DAWD MUSZYŃSKI: Powiem szczerze, pierwszy raz ktoś przyszedł na wywiad ze swoim czworonogiem. Penny Johnson Jerald: Czester Barak, bo tak się nazywa, towarzyszy mi wszędzie. Starałam się nawet namówić Setha, by Czester został pupilem doktor Claire. Dodałoby mu się piątą nogę, drugi ogon czy zmieniło kolor na zielony. Byłoby fajnie mieć go cały czas ze sobą. Niestety, Seth nie kupił tego pomysłu. Po kilku latach powracasz na statek kosmiczny, ale tym razem nie w stroju z charakterystycznym logo Star Trek. Czy zdarzyło ci się porównywać The Orville do Deep Space Nine? Nie, bo tak naprawdę nie ma tu czego porównywać. Wiem, że wszyscy to robią. Ale kochanie, ja spędziłam na planie Star Treka cztery lata i wiem, że to zupełnie coś innego. Takie porównanie mnie nie obraża, ale za każdym razem, gdy wchodzimy na tematy dyskusji z fanami, to staram się wyprowadzić ich z błędu. Nasz serial to zwariowana historia pochodząca z umysłu Setha MacFarlane'a. To produkcja, którą można zakwalifikować jako komedio-dramat. Nawet nasze uniformy są inne, choć widzom może wydawać się inaczej. A co je różni? Wszystko. Kochałam stroje ze Star Treka. Zwłaszcza biustonosze. Nie wiem, kto je zaprojektował, ale był geniuszem. Kobieta mogła mieć płaską klatkę piersiową, ale gdy zakładała ten biustonosz i cały uniform to biust rósł. Cieszył oko. Były piękne. Rozumiem, że to ta część garderoby, która najczęściej znikała na planie. Z pełną odpowiedzialnością mogę się przyznać, że mam w domu każdy biustonosz, który choć raz założyłam na planie. Były naprawdę wygodne. Wciąż zdarza mi się je nosić, bo nie mają w sobie tego niemiłego w dotyku spandeksu. A w Orville macie niewygodne uniformy? Są bardziej sztywne. Nie mają żadnych suwaków, guzików ani nic takiego. Nie pytaj, jak je wkładamy, bo to tajemnica. Ale jedno mogę ci jeszcze powiedzieć, jest w nich cholernie gorąco.
Photo by Anthony Behar/Fox/PictureGroup
Mówisz, że ten serial nie jest kopią Star Treku. Pomyślałaś tak też, gdy dostałaś scenariusz pierwszego odcinka? Wykazałam się wielką ignorancją, ponieważ nie wiedziałam nic o tym projekcie, a podobno w mediach było już o nim głośno. Jak dostałam scenariusz, to moja uwagę przykuło nazwisko MacFarlane. Tylko i wyłącznie. Dzień wcześniej oglądałam telewizję, przerzucając kanały, natrafiłam na film o gadającym pluszowym misiu. Genialna komedia. Strasznie się dobrze na niej z mężem bawiliśmy. Okazało się, że to też film Setha – Ted 2. I nie miałaś żadnych obiekcji? Ja nie, ale mój agent miał. Gdy powiedziałam mu, że pilot jest bardzo zabawny, to tak dziwnie na mnie spojrzał i zapytał: „Naprawdę?”. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Moja postać wchodzi w jakiś dziwny związek z zielonym gadającym glutem. Przecież to jest komiczne. Jak to jest grać z Sethem jako aktorem? Dziwne uczucie. Większość kojarzy jednak jego głos. Rzadko oglądamy go przed kamerą. Byłam zdziwiona, jak potrafi perfekcyjnie połączyć bycie reżyserem i aktorem w tym samym czasie. Dobrze wie, czego chce od danej sceny. Nie ma miejsca na jakąkolwiek improwizację. Jest bardzo wyczulony, gdy ktoś chce po swojemu zmieniać napisane przez niego dialogi. Taki z niego despota? W czasie kręcenia tak, ale nie w czasie prób. Wtedy jest bardzo otwarty. Wszystkich słucha. Nie zachowuje się, jakby zjadł wszystkie rozumy. Ma po prostu dwa oblicza. Słyszałem też, że macie wspaniały plan zdjęciowy. To prawda. Został zbudowany na nim nasz statek. I to w skali prawie jeden do jednego. Można po nim biegać w kółko. Sam mostek to jest jedna wielka scena. Sethowi zależało byśmy mieli swobodę ruchu bez myślenia, że zaraz skończy nam się ściana. Wspaniale się na to wszystko patrzy. Mamy na planie orkiestrę składającą się z 74 muzyków! Wszystko, co słyszysz na planie, powstaje na żywo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj