkera nie ma już problemu. Ot tak, po prostu, bez żadnych podtekstów rasowych. Czy to zapowiedź rewolucji „color blind” w kinie masowym?
Postępowa na pozór Fabryka Snów zawsze podchodziła z dystansem do kwestii seksu i rasy, a co dopiero do obu tych rzeczy naraz. Z biegiem lat romanse międzyrasowe coraz częściej przebijały się na srebrny ekran, ale przeważnie tylko cementowały szkodliwe stereotypy. Bohaterowie masowej wyobraźni w typie Jamesa Bonda, Ethana Hunta z serii Mission Impossible czy Franka Farmera z The Bodyguard wpisywali się w mit białego zdobywcy rozsmakowanego w „egzotyce”. Natomiast kiedy –dużo rzadziej – parę protagonistów tworzyli czarny mężczyzna i biała kobieta, jak w The Pelican Brief, Kiss the Girls albo The Bone Collector, nieformalna cenzura kastrowała ich perypetie z wątków romantycznych, nawet jeśli takowe występowały w pierwotnej wersji scenariusza lub książkowym pierwowzorze.
Na problem składa się oczywiście wiele czynników, z czego na czoło wysuwają się wciąż rezonujące zaszłości historyczne. Tak jak Ameryka już nigdy nie pozbędzie się piętna mocarstwa zbudowanego na rzezi Indian i krwawicy niewolników, tak nie wyzbędzie się stygmatu kraju, w którym, podobnie jak w nazistowskich Niemczech czy Republice Południowej Afryki czasów apartheidu, małżeństwa mieszane były prawnie zakazane. Przy czym w szesnastu stanach zakaz obowiązywał aż do 1967 roku, do precedensowej sprawy Richarda Lovinga, który przed Sądem Najwyższym udowodnił niekonstytucyjność braku zgody na poślubienie Afroamerykanki.
Rok 1967 w ogóle okazał się przełomowy –wtedy właśnie zachowawcze Hollywood ugięło się pod presją społeczną, wypuszczając film Guess Who's Coming to Dinner, w którym biała dziewczyna przedstawia konserwatywnym rodzicom czarnego narzeczonego i na koniec uzyskuje ich błogosławieństwo. Liberalna część widowni mogła odetchnąć z ulgą wraz z bohaterką: dokonało się. Ale czy na pewno?
Kilkadziesiąt lat później Spike Lee zobrazował w Malarii całą gamę komplikacji wynikłych ze związku międzyrasowego. Kochankowie grani przez Wesley Snipes i Annabella Sciorra zmagali się nie tylko z ostracyzmem ze strony swoich środowisk, ale również z osobistym poczuciem winy, a nawet zdrady własnej rasy.
Ćwierć wieku po premierze Malarii i pół po premierze Obiadu związki mieszane wciąż potrafią budzić kontrowersje lub niezdrową sensację. Niemniej przyzwolenie społeczne w ostatnich latach znacznie wzrosło, w czym spore zasługi miała równościowa filozofia prezydentury Baracka Obamy, znajdująca odbicie w kinie i telewizji.
Znakomita angielska reżyserka Amma Asante niemal całą swoją twórczość poświęciła na zgłębianie udokumentowanych historycznie przypadków romansów międzyrasowych. W dramacie kostiumowym Belleprzypomniała losy Dido Elizabeth Belle (Gugu Mbatha-Raw), osiemnastowiecznej córki niewolnicy i brytyjskiego arystokraty, borykającej się z uprzedzeniami w świecie dworskiej etykiety. W Zjednoczonym królestwie sięgnęła po historię małżeństwa przyszłego prezydenta Botswany (David Oyelowo) z Angielką z ludu (Rosamund Pike), co w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wywołało międzynarodowy skandal dyplomatyczny. Z kolei w przygotowywanym właśnie Where Hands Touch reżyserka opowie o młodzieńczym uczuciu czarnej po ojcu Niemki (birasowa Amandla Stenberg) i oficera SS (George MacKay).
Ekranizacji z ręki Jeffa Nicholsa doczekała się także Loving z Joel Edgerton i nominowaną do Oscara Ruth Negga w rolach głównych. Zaś w Free State of Jones Gary Ross wziął na tapet związek autentycznego abolicjonisty z czasów wojny secesyjnej, Newtona Knighta (Matthew McConaughey), i oswobodzonej niewolnicy (znów Mbatha-Raw).
Współcześnie za to rozgrywa się akcja wyprodukowanej przez Netflix komedii The Incredible Jessica James, w której wyemancypowana Afroamerykanka z Brooklynu (Jessica Williams), dochodząca do siebie po toksycznym związku, wdaje się w romans z rozwiedzionym Amerykaninem irlandzkiego pochodzenia (Chris O'Dowd).
Jednakowoż największym wydarzeniem ostatnich nawet nie lat, a dekad w kontekście kina o relacjach płciowo-rasowych pozostaje błyskotliwy horror satyryczny Get Out, uwspółcześniający schemat fabularny Zgadnij, kto przyjdzie na obiad i zarazem kpiarsko polemiczny wobec koncyliacyjnego tonu poprzednika. Spełniony artystycznie film Jordan Peele, podejmujący tematy kultu czarnego ciała i rasizmu podszytego już nie tyle pogardą, ile zazdrością, pobił przy okazji kilka rekordów kasowych, obalając teorię o nikłym potencjale komercyjnym problematyki mniejszościowej.
Jakkolwiek jednak filmy takie jak Uciekaj! czy Loving bywają od czasu do czasu potrzebne jako uwrażliwiające i pełniące funkcję swoistego wentyla bezpieczeństwa spuszczającego powietrze z balona frustracji społecznych, tak jeszcze więcej korzyści niesie za sobą fala filmów w duchu idei „color blind”. Co prawda sama idea brana literalnie budzi niekiedy słuszne opory - bo jeśli bylibyśmy całkowicie ślepi na kolor skóry, to tym samym również na tożsamość i indywidualność danej jednostki - ale niewątpliwie przyczynia się do normalizacji wizerunku par mieszanych w oczach społeczeństwa.
Hollywood już od pewnego czasu wypuszcza sporadycznie produkcje wyekstrahowane z kontekstu rasy, jak choćby Focus lub Annie, w których gwiazdorzy pokroju Jamiego Foxxa czy Willa Smitha wcielają się w uniwersalnych bohaterów otwarcie romansujących z białymi kobietami. Podobnie inkluzywne podejście do wątków miłosnych można spotkać także w popularnych serialach, gdzie postaci definiuje nie rasa, lecz środowisko - medyczne (Sandra Oh i Isaiah Washington w Chirurgach), prawnicze (Kerry Washington i Tony Goldwyn w Skandalu) bądź postapokaliptyczne (Danai Gurira i Andrew Lincoln oraz Lauren Cohan i Steven Yeun w Żywych trupach).
Dopiero jednak w bieżącym sezonie tendencja „color blind” po raz pierwszy rysuje się tak zwyżkowo, i to zarówno w kinie ambitniejszym, festiwalowym, jak i w blockbusterach.
W American Honeyliczy się nie rasa, a status społeczny młodziutkiej Star (Sasha Lane, debiutantka o afroamerykańsko-maoryskich korzeniach), która zadurza się w hipisie poznanym w supermarkecie (Shia LaBeouf) przy dźwiękach łopatologicznie ilustrującego całą sytuację przeboju „We Found Love” autorstwa innej pary mieszanej, czyli Rihanny i Calvina Harrisa.
We francuskiej komedii Demain tout commence ma znaczenie nie imigrancki rodowód, lecz beztroski charakter bon vivanta (Omar Sy) zaciągającego do łóżka kolejne modelki zapoznane na Riwierze i zmuszonego wreszcie zmierzyć się z tematem samotnego ojcostwa będącego rezultatem jednonocnego wyskoku z przygodnie poznaną kobietą (Clémence Poésy).
W młodzieżowym melodramacie Everything, Everything piękni i młodzi bohaterowie (Amandla Stenberg i Nick Robinson) siłują się wspólnie z niezwykle rzadką chorobą dziewczyny, a kwestiom rasy nie poświęcają ani jednej linijki dialogu.
W thrillerze Unforgettable, który po miażdżących recenzjach i klapie finansowej w Stanach ominął polskie ekrany, bohaterka Rosario Dawson, szczęśliwie zaręczona z białym facetem (Geoff Stults), pada ofiarą terroru ze strony wściekle zazdrosnej - ale bynajmniej nie w aspekcie rasy - byłej żony swojego partnera (Katherine Heigl).
Pod koniec aktorskiej Beauty and the Beast, kiedy po zdjęciu klątwy z zamku zaczarowane przedmioty wracają do swych ludzkich postaci, oczom widza ukazują się aż dwa mieszane małżeństwa grane przez Audrę McDonald i Stanleya Tucciego oraz Gugu Mbathę-Raw i Ewana McGregora.
W rewizjonistycznym względem tła społecznego Spider-Man: Homecoming życie uczuciowe nastoletniego Petera Parkera (Tom Holland) kręci się wokół dwóch Afroamerykanek: szkolnej piękności Liz (Laura Harrier), która wpada naszemu nerdowi w oko, oraz kujonki o inicjałach MJ (Zendaya), która z kolei interesuje się Peterem. Co więcej, rodzice Liz także są dwurasowi.
Wygląda więc na to, że kino wreszcie należycie reaguje na przemiany obyczajowe, tak jakby nagle się ocknęło, że od triumfalnego pozwu Lovingów minęło już trochę czasu i odsetek amerykańskich małżeństw zróżnicowanych etnicznie zdążył wzrosnąć z 3 procent w roku 1967 do 17 procent obecnie (stan na rok 2015 wg raportu Pew Research Center). Na ten moment trudno jeszcze oczywiście mówić o wymiernych efektach filmowej rewolucji, niemniej już teraz gołym okiem widać, że mamy do czynienia nie z chwilową fanaberią, a z trendem na fali wznoszącej.
Jeszcze w sierpniu do polskich kin trafi komedia sensacyjna The Hitman's Bodyguard, gdzie w żonę świadka koronnego granego przez Samuela L. Jacksona wciela się Salma Hayek, a w narzeczoną ochroniarza odtwarzanego przez Ryana Reynoldsa - francusko-kambodżańska aktorka Elodie Yung. Jesienią zobaczymy zaś „romans survivalowy” The Mountain Between Us, w którym para obcych ludzi, lekarz i kobieta spiesząca na własny ślub, przeżywa katastrofę samolotu w górach. W adaptacji bestsellera Charlesa Martina rozbitków mieli najpierw grać Margot Robbie i Michael Fassbender, następnie Rosamund Pike i Charlie Hunnam, a ostatecznie stanęło na Kate Winslet i Idris Elba, co tylko przydało filmowi walorów równościowych.
Tymczasem za oceanem swoich premier oczekują kolejne tytuły poświęcone parom mieszanym, których miłości w żaden sposób nie determinuje rasa, jak m.in. Ingrid Goes West z Aubrey Plazą i O’Sheą Jacksonem Jr., synem Ice Cube’a, Patti Cakes z Danielle Macdonald i Mamoudou Athiem czy Fits & Starts z Wyattem Cenakiem i azjoamerykańską aktorką Gretą Lee.
Z kolei na przyszłoroczny przebój kinowy szykowana jest A Wrinkle in Time w reżyserii Ava DuVernay, gdzie w rodziców małej bohaterki wcielają się Chris Pine i Gugu Mbatha-Raw. Można by rzec: dokonało się - i oby tym razem na dobre.