W poprzednim odcinku: Oldboje [01x04]
ŚWIATŁA STADIONÓW
"Nie ze mną te sztuczki, Trenerze!"
Prowadzący nerwowo rozglądał się po studiu "TV Ball". Coś mu tu nie grało, ale nie wiedział co.
- Stół czysty… - szukał przyczyny zaniepokojenia - Ekrany czyste, mazak leży… Tylko nie ma pana Komentatora, ale on i tak mówił, że się spóźni, bo w galerii otwierają wystawę jego dzieł… Krzesło działa… - sprawdził oparcie fotela - Więc co u lich… - urwał. Już wiedział, w czym problem.
Cały świat wokół niego, włączając w to go samego, był… czarnobiały.
- Reżyserka, chyba wam się coś pokićkało w MovieMakerze. Wyłączcie ten efekt - zwrócił się do mikrofonu, oczekując odpowiedź w słuchawce. Ta jednak nie nadeszła - No ludzie, przestańcie, za chwile program się zacznie, a widzowie dziś lubią kolor, a nie…
- To bezcelowe. I tak cię nikt nie usłyszy - ktoś przerwał Prowadzącemu. Mówił wyjątkowo dobrze po polsku, ale czuć było niemiecki ład w jego zdaniach.
- Kto tu jest?! - zapytał zaniepokojony Prowadzący. W tle zaczęła grać bardzo niepokojąca muzyka.
- Powiedzmy że ja. - do studia wszedł postawny mężczyzna, w ciemny mundurze. Towarzyszył mu drugi, wyższy od niego, w jaśniejszym mundurze, z iście pokerową miną na twarzy - I powiedzmy, że to ja zadaję pytania.
Prowadzący nerwowo spoglądał to na jednego, to na drugiego. Znał ich. Kasztany, świnio i numery - tak, już wiedział, z kim miał do czynienia.
- Musi nam pan wybaczyć… - ciągnął ten w ciemnym mundurze - …ale razem z moim przyjacielem Hansem… - tu klepnął drugiego po plecach. Muzyka narastała - …musimy pana przesłuchać.
- Ale… ale panowie. O co tu właściwie chodzi?! - zaniepokoił się Prowadzący.
- Uuu, spokojnie, to ja pytam. Chyba chce pan stąd wyjść cały - zaśmiał się przesłuchujący - Czy jest pan tajnym agentem o kryptonimie J-23? - zapytał ostro.
- Ale… to… pomyłka. Ja tu prowadzę, nie jestem…
- J-23 ostatnio znów zaczął nadawać, i to z tej okolicy - ciągnął przesłuchujący - Ostatnio nadał komunikat, że stawka jest większa niż śmierć. Zastaliśmy tu tylko pana, więc to na pewno pan nim jest. Więc przyznaj się lepiej, będzie mniej bolało!
- Hermann, wydaje mi się, że jesteś zbyt brutalny - odezwał się Hans.
- No co ty powiesz, Hans. A może chcesz go sam przesłuchać, stary przyjacielu? - zaproponował. Muzyka sięgała już zenitu, a nawet sufitu. Serce prowadzącego biło jak oszalałe.
Hans strzelił butami po żołniersku i podszedł do Komentatora.
- Co pan robił wczoraj wieczorem, o 21 i jaka wtedy była pogoda? - zapytał.
- Eeeee… - Gospodarza zatkało.
- Gdzie pan jadł ostatnio kasztany i dlaczego zrzucił pan doniczkę z okna? - ciągnął.
- Aaeee… - Prowadzący czuł, że absurd narasta. Naraz dostrzegł, że ten drugi wyciąga pistolet i celuje z niego w Hansa.
- Rączki, rączki, Hans. Przejrzałem cię, przyjacielu.
Ów Hans tylko spokojnie się odwrócił.
- Hermann, nie bądź idiotą i odłóż tę broń.
- Ani mi się śni. Pod ścianę… - nakazał Hermann, wymachując pistoletem. Muzyka dawno przebiła sufit i leciała gdzieś w kosmos…
TYMCZASEM NA STADIONIE IMIENIA HANKI MOSTOWIAK
Trener wraz z Asystentem kryli się po okopach. Ktoś właśnie puszczał do nich serię piłek z kałacha.
- Co za idiota wymyślił brać ludzi z seriali wojennych?! - oburzył się Selekcjoner, odbezpieczając granat korkowy i ciskając go za siebie.
- Nie chcę nic mówić, ale to chyba pan - rzucił Asystent. Odpowiedział on krótką serią piłek w stronę, z której ktoś do nich strzelał. Trener w duchu przyznał mu rację, ale nie zdążył zrobić tego słownie, gdyż musiał odskoczyć przed czarnobiałym czołgiem numer boczny 102, z dopiskiem Rudy. Ów pojazd przebijał się właśnie przez okopy.
- Ile jeszcze czasu zostało? - krzyknął Trener, strzepując z siebie trochę błota.
- Jakieś dwie godziny i powinni sobie pójść - ocenił Asystent - Ale panie Trenerze, to tylko dla dobra naszej drużyny! No nie powie mi pan, że niektóre mecze to nie przedzieranie się przez istne pole walki?
- Ale nie w takim sensie! - Trener rzucił kolejnym granatem.
Tymczasem Rudy zatrzymał się i okręcił wieżyczką w stronę okopów.
- A to co… - stęknął Selekcjoner.
Właz na górze otworzył się i wyjrzał z niego jeden z czterech pancernych oraz ogon psa.
- Gorol czy hanys? - zakrzyknął po Śląsku.
- No… ten… tego… z Warszawy! - odpowiedział Trener.
- Ty pieruński piłkokopie! - zakrzyknął ów czołgista i zniknął we wnętrzu pojazdu.
- Ale mam rodzinę w Sosnowcu! - dodał Trener. Za późno.
Krótka seria trzech piłek na chwilę odebrała mu przytomność.
Tymczasem Asystent miał dziwne widzenie. Kilka kroków od niego, na środku pola, zmaterializował się… bar. Najprawdziwszy na świecie bar. Za nim stał gruby facet, z wąsem. Czyścił kolejne szklanki. Kiedy zauważył, że Asystent się na niego patrzy, przestał… i zaczął do niego mówić po angielsku, siląc się na francuski akcent:
- Ostatni plan wysłania angielskich lotników do Anglii jako polskich robotników spalił na panewce - pomimo że koło faceta co rusz wylatywały w powietrze kolejne piłki, on spokojnie dalej relacjonował - Wsypało ich to, że nie poznali skoku Małysza z normalnej skoczni w Lahti w 2001. Ruch oporu cudem odbił ich, przy okazji tracąc znów obraz "Upadłej Madonny z wielkim cycem" van Klompa, który tym razem był ukryty w pustej szklance pomarańczy.
Asystent łypał coraz większymi oczami. Jak nic miał jakieś omamy.
Tymczasem koło baru pojawił się wysoki, francuski policjant.
- Dziń dybry! - rzucił, maksymalnie kalecząc angielski. Barman tylko westchnął na jego widok - Mym infyrmacje od Miszel - policjant konspiracyjnie zwrócił się do barmana.
- Tylko proszę, nie powtarzaj jej dwa razy, bo dwa razy usłyszę coś innego.
- Miszel pywiedziała: och Rynee! - z trudem wyartykułował policjant. Na ten moment drzwi za barmanem otworzyły się i weszła chyba jego żona, cała czerwona na twarzy.
- Ja ci dam och René! - udarła się.
A co było dalej, to Asystent nie widział, gdyż dostał piłką z Rudego i znów stracił pamięć.
Za to Trener ocknął się i ujrzał, że stoi nad nim jakiś facet w czarnym płaszczu i kapeluszu. Towarzyszył mu identycznie ubrany typek, tylko o wiele brzydszy.
- Jeszcze nikt nie wykiwał Gestapo spaniem - zaczął pierwszy typ. Mówił po angielsku, z karykaturalnym niemieckim akcentem - Gdzie jest obraz "Upadłej madonny z wielkim cycem" von Klompa? - zapytał ostro.
- Ale ja tu tylko trenuję, ja żadnych obrazów… - Trener przełknął ślinę.
- Gestapo ma już swoje metody. Katusza prawdy, von Smallhausen! - wydał polecenie.
- Tak jest, Herr Flick! - ów von Smallhausen zakrzyknął i odbiegł, kuśtykając. Po chwili wrócił… z jednym piórkiem i podał go Herr Flickowi. Ten ściągnął buta i skarpetkę Trenera, i zaczął nim łaskotać stopę selekcjonera. Ten jednak… nie śmiał się, tylko ze zdziwieniem patrzył na owego Herr Flicka.
- Popsute! - ze złością zakrzyknął herr Flick. Nagle skądś dobiegł głośny strzał. Herr Flick i von Smallhausen, niczym wystraszone strusie, wzięli nogi za pas, obaj przy tym kulejąc.
- Zachciało mi się seriali wojennych, psia mać - warknął Trener.
- Juhu, panie Trenerze… - usłyszał za sobą. Odwrócił głowę. Stał tam jakiś żołnierz, niemiecki. W ręku trzymał dymiący jeszcze pistolet - Jestem porucznik Gruber. To właśnie ja odgoniłem tego Flicka - przysiadł koło Trenera - Ładną ma pan stopę - powiedział nieoczekiwanie, wskazując na bosą stopę Selekcjonera.
- Ale co pan… - Trener czuł się dziwnie.
- Wie pan, René mnie nie chce… - Niemiec wskazał na grubego barmana - A w tej zawierusze czuję się taki sam…
Trener nie wytrzymał. Nie zważając na latające dookoła piłki krótkiego zasięgu, wybuchowe korki i żółte kartki, pędził do wyjścia, aby uciec jak…
Jedna celna piłka znów powaliła go na ziemię.
Tymczasem Asystent ponownie odzyskał przytomność. Rozejrzał się na boki. Bar zniknął, a w jego miejscu pojawił się kot przywiązany do słupa. To znaczy zaraz spostrzegł, że to nie był czterołapny kot, tylko taki dwunożny, z blond grzywką. Przy nim klęczała, i tu szedł o zakład, jak nic jakaś Marta, tylko na bank nie mająca 17 lat. I tak razem się całowali i całowali, ale Asystent nie wiedział, czy im się to podobało, zwłaszcza jej, bo tak jakoś dziwnie się skrzywiała…
Kiedy skończyli, ów kot rzekł do Marty:
- Uratuję cię.
A ona.
- Ratuj, Hans, ratuj - westchnęła.
- Phi - prychnął w myślach Asystent, tak że nawet było słychać koło Wąchocka - Też mi Hans, jak on jest Hansem, to mi mówcie Czesio.
Nikt tak nie powiedział przy nim, co znaczyło, że miał rację. Ale nic też nie pozostaje w próżni. Jego słowa, rzucone w przestrzeń gwiezdną, dotarły gdzieś do odległej galaktyki Kreskówek Kartonowych i prawie natychmiast sprowadziły nad stadion jakiś dziwny, animowany pojazd latający. Na jego boku ktoś wypisał nazwę ORZEŁ 7.
Pojazd wylądował. Z jego środka wybiegły trzy płaskie, w pełni animowane postacie. Dwie z nich to byli ewidentnie żołnierze, ubrani na zielono, a trzeci, na pewno jakiś kapitan, miał biały mundur. Wszyscy byli uzbrojeni w dziwne lasery.
- Kto mnie wzywał, tępe… - tu biała postać rzuciła mięsem.
- Panie kapitanie, wydaje mi się, że roz… - kolejne mięso, tym razem jednego z szeregowych żołnierzy - …na całego.
- I mnie nikt… - mięso kapitana, tak potrójnie - …nie zaprosił? - kapitan uniósł broń w górę - Żołnierze, napie… - potężne mięso.
Asystent tylko głośno przełknął ślinę.
I ZNÓW STUDIO
Hermann trzymał Hansa i Gospodarza na muszce.
- Koniec twoich sztuczek, J-23. Którykolwiek z was to jest.
- Hermann, mylisz się - Hans próbował pertraktować - Pamiętaj, że za 40 lat mamy jeszcze zagrać razem z filmie, więc nie strzelaj.
- Hans, przyjacielu, weźmie się pierwszego lepszego kota i też cię zagra - uniósł pistolet w górę - Żeg…
Nie skończył. Drzwi, które zupełnie niewiadomo dlaczego były za nim, otworzyły się, waląc Hermanna na podłogę. Do studia wszedł mężczyzna w średnim wieku, z łysiną na środku głowy. Co kilka sekund nerwowo mrugał oczami.
- W tym momencie widzieliśmy, jak Hermann, znany zawodnik niemiecki, którego pradziadek zdobyło złoto w 26 w Garmisch na małym obiekcie, nie wytrzymał presji i padł tuż przed zieloną linią. Tu trzeba zaznaczyć, że owa zielona linia, której zaś babka… - ów tajemniczy typ zaczynał w najlepsze komentować to, co się dzieje w studiu.
Tymczasem Hans spojrzał na Gospodarza.
- Udało się nam. Wspomnę o waszej dzielnej postawie ciotce Zuzannie - zasalutował i jak stał, tak znikł. Studio znów nabrało kolorów.
Prowadzący oddychał ciężko. Słowa tajemniczego gościa przelatywały mu gdzieś koło głowy. Usłyszał je dopiero w momencie, kiedy ów mężczyzna zaczął plątać się przy nazwisku…
- Hauma... Hauma... Hauma... Hałtameki… ów znany fiński piłkarz w koszykówkę, właśnie zasiada na belce startowej, której kuzynka w 47…
- Kim pan jest? - Prowadzący zadał pytanie.
- Ze skoczni imienia Zdobywców Mundialu mówił Włodzimierz…
Prowadzący zrozumiał.
- Zaraz, pan jest komentatorem?
- Tak jest - ów Włodzimierz dalej nerwowo mrugał - Ale co ważniejsze, sympatyczny kuzyn Jakuba Jandy, który często skacze na Orlikach…
- Ale my już mamy komentatora - zdziwił się Prowadzący.
- Pan Komentator został wzięty na nowego kustosza Luwru, którego notabene siostra stryjeczna zdobyła brąz na mistrzostwach świata…
Prowadzący nie słuchał nowego komentatora. Bezsilnie oklapł na fotel.
- Proszę państwa, nie mam już dziś siły prowadzić. Zobaczmy się za tydzień, co? - zapytał zmęczonym głosem.
Poleciały napisy końcowe, pan nowy komentator w najlepsze komentował, jak to ich kuzyn stryjeczny…
W tym samym czasie Brunner ocknął się na podłodze. Spojrzał w górę, na owego Włodzimierza.
- Szaranowicza miałem na uszach… i zgłupiałem - westchnął i znów stracił przytomność.
CIĄG DALSZY NASTĄPI