Motomyszy z Marsa, chociaż bardzo się o to starały, nie zostały tak zapamiętane jak ich koledzy po fachu ze skorupami na plecach. Żółwie Ninja do dziś stanowią popkulturowy fenomen, natomiast humanoidalne myszy musiały pogodzić się z graniem w drugiej lidze. Ale czy kilka sezonów serialu, liczne zabawki, a nawet powstanie gry wideo to słaby wynik dla kreskówki z lat 90.? Myszy z Marsa wskoczyły na swoje motocykle w 1993 roku, a ich pomysłodawcą był Rick Ungar, który już w momencie premiery kreskówki musiał odpowiadać na liczne pytania o Żółwie Ninja. I chociaż nie negował pewnych zapożyczeń, podkreślał stanowczo, że obie ekipy różnią się podejściem do pisanych historii. Motomyszy z Marsa miały bazować na humorze, który będzie przemawiał też do dorosłych widzów, natomiast Żółwie miały być od początku do końca kierowane wyłącznie do dzieci. W końcu mamy lata 90., musimy być poważniejsi i mroczniejsi – tym charakteryzowały się najtisowe kreskówki. Nawet produkcje z bohaterami Marvela wydawały się poważniejsze – jakby tworzone z myślą o starszych odbiorcach. Znajdziemy tu wiele stylistycznych i tonalnych podobieństw chociażby do X-Men – kultowej produkcji z 1992 roku, która zachwyca podejściem do kwestii związanych z rasizmem wobec ludzi z genem X.
materiały prasowe
Ungar miał zatem duże ambicje, aby dostosować poziom swojego serialu do współczesnych mu standardów. Przygody bohaterów miały być przede wszystkim kierowane do chłopców – akcja, rozwałka i jak najmniej treści, które mogłyby zostać uznane za edukacyjne. W pewnym sensie to założenie udało się wypełnić, bo każdy odcinek operował podobnym schematem: dobro walczy ze złem, zło przeważa, ale koniec końców udaje się je pokonać (tymczasowo, do kolejnego odcinka). Mieliśmy liczne wybuchy, pościgi, ryk silników motocyklowych, zapach spalin, a wszystko to podparto heavymetalowym brzmieniem. Dziś jednak Motomyszy z Marsa możemy odczytywać jako serial zwracający uwagę na problemy klimatyczne. I chociaż trzydzieści lat temu Ungar mógł nie mieć takiej świadomości, wplótł w swoją historię morał i ważną przestrogę. Protagoniści – Throttle, Modo i Vinnie – uciekli z Marsa i trafili na Ziemię, gdzie spotkali Charley Davidson, właścicielkę warsztatu. Zmuszeni byli opuścić dom, ponieważ ich planeta została zaatakowana przez Plutarkianów, rasę stworzeń przypominających ryby. Złoczyńcy głodni byli surowców mineralnych. Swoją rodzimą planetę zdążyli zniszczyć, więc poszukiwali nowych miejsc, które będzie można wycisnąć do ostatniej kropli wody. W końcu trafili na Marsa zamieszkanego nie przez zielone ludki, ale przez humanoidalne myszy. Dzielni mieszkańcy próbowali stawiać opór najeźdźcom, ale ostatecznie polegli. Ungar wykorzystał zatem motyw związany z klimatem, bo kolejnym celem antagonistów stała się Ziemia, a proces jej niszczenia rozpoczął się w Chicago.  Siłą Motomyszy z Marsa okazało się umiejętne czerpanie inspiracji z innych dzieł popkultury, zatem do pewnego stopnia mieliśmy mieszankę klasycznych historii science fiction z nowszym podejściem pasującym do ówczesnych realiów. Żółwie Ninja to oczywiste skojarzenie, bo nawet tytułowi bohaterowie znajdują swoją ludzką przyjaciółkę – Charley Davidson, która charakterem może różni się od April O'Neil, ale technicznie pełni tę samą funkcję dla swoich cudacznych przyjaciół. Na uwagę zasługują ciekawe profile psychologiczne głównych postaci – Throttle jako dowódca grupy naznaczony został atakiem najeźdźców, przez których nosił specjalne okulary. Pamiętam, że przeciwnik wykorzystywał jego wadę wzroku. Sam niedowidziałem, więc mogłem utożsamiać się z tą postacią. Modo, który stracił na wojnie rękę (zastąpiła ją mechaniczna proteza), był porywczy i przywoływał rady swojej matki w trudnych sytuacjach, co miało wyróżniać go na tle innych postaci. Był też Vinnie (połowa jego twarzy pokryta była metalem) – żartowniś, zawsze gotowy do flirtowania z napotykanymi Ziemiankami.

Bohaterowie serialu - przegląd

materiały prasowe
+4 więcej
Ubrane w skórzane kurtki myszy na motocyklach to wyjątkowo ciekawy pomysł, który mógł zrodzić się wyłącznie w latach 90. Najtisy kochają bunt, ale też dobrą zabawę i kopanie tyłków. Emisja produkcji trwała do 1996 roku, co nie jest długim stażem. I nawet jeśli sama kreskówka wypadła Wam z głowy, to z pewnością pamiętacie utwór z czołówki wykonywany przez Jeffa Scotta Soto. Trzeba przyznać, że Rick Ungar uchwycił to, co często działało w tamtych latach – połączył unikalny ton heavymetalowych brzmień z dziecięcą kreskówką w przygodowym klimacie. Tyle wtedy wystarczyło, żeby podziwiać ich przygody z wielkim zainteresowaniem. Motomyszy z Marsa powróciły jeszcze na jeden sezon w 2006 roku – wśród twórców znalazł się Ungar i wielu członków starej obsady głosowej – ale po dziesięciu latach zdecydowanie trudniej było przebić się z tą nietypową stylistyką. Uważam, że do takich produkcji można wracać, jeśli ma naprawdę odświeżający i oryginalny pomysł na kontynuowanie ich dziedzictwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj