Kiedy w 2002 aktor lądował na Okęciu, by nakręcić Cudzoziemca – sensacyjną chałturę realizowaną po kosztach – nie wiedział, jak bardzo doświadczenia z Polski zaważą na jego dalszej karierze. Od tego momentu filmowa turystyka będzie dla niego skutecznym ratunkiem od zapomnienia, a wizytowanie kolejnych egzotycznych regionów – poszukiwaniem utraconego widza. W tym celu uda się w miejsca, które innym gwiazdom kina akcji jego pokolenia nie przyszłyby do głowy – do Bułgarii, Rumunii, Rosji. Opłaci się. Choć Steven Seagal od lat pozostaje na marginesie przemysłu rozrywkowego, to ignorowani dotąd lokalsi z bloku wschodniego widzą w nim antysystemowca o niewygodnych dla Zachodu poglądach, zarządzającego karierą na własnych zasadach. Cudzoziemiec miał być eksperymentem. Producent Jacek Samojłowicz obiecał Seagalowi pełną kontrolę artystyczną, zaś jego dubler, Polak Marcin Velinov, zapewnił, że po ulicach Warszawy nie chodzą niedźwiedzie polarne, a kobiety są piękne jak nigdzie indziej. Aktor spędził więc w Polsce półtora miesiąca, a doświadczenie tu zdobyte przekształciło się w prężny model produkcyjny, którego do dzisiaj przestrzega. Oto bowiem okazało się, że korzystanie z lokalnych plenerów i ekipy znacząco obniża koszty produkcji, a i chętnych do ogrzania się w jego sławie jest więcej niż w Hollywood. Tam był skompromitowanym byłym gwiazdorem z postępującą nadwagą, tutaj – przybyszem z lepszego, wspaniałego świata. W kolejnych latach Seagal będzie kręcił zdjęcia na całym świecie – w Bułgarii, Japonii, Tajlandii, RPA – ale szczególnie ukocha sobie Rumunię, gdzie do 2016 zrealizuje zdecydowaną większość swoich filmów. Nie dziwi, że popularność Seagala – samozwańczego mściciela, forsującego obraz korupcji amerykańskich elit, wadliwości i uzurpatorskich zapędów tamtejszych instytucji rządowych – jest największa w Europie Wschodniej i krajach byłego Związku Radzieckiego, gdzie wciąż jeszcze wyczuć można nastroje antyzachodnie. Standardowa fabuła z późnego okresu jego kariery zakłada, że gra on byłego fachurę demaskującego brudne wojenki wrogich wywiadów, ewentualnie walczy z miejscową przestępczością zorganizowaną. Ludność cywilna, często sprowadzona do postaci pięknej, niewinnej kobiety, jest brana przez niego w obronę. Seagal zdaje się identyfikować z kulturą wschodnią – zna języki, lokalne obyczaje, zachwyca się folklorem. Łatwo przeoczyć, że pod warstewką pozornego zainteresowania Wschodem, wyrządza mu wielką krzywdę, odmalowując go w swoich filmach jako zacofany, tandetny i parszywy.
Cudzoziemiec/fot. materiały prasowe
To klasyczny Seagal. Powierzchowna kulturowość zawsze była silnym motywem jego filmografii i kluczową składową ekranowej persony. W Above the Law (1988) i Out for Justice (1991) grał Włocha. W Hard to Kill (1990) znał się na zielarstwie i akupunkturze, w The Glimmer Man (1996) interesował się buddyzmem. W On Deadly Ground(1994) jego bohater miał indiańskie korzenie, a w Patriocie (1998) – indiańską żonę. Kulturowa fiksacja Seagala wydaje się zrozumiała – jego matka miała przodków w Anglii, Holandii i Niemczech, zaś dziadkowie po stronie ojca byli rosyjskimi Żydami. On sam w młodym wieku zafascynował się Japonią, gdzie spędził blisko dekadę na przełomie lat 70. i 80., doskonaląc się w karate i aikido. W 1997 szanowany lama rozpoznał w nim inkarnację tybetańskiego mistrza z XVII wieku. I tak dalej. Na ekranie chciał uchodzić za tajemniczego i nieprzeniknionego. Rozpoczynając karierę, przechwalał się współpracą z CIA i sugerował, że ma kontakty w półświatku. Obu rzeczy do dzisiaj nie sposób zweryfikować. Czerpał z tego, co w danej chwili modne – aikido, wudu, ekologii. Nie miał też problemu z adaptowaniem kultur, z którymi nic go nie łączyło. O realizację Exit Wounds (2001), z akcją rozgrywającą się w środowisku czarnoskórych gangsterów, zabiegał od połowy lat 90., kiedy kultura hip-hopowa na dobre przeniknęła do mainstreamu. "Jesteś Rosjaninem?"; "To jakiś Indianiec"; "Wyglądasz jak białas, ale mówisz jak czarny" – jego przeciwnicy od zawsze mieli problem z dookreśleniem jego tożsamości, a jemu wyraźnie sprawiało to satysfakcję. Jego fascynacja Europą Wschodnią, a Rosją w szczególności, także nie wzięła się znikąd. Po Cudzoziemcu stało się jasne, że demoludy są dla niego idealnym przyczółkiem – zakompleksione, domagające się atencji, przyjmą go jak największą gwiazdę. W krótkim czasie aktor zbudował na Wschodzie siatkę biznesowych relacji, a największego sojusznika znalazł we Władimirze Putinie, którego po raz pierwszy poznał w 2003, będąc gościem na moskiewskim festiwalu filmowym. Putin, mierząc się z wówczas długofalowym kryzysem, wywołanym m.in. zatonięciem Kurska i konfliktem czeczeńskim, potrzebował go tak samo, jak on potrzebował Putina. Obaj stanowili dla siebie gwarancję – każdy Rosjanin widział, że jego prezydent ma sławnych przyjaciół, a każdy fan Seagala widział, że ten ma przyjaciół wpływowych.
Źródło: Aleksey Nikolsky/AFP/Getty
Przez kolejne lata aktor rozwinął swoje zainteresowanie Rosją. W 2007 odwiedził Kałmucję, gdzie grał w szachy z lokalnym bonzem Kirsanem Ilumżynowem; w 2011 nawiązał znajomość z ekscentrycznym miliarderem Dmitrijem Ickowem, który chce żyć wiecznie w ciele robota; w 2013 bawił w Sewastopolu z grupą proputinowskich motocyklistów Nocne Wilki; w tym samym roku został twarzą koncernu Kałasznikow. Jego nowe sympatie znalazły też odzwierciedlenie w kilku filmach, z których najbardziej reprezentatywnym jest Żądza śmierci (2009) – Seagal zagrał tam Rusłana Draczewa, rosyjskiego pisarza pulpowego i byłego gangstera, wypowiadającego mafii wojnę za zabicie byłej żony i okaleczenie córki. Patrząc na niego w tej roli, można przez chwilę pomyśleć, że powrócił stary Seagal – ten, któremu się chciało; ten, który z wymierzania sprawiedliwości uczynił brutalny rytuał. Jeśli się zastanowić, to całkiem zrozumiałe. Seagal zawsze był interesowny, a oddawanie czci danej kulturze zajmowało go tak długo, jak długo jej eksploatacja mogła przynieść korzyść jemu lub jego wizerunkowi. Wcielając się w Rosjanina – dumnego, nieustępliwego zabijakę z silnym poczuciem obowiązku – budował kolejne wpływy. Dla zwykłych Rosjan, już nie tylko tych wychowanych na jego filmach z lat 90., na dobre stał się swojakiem, niewstydzącym się więzów z cioteczką Rosją w niepopularnych dla niej czasach. Na efekty długo nie trzeba było czekać: wicepremier Dimitrij Rogozin publicznie poprosił go o wykorzystanie „autorytetu i kontaktów” do zwiększenia obecności rosyjskich firm na amerykańskim rynku zbrojeniowym, a Putin zaproponował Barackowi Obamie powierzenie Seagalowi roli honorowego konsula Rosji w Stanach Zjednoczonych. I choć z planów Putina nic nie wyszło, a wpływy aktora w sektorze zbrojeniowym są cokolwiek wątpliwe, w świat poszedł jasny przekaz – Seagal jest człowiekiem mającym władzę i potężnych przyjaciół. Trudno o lepszą reklamę: Chiny już poprosiły go o pośrednictwo w negocjacji dużego kontraktu budowlanego. I nawet jeśli nic Chińczykom nie załatwi, sam bynajmniej na tym nie straci – premiera superprodukcji China Salesman z jego gościnnym udziałem odbyła się w czerwcu. Piotr Pluciński. Krytyk filmowy, publicysta. Prowadzi fanpage Z górnej półki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj