Kiedy dostałem propozycję napisania tekstu o "Stawce większej niż życie" padł na mnie blady strach. Wiem, że serial godny opisania, klasyk. Ale to nie jest zwykły klasyk - to jest klasyk nad klasykami! Taki, o którym każdy coś wie. Każdy widział jak nie całość, to przynajmniej kluczowe fragmenty. Jak więc opisać historię J-23, niezapomnianego Hansa Klossa vel Janka vel Stanisława Kolickiego, by nie popadać w sztampę?
Myślałem, myślałem. Aż w końcu doszedłem do wniosku, że warto zacząć od… początku.
Wiem, kim jesteś Hans
Początków działalności J-23 należy szukać na deskach Teatru Telewizji. Stanisław Kolicki do wywiadu został zwerbowany w 1964. Jego scenarzystami prowadzącymi byli Zbigniew Sajfan i Andrzej Szypulski, znani pod kryptonimem Andrzej Zbych. Pierwszą misję reżyserował Janusz Morgenstern, a kolejne Andrzej Konic.
Po przeszkoleniu, stworzeniu scenariuszy misji, przyjęciu tożsamości kapitana Hansa Klossa oraz aparycji Stanisława Mikulskiego, J-23 mógł zacząć działać. Było to 28 stycznia 1965 roku, w czwartek, o godzinie 20:15, w telewizyjnym Teatrze Sensacji. Akcja nosiła nazwę "Wróg jest wszędzie". Hans Kloss, Polak w mundurze Abwehry (wywiad i kontrwywiad Wermachtu), podwójny agent na miarę Jamesa Bonda musiał zmierzyć się z okrutną zawieruchą wojenną. I to wszystko całkowicie na żywo.
Pierwsza misja Klossa zakończyła się sukcesem. I to nie tylko w podstępnej i niebezpiecznej walce z okupantem. Otóż J-23 zdołał nawiązać kontakt z widzami. Uwierzyli w niego, zrozumieli, że oto narodził się nowy bohater. Kiedy tylko przystępował do kolejnych misji, w odstępach miesięcznych, ulice zamierały, telefony milkły. Hans Kloss rozpoczynał kolejną grę, w której stawka… była większa niż życie.
J-23 nie tracił na tempie. Umiejętnie odnajdywał się w balansowaniu na cienkiej granicy wsypy. Za każdym razem wychodził obronną ręką z każdej sytuacji. Choć czasem bywało ciężko - jak choćby walące się ściany dekoracji, które musiał podpierać swoimi własnymi, szpiegowskimi plecami. Czy zapomniany tekst perfekcyjnego scenariusza każdej misji…
Pięć miesięcy po premierze zdecydowano, że J-23 wykonał wszystko, co do niego należało. Postanowiono zakończyć jego misję oraz "uśmiercić" bohatera. Jednak nie pomyślano o jednym - widzowie nie chcieli, by Janek kończył swoją działalność. Pod wpływem nacisków na władze, szantażów, a nawet gróźb J-23 ocalał. Do 1967 roku, w ramach Teatru Telewizji, wykonał jeszcze 14 misji. By potem…
Nowa szansa Klossa
22 lipca 1968 roku, z okazji Święta Odrodzenia Narodowego, Kloss rozpoczął serialowy etap w karierze szpiega. Wyemitowano wtedy odcinek "Spotkanie" - misję, w której Kloss musiał poradzić sobie nie tylko z niemieckim wrogiem, ale też wywiadem alianckim… Ale to było tylko preludium do tego, co się działo później.
10 października 1968 serialowy Kloss wystartował na dobre. Widzowie poznali początek jego historii jako szpiega - to, jak Kolicki stał się Klossem i na czyje zlecenie podjął tą działalność. I jak już za pierwszym razem popisowo wystrychnął Niemców na dudka.
[image-browser playlist="604340" suggest=""]
©1968 Telewizja Polska
Do 6 lutego 1969 Kloss podjął się 18 różnych misji. W których stawka… chyba nie muszę wspominać, jaka była. Co odcinek mierzył się J-23 z wieloma przeszkodami. Niemcy wiedzieli, że ktoś im miesza w szeregach, przekazuje "ciotce Zuzannie" tajne informacje. Bardzo ważne informacje. Jednak nikt nie potrafił złapać go za rękę. A jeśli już tego dokonał - ginął, zwykle podejrzany, że to on był owym szpiegiem. A J-23 mógł dalej działać.
Oprócz małych ekranów, Kloss szpiegował też w kinach. Od 29 października 1969 roku można było oglądać "Stawkę…" na wielkim w ekranie w tzw. zestawach dwu-odcinkowych (było ich w sumie 6).
Widzowie pokochali Klossa za wiele. Wygrywał zawsze. Niezwykle inteligentny, powściągliwy w emocjach, ale z poczuciem humoru. Sprytny ponad normę. Sprawny jak mało kto. Łamiący serca kobiece - jak na szpiega wszechczasów przystało. Przejechał prawie całą wojenną Europę i nie tylko (w większości kręconą w Polsce). Szukał kasztanów we Francji, w Rzeszy poznawał tajne plany nazistów, a w Turcji mierzył się z kilkoma wywiadami naraz. Różni wrogowie czyhali na niego wszędzie… Jednak tylko jeden z nich zapadł widzom głęboko w pamięć. I bez którego "Stawka…" nie byłaby tym, czym się stała.
Hermann
Sturmbannführer Hermann Brunner, człowiek Gestapo. Bezwzględny i okrutny. Przy tym bufon i kobieciarz, nie stroniący od alkoholu. Obdarzony sarkastycznym poczuciem humoru. Zdolny do wszystkiego. Jednym słowem, godny wróg dla Hansa - którego nazywa przyjacielem, jednak nienawidzi z całego serca. Wie, że Kloss coś ukrywa. I nie spocznie, zanim tego nie odkryje.
Pojawił się już w wersji teatralnej "Stawki…". Początkowo miał być tylko tam - jednak Emil Karewicz stworzył na tyle sugestywną postać, że Brunner powrócił jeszcze w dwóch sztukach i - uwaga - tylko 5 odcinkach serialu. Tak, tak, Brunnera nie było nawet w połowie "Stawki…". Co nie zmieniało faktu - że jego nie dało się zapomnieć.
[image-browser playlist="604341" suggest=""]
©1969 Telewizja Polska
Wokół relacji Brunner-Kloss narosło wiele mitów, przede wszystkim w warstwie… językowej. Wszyscy wiemy, że Kloss miał podnieść ręce w górę (rzekomo Brunner: "Rączki, rączki Hans"). Naprawdę były to dwie inaczej brzmiące kwestie: "Ręce, ręce, ręce, Kloss!" ("Edyta") oraz "Rączki, rączki…" (ostatni odcinek serialu). Poza tym nie od dziś wiadomo, że Brunner lubił wywijać numery. No cóż, nie numery, ale raczej "takie sztuczki nie ze mną, Brunner" (Hans, odcinek "Edyta"). I wszyscy doskonale wiemy, jaką to świnią miał się okazać Brunner (Hans: "Brunner, ty świnio!"). Faktycznie, J-23 wyzywał Hermanna od szuj, jednak świnio nigdy o nim nie powiedział.
Ale za to kasztany były i są nadal na swoim miejscu. I żaden Brunner tego nie zmieni. Choćby niewiadomo jaką świnią był, co Hans?
Genialny serial scenarzysty Zbycha…
…i całej ekipy realizującej. Od reżyserów - Andrzeja Konica i Janusza Morgensterna począwszy, a skończywszy na operatorach i specach od kostiumów. Wszystko złożyło się na to, że "Stawka…" stała się hitem o rozmiarach nieznanych wówczas w PRL-u.
W czym tkwił sukces tej produkcji? Niektórzy specjaliści twierdzą, że przede wszystkim w samej postaci Hansa. Dzięki niemu dostaliśmy prawdziwego herosa - człowieka niemalże z mitu, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. To, co do tej pory było zarezerwowane dla Bonda czy Świętego, teraz stało się udziałem Polaka. Nie musiał mieć super gadżetów - ważne, że dawał radę. Przywracał nadzieję, że "Polak potrafi". W siermiężnych czasach PRLu ktoś taki był na wagę złota.
"Stawka…" była też bardzo dobrze zrobiona od strony technicznej. Dopracowane mundury, dobra reżyseria. Trochę gorzej wypadła kwestia… fryzur, zwłaszcza tych damskich. Były one ewidentnie z lat 60., a nie czasów wojny.
[image-browser playlist="604342" suggest=""]
©1969 Telewizja Polska
Inny plus serialu to muzyka. Motyw przewodni oraz muzykę ilustracyjną stworzył kompozytor, Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz (spod jego ręki wyszły też inne, niezapomniane serialowe i filmowe melodie, jak na przykład z "Janosika" czy "Alternatyw 4"). Któremu z oglądających "Stawkę…" nie skacze w górę ciśnienie, kiedy J-23 podąża ciemną drogą, wiadomo że wróg czai się w pobliżu, a w tle słychać niepokojącą melodię? Można narzekać, że brzmi skromnie ale ten minimalizm daje wyśmienity efekt.
Dziś "Stawka większa niż życie" może śmieszyć (bardzo "sugestywne" sceny śmierci). Jednak nikt nie powie, że ma kiepski scenariusz. Spójny, szybki, pełen napięcia i dramatyzmu - czyli tak, jak sobie wyobrażamy przygody super agentów. I nawet brak wielkich scen batalistycznych i wybuchów nie przeszkadza - niektóre dialogi, zwłaszcza na linii Kloss-Brunner, są dużo bardziej emocjonującej od niejednej strzelaniny.
Poszukiwany Kloss masowy
Hans Kloss był bodajże jednym z pierwszych tak masowych polskich bohaterów serialowych.
Po pierwsze, chyba wszyscy wiedzą, jak bardzo rola J-23 zaciążyła na karierze Stanisława Mikulskiego. Został przez widzów całkowicie utożsamiony z postacią, którą grał. Spotykał się przez to z gigantyczny uwielbieniem. Z drugiej strony, żaden z reżyserów nie chciał mieć u siebie w roli głównej "Klossa". Podobną cenę za sukces zapłacił Emil Karewicz
Po drugie, po zakończeniu serialu głośno mówiło się o jego kontynuacji. Jedną z koncepcji był kolejny serial, w ramach którego Kloss-dziennikarz, już po zakończeniu wojny, tropiłby zbrodniarzy wojennych na świecie. Inne pomysły zakładały realizacje filmu kinowego w kolorze. Ostatecznie pomysły upadły, a jako pokłosie pierwszego powstał serial "Życie na gorąco" (redaktor Maj na tropie tajnej organizacji W; niestety, produkcja kiepsko przyjęta przez widownię).
Po trzecie, Kloss okazał się idealnym materiałem eksportowym. Przede wszystkim do ówczesnych krajów socjalistycznych, ale nie tylko. W bloku komunistycznym można było go oglądać między innymi w ZSRR, Czechosłowacji czy… NRD (pod zmienionym tytułem "Sekunden entscheiden" - "Rozstrzygająca sekunda"). Kraje "kapitalistyczne" też pokusiły się o zakup J-23. Pojawił się więc nasz Janek w Japonii, Australii, Meksyku, USA czy Szwecji (gdzie w 1970 był uznawany za najlepszy program rozrywkowy). Znane są opowieści, jak Stanisław Mikulski odwiedzał kraje emisji Klossa i jak był tak witany. W Jugosławii przyciągał nawet więcej osób niż… Tito, a wypoczynek na plażach był dla niego związany z ciągłym leżeniem twarzą do piasku.
Niektóre państwa tworzyły też własne wersje Klossa czy seriale o podobnej tematyce. Najbardziej znanym przykładem jest radzieckie "Siedemnaście mgnień wiosny" z niezapomnianym bohaterem (wielu żartów), Stirlitzem. A ponoć i Korea Północna pokusiła się o swojego "J-23" w szeregach armii południowokoreańskiej…
Po czwarte, Kloss stał się "opowieścią transmedialną" (taką, która nie ogranicza się tylko do jednego "kanału" dotarcia do widza, czyli na przykład filmu). Oprócz serialu, w druku pojawiły się książki będące zbiorami opowiadań, sygnowane nazwiskiem Andrzej Zbych. Bazowały na scenariuszach poszczególnych odcinków, a także zawierały nowe przygody Klossa. Na fali sukcesów serialu można je było też czytać w innych krajach, gdzie emitowano "Stawkę…".
Powstała również seria komiksów. Scenariusz, tak jak w przypadku serialu, stworzył duet Andrzej Zbych, a za stronę wizualną odpowiedzialny był Mieczysław Wiśniewski. Różniły się pod względem fabularnym od serialu. Między innymi inaczej wyglądała historia Stanisława Kolickiego oraz niektórzy bohaterowie posiadali inne imiona (Brunner zwał się Otto). Pojawiły się w latach 70., później kilka razy były ponownie wydawane.
[image-browser playlist="604343" suggest=""]
I po piąte, Kloss nie był tylko wydarzeniem na pewien czas, produkcją, którą szybko się zapomniało. Co prawda w pewnym momencie klossomania ucichła, a na początku lat 90. wydawało się, że Kloss na dobre spocznie na półkach w telewizji i odejdzie w niepamięć (na fali zmian w naszym kraju). Jednak i z tej potyczki J-23 wyszedł obronną ręką. A było to tak.
W imieniu Rzeczypospolitej czy "ciotki Zuzanny"?
Już w czasie pierwszej emisji "Stawkę…" krytykowano za ukazanie realiów II wojny światowej. Uważano, że przekazuje pewne wydarzenia zbyt powierzchownie lub nawet nagina rzeczywistość do swoich własnych potrzeb. Zarzucano, że temat wojny - a pamiętajmy, że żyli wtedy jeszcze jej naoczni świadkowie - potraktowano jako "pożywkę" dla sensacji. Twórcy bronili się twierdząc, że "Stawka…" miała swoją konwencję i nie mogła być traktowana jako rzetelny dokument o czasach wojny.
Podobnie odpowiadali na falę krytyki w latach 90. Kloss, jako dzieło "dawnego systemu", nie był mile widziany przez nową ekipę. Głównym argumentem przeciwko serialowi była kluczowa sprawa - dla kogo działał Kloss? Już w pierwszym odcinku jasne było, że jego przełożeni pochodzą z Moskwy i to do nich J-23 "nadaje". Dodatkowo znów zarzucano serialowi naginanie rzeczywistości wojennej.
Na początku lat 90. Kloss nie gościł na ekranach telewizorów. TVP przypominała go niechętnie. Co innego społeczeństwo - każde pojawienie się Klossa przyciągało przed telewizory rzesze widzów. Coś tu nie pasowało - dzieło "propagandowe" nadal lubiane?
Jednak kolejne wyniki oglądalności mówiły same za siebie. "Stawka…" zaczynała swoją drugą młodość. Oglądali już ją nie tylko ci, którzy robili to z sentymentu, ale całkiem nowe pokolenie. Nic nie dawały kolejne tłumaczenia o "czerwoności" i "przekłamaniach" Klossa. Nawet zamieszanie z serialem w 2006 roku nie zniszczyło go. Do gry weszli nadawcy prywatni - zakupili prawa do emisji i emitowali serial w dobrym czasie antenowym. A po paru latach i TVP wróciło do serialu, doprowadzając nawet w 2011 roku do jego cyfrowej rewitalizacji.
Postanowiłem zapytać widzów, którzy oglądali "Stawkę większą niż życie" za pierwszym razem, czy fakt współpracy J-23 z sowietami nie przeszkadzał im. Jak przyznał mi jeden z rozmówców, "wiedział, dla kogo Kloss działa, ale nie zwracał na tu uwagi. Ważniejsze było, czy Janek znów wyjdzie cało z potyczki". Podobnie dziś widzowie, mądrzejsi już o wiedzę, podchodzą właściwie do tej produkcji i potrafią oddzielić to, co rozrywkowe od warstwy ideologicznej dawnej epoki.
Wielki powrót
Wspominałem już o tym, że w latach 90. nastąpił ponowny wybuch "klossomanii". Nabrała ona jednak tym razem bardziej współczesnego wymiaru.
Zaczęły się tworzyć grupy fanów serialu - pasjonaci mogący godzinami rozmawiać o różnych scenach czy niuansach. Wielką rolę odegrał w tym internet. Pojawiały się różne "eventy" związane z serialem, jak choćby w 2000 roku Non Stop Kloss - I Otwarte Mistrzostwa Polski w Nieustającym Oglądaniu "Stawki większej niż życie". Uczestnicy obejrzeli wtedy wszystkie odcinki serialu, a potem rozwiązywali naprawdę trudny i szczegółowy test z wiedzy o nim. Wydawano kasety VHS, a potem płyty DVD z całą serią. Powstawały proste gry komputerowe o przygodach J-23.
Kloss trafił na estradę. Powstało (i nadal powstają) skecze o agencie J-23. Stworzono też kilka piosenek. - poważnych lub mniej. Jako jedną z ciekawszych pozycji można wymienić utwór "Był taki czas". Był to utwór do melodii z czołówki "Stawki większej niż życie" ze słowami Wojciecha Młynarskiego, nagrany w latach 70. przez - jakby mogło być inaczej - samego J-23, czyli Stanisława Mikulskiego (który wykonywał go między innymi podczas Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu). Na długie lata kawałek ten zniknął gdzieś i powrócił dopiero w nowym wykonaniu Budki Suflera podczas 39. Festiwalu w Opolu (2002 rok).
Jedną z nowszych klossowych inicjatyw było Muzeum "Stawki większej niż życie" w Katowicach. Otwarte zostało w 2009 roku. Można było tam zobaczyć różne gadżety z serialu czy woskowych Klossa i Brunnera. Niestety, z powodów finansowych oraz zmian w prawie muzeum, jeszcze w tym samym, roku zostało zamknięte.
Jednak fani serialu nadal działają, tworzą serwisy internetowe pełne informacji o "Stawce większej niż życie", spotykają się. Powstają nawet naukowe analizy oraz monografie poświęcone fenomenowi produkcji.
Można śmiało powiedzieć - "Stawka większa niż życie" stała się dla wielu osób ważnym elementem… życia.
Podwójny Klops?
O nowej wersji "Stawki większej niż zycie" zrobiło się głośno na przełomie wieków. W 2000 roku Władysław Pasikowski miał już gotowy scenariusz filmu. W roli głównej, ponoć, miał wystąpić Radosław Pazura, zaś Brunnerem miał zostać Mirosław Baka. Oryginalni twórcy Klossa - Zbigniew Sajan i Andrzej Szypulski ostro zareagowali. Nikt nie zwrócił się do nich o zgodę na wykorzystanie ich pomysłów oraz postaci, które stworzyli. Sami zaproponowali własną koncepcję powrotu J-23 - w postaci serialu, gdzie główne role ponownie mieli zagrać Mikulski i Karewicz.
Po wielu perypetiach Pasikowski i duet Zbych mieli się dogadać. Postanowiono tworzyć równolegle film i serial o J-23. W głównej roli widziano jednego z najpopularniejszych ówcześnie aktorów, Michała Żebrowskiego. Potem kilkakrotnie zmieniano koncepcje, producentów i aktorów, by w końcu… nic z tego nie wyszło.
Ale do czasu.
Pierwszy filmowy "powrót" Klossa zafundował w 2007 roku Polsat - wypuścił sitcom "Halo Hans - czyli nie ze mną te numery". Miała to być parodia popularnych seriali wojennych - począwszy właśnie od "Stawki", a skończywszy na "Allo Allo!". Producentem było Studio A, które miało na swoim koncie do tej pory duże hity - jak "Miodowe lata" czy "Ranczo". W głównych rolach widzieliśmy między innymi Bartka Kasprzykowskiego, Cezarego Żaka czy Tamarę Arciuch.
[image-browser playlist="604344" suggest=""]
©2007 Telewizja Polsat
Niestety, był to "Klops" numer jeden. Serial w założeniu miał konkurować z "M jak miłość", ostatecznie wylądował w ramówce w sobotę, późnym wieczorem. Fabuła nie była porywająca i raczej opierała się na prostych żartach. Kloss został Klopssem, Brunner Brudnerem, a widzowie czasem mogli poczuć lekki niesmak. Obiektywnie serial sam w sobie nie był totalną klapą, jednak nawet parodia "Stawki większej niż życie" musiałby być zrobiona na najwyższym poziomie. A tu tego brakowało.
Zapowiadało się, że "Klops" numer dwa pojawi się w tym roku. Hucznie anonsowany "Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć" w reżyserii Patryka Vegi wzbudzał duże zainteresowanie, jednak już od początku nie miał dobrej prasy. Przede wszystkim chodziło obsadę, w której pojawiały się popularne i niestety ograne nazwiska. Jednak efekt końcowy... nie jest tak straszny. Co prawda "Kloss Kota klopsem", ale już w innych kwestiach ten film jest naprawdę przyzwoity (nie wspominając o kapitalnym Brunnerze Karewicza).
J-23 wciąż nadaje
"Stawka większa niż życie", pomimo swojego wieku, jest nadal chętnie oglądana. Tak samo przez młodych, jak i starszych widzów. Stanisław Mikulski i Emil Karewicz ciągle są popularni. A z samej opowieści stworzył się wręcz podręcznikowy produkt wpisany w kulturę masową.
Ale tak to właśnie jest kiedy po prostu powstaje dobry serial. Który można oglądać, i oglądać, i oglądać...