Rok 2013 okazał się dla kina grozy przełomowym. To wtedy swoją premierę miała The Conjuring w reżyserii James Wan, twórcy i ojca sukcesu innej kasowej serii, Saw. Można zaryzykować konkluzję, że dzięki temu filmowi fani horroru głównego nurtu mogli, nieco paradoksalnie, odetchnąć z ulgą, bo po fatalnej passie i swoistym przewartościowaniu gatunkowym, jakie się dokonało, chyba mało kto jeszcze wierzył, że uda się wykreować wysokobudżetowe, kultowe dzieło na miarę tych z dawnych lat. Albo, po prostu, zobaczyć na ekranach okolicznego multipleksu naprawdę dobry film grozy. Trudno bowiem cokolwiek zarzucić Obecności, która umiejętnym budowaniem napięcia, grą aktorską i doskonałym oddaniem klimatu lat siedemdziesiątych wyróżnia się zdecydowanie na tle licznych „wymazanych keczupem” i nastawionych na tanie efekciarstwo produkcji. Wan podszedł do oklepanego tematu bitwy z demonami rzetelnie i poważnie, nie pokusił się o pastiszowe, mocno przerysowane rozwiązania, za to wzmocnił i pogłębił warstwę dramatyczną. Obecność nie jest jednak pierwszym jego filmem, który potwierdza, że ten australijski twórca doskonale odczytuje prawidła rządzące gatunkiem, potrafiąc przy tym nadać mu nieprzesadny, autorski, artystyczny nawet sznyt. Bardzo dobrymi filmami, pod którymi się podpisał, są zresztą dwie pierwsze części Insidious (odpowiednio 2010 i 2013), stanowiące prawdziwy powiew „świeżej grozy” . Natomiast wcześniejsza Martwa cisza (2007), opowiadająca o nawiedzonej pacynce, zdradzała poniekąd krąg zainteresowań lękowych reżysera, czy też, jak to nazwaliby teoretycy literatury: fantazmatów grozy. We wspomnianej Obecności Wan wykorzystuje historię opartą na faktach, przynajmniej według sensacyjnych doniesień prasowych. Jej bohaterowie to żyjący do dziś paranormalni śledczy, a przedstawiona fabuła nawiązuje do rzeczywistych zdarzeń. Pozorna autentyczność losów małżeństwa Warrenów przydaje filmowi dramatyzmu i sprawia, że, na przykład, targana mrocznymi wizjami Lorraine zyskuje w oczach widza niemalże anielskie cechy. Owi „pogromcy duchów” traktują swój fach jak powołanie. Niecodzienność ich życia podkreślają chociażby niby niepozorne sceny, kiedy Ed wnosi do specjalnego, znajdującego się w ich domu (w którym, dodajmy, wychowują dziecko) pomieszczenia kolejny nawiedzony przedmiot i zamyka w odpowiedniej gablocie. Obecność, która, de facto, tak jak i jeszcze bardziej dopracowany sequel z 2016 roku, jest filmem o nawiedzonym domu połączonym z historią opętania, oscylującym tematycznie między The Exorcist a The Amityville Horror, otworzyła przed widzami drzwi do owego mrocznego pokoju wypełnionego dziwami i strachami, gdzie każda rzecz kryje w sobie koszmar. A każdy demon ma przecież swoją historię. Innymi słowy, zostaliśmy niemal dosłownie zaproszeni do nowego filmowego świata.
Naznaczony/fot. materiały prasowe
Stwierdzenie to wydaje się dosyć niezwykłe w kontekście kina grozy. Znacznie częściej można je bowiem usłyszeć w odniesieniu do kina komiksowego (MCU i DCEU) czy szeroko pojętej fantastyki. Za to horrory zwykle opierały się na jednym filarze i tasiemcowe serie budowane były głównie na postaci głównego monstrum czy mordercy. James Wan jest jednym z nielicznych autorów kina grozy, który otwarcie mówi o zamiarze stworzenia spójnego uniwersum. Jego jądrem jest, oczywiście, Obecność; inne filmy wychodzą od przedstawionej tam głównej historii i służą jako jej swoiste rozgałęzienia. Owocem wspomnianego działania jest strasząca nas od kilku tygodni z srebrnego ekranu demoniczna Annabelle, czyli Annabelle: Creation o nawiedzonej lalce, z którą po raz pierwszy spotykamy się w, a jakże, Obecności. Film został wyreżyserowany przez David F. Sandberg (znanego przede wszystkim z Lights Out) pod okiem Wana-producenta. Annabelle: Narodziny zła wykorzystuje co prawda powszechne w kinie grozy motywy, jednak robi to sprawnie i z zapałem. Na uwagę zasługuje też powracający u australijskiego filmowca motyw demonicznej lalki i lalkarza, który pojawił się też we wspomnianej Martwej Ciszy. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy to wykoślawiona imitacja ludzkiej twarzy, martwe spojrzenie, a może, jak się okazuje, pozorność tej martwoty sprawia, że w żyjących lalkach jest coś prawdziwie przerażającego, czy to Laleczka Chucky czy Toy Story, gdzie jednak to zabawki były często ofiarami. Wana charakteryzuje pewien eklektyzm, doskonale łączy ze sobą różne motywy, maksymalizując niepokój oglądającego. Dlatego, prócz samej lalki, mamy tam przerażający mroczny dom, niewinne sierotki, posępnych rodziców, którzy niegdyś stracili ukochaną córkę, stare fotografie, krzyże, zakonnicę, klaunów i strachy na wróble. Początkowo nieświadomi swojej sytuacji bohaterowie zdają się przebywać w klaustrofobicznej, opresyjnej przestrzeni z małymi szansami na ucieczkę. Potęguje to fakt, że jedna z bohaterek porusza się na wózku inwalidzkim. Patrząc jednak na Annabelle: Narodziny zła nie jako na samodzielny film, ale odgałęzienie od pnia, którym jest opowieść o Warrenach, można zatęsknić za brakiem Wana na stołku reżysera; na jego brak cierpiał też i trzeci Naznaczony. Film, chociaż solidny formalnie, poprawny scenariuszowo, a co za tym idzie przystępny i zapewniający łatwy odbiór nie tylko koneserom, pozbawiony jest swoistej „elegancji”, która cechuje obie części Obecności. Jest niemniej, co nie zdarza się zbyt często prequelom, filmem przewyższającym o głowę część pierwszą. Pierwsza przygoda z Annabelle okazała się bowiem mierna, głównie z powodu braku klimatu zagrożenia i nieporadnie poprowadzonej narracji.
Obecność 2/źródło: New Line Cinema
Annabelle: Narodziny zła to także swoisty dialog z gatunkiem, uważny widz dostrzeże tam kilka nawiązań do klasyki kina grozy oraz sugestywną zapowiedź kolejnego spin-offu, The Nun. Opowieść o zakonnicy-demonie zobaczymy zapewne już w 2018 rolu. Niedawno Peter Safran, producent Obecności, przyznał także, że kolejnym filmem, jaki stworzy wspólnie z Wanem, będzie historia o „krzywulcu” (ang. Crooked Man), który pojawia się w drugiej części filmu o Warrenach. Okazuje się tym samym, że źródełko pewnikiem prędko nie wyschnie. Ale przy całym tym krzyku i zgiełku, mimo licznych pochwał, które można skierować pod adresem Wana, kiełkuje we mnie jednak silna obawa, że nienasycony apetyt twórców na kolejne owoce z tego płodnego „drzewa poznania grozy i zła”, czyli Uniwersum Jamesa Wana, może przekuć się na niezadowalający efekt końcowy. Jeżeli moje przewidywania okażą się prawdziwe, fani horroru znowu obejdą się smakiem, a wyznaczony kurs rozwoju owego uniwersum, może całą tę filmową łajbę skierować na mieliznę, o którą zahaczono już dnem przy Annabelle. Pozostaje nam jednak tylko (nie)spokojnie czekać na efekty, raz po raz przypominając sobie starą, angielską wyliczankę:
There was a crooked man, and he walked a crooked mile. He found a crooked sixpence upon a crooked stile. He bought a crooked cat, which caught a crooked mouse. And they all lived together in a little crooked house.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj