Na ekranie panuje mrok, światło pada jedynie na znajdującego się na nim bohatera, a całość obserwujemy z ustawionej ukośnie kamery – królujący w latach 40. i 50. film czarny można rozpoznać w ciągu zaledwie kilku sekund. Nieco trudniej jest z jego wersją współczesną, która dzięki technologicznemu rozwojowi medium zyskała możliwość reprezentacji rzeczywistości w jej wszystkich kolorach, a przez to stała się trochę mniej charakterystyczna. Nowe produkcje jednak starają się nie tylko nawiązywać do klasyki w warstwie ikonograficznej, ale również w kreowaniu bohaterów i przedstawianiu fabuły. Efekt? To, co święciło triumfy ponad pół wieku temu, sprawdza się doskonale i dzisiaj.

Luizjańska czerń

W ciągu kilku ostatnich tygodni świat oszalał na punkcie Detektywa. Opowieść o parze policjantów prowadzących śledztwo na bagnach Luizjany zajmowała fanów nie tylko przez godzinę w tygodniu, kiedy oglądali nowy odcinek, ale przez całe siedem dni, podczas których snuli teorie dotyczące serialowego seryjnego mordercy. W serwisie społecznościowym Twitter przestano korzystać z tagów i wymieniana tytułu produkcji HBO – nikt nie miał wątpliwości, czego dotyczy dyskusja, gdy zobaczył wzmianki o Carcosie czy Królu w Żółci.

Detektyw to najnowszy przykład serialu neo-noir, którego dostarczyła nam ostatnio telewizja. Po tym, gdy przez lata wykorzystywała pojedyncze elementy kina czarnego – moralną ambiwalencję, inwersję tradycyjnych wartości i motyw antybohatera – teraz serwuje nam mocno nawiązujące do klasyki produkcje detektywistyczne. W serialu HBO śledztwo, choć ważne, jest tylko jedną z jego składowych. Fabuła porusza się tu do przodu właściwie wyłącznie poprzez mówienie – dialogi pokazywane w retrospekcjach i monologi wygłaszane we współczesności podczas przesłuchiwania dwójki głównych bohaterów. Akcji jest zaskakująco niewiele, bo na osiem godzinnych odcinków wypadają ledwie dwie takie sekwencje: pamiętne sześć minut na jednym ujęciu w końcówce czwartego epizodu oraz budzące grozę starcie z mordercą w finale. Żmudna praca detektywów i poszukiwanie kolejnych tropów prezentowane są w tle rozwoju bohaterów i ich relacji. To przede wszystkim oni się tu liczą.

Z każdym kolejnym odcinkiem zanurzamy się coraz głębiej w psychikę Rusta Cohle’a i Marty’ego Harta, współczesnych odpowiedników Philipa Marlowe’a i Sama Spade’a. Obydwaj to postacie niejednoznaczne, wymykające się prostemu podziałowi na bohaterów pozytywnych i negatywnych. Z jednej strony oddani pracy, z drugiej nie stroniący od używek czy przygodnych uciech. Przez całe osiem odcinków próbujemy odkryć nie tylko tożsamość zbrodniarza, ale i ich prawdziwe oblicze.

Świat Detektywa, choć nie został zrealizowany na taśmie monochromatycznej, paradoksalnie trudno nazwać barwnym. Dzięki zdjęciom operatora Adama Arkapawa (wcześniej pracującego przy Tajemnicach Laketop) nawet południe wydaje się być tu najmroczniejszą porą dnia. Zniszczone i skarlałe drzewa sprawiają wrażenie bezduszności, a ciągle widoczny w tle horyzont może wywołać u osób przyzwyczajonych do nowojorskiego krajobrazu nawet agorafobię. Jeśli dodamy jeszcze do tego pseudofilozoficzne rozprawy Cohle’a, stwierdzimy, że cały serial jest jednym wielkim wyznaniem nihilizmu i paranoi. Czyli dokładnie tak, jak w pesymistycznej rzeczywistości kina czarnego.

Lynchowska czerń

Wrażenie tajemnicy i nieprzewidywalności Detektyw wywołuje u widzów dzięki wprowadzeniu elementów surrealistycznych. W opowieści o Cohle’u i Harcie można - podobnie jak w Miasteczku Twin Peaks - dopatrzeć się czegoś wyraźnie nie z tego świata, ale jednocześnie wszystko można wytłumaczyć w kategoriach racjonalności. Serial Nica Pizzolatto wydaje się w tych aspektach być może nieco bardziej zachowawczy (wszak twórczy obłęd Davida Lyncha jest nie do podrobienia), jednak nie sposób nie dostrzec inspiracji. To właśnie Lynch u zarania lat 90. wprowadził noir do telewizji. Choć wcześniej próbowali tego dokonać Alfred Hitchcock w Alfred Hitchcock przedstawia i Roy Huggins w "Ściganym", to nawiązania kończyły się na szczególnej grze światłem, nie koncentrowano się na odtworzeniu specyficznego klimatu. Dopiero reżyserowi Blue Velvet udało się przenieść zwichrowanych psychicznie bohaterów kina lat 50. wraz z ich równie zakręconym światem na mały ekran.

Twin Peaks stanowiło rozwinięcie motywów zapoczątkowanych właśnie w filmie z 1986 roku. Zamiast dwóch godzin, którymi dysponował Lynch w Blue Velvet, na przestrzeni kilkudziesięciu odcinków eksplorował podwójne życie bohaterów tytułowego miasteczka i tym samym całkowicie obnażał wspaniale wyglądającą fasadę nie do końca grzecznej społeczności.

W serialu ABC nie liczyło się rozwiązanie sprawy morderstwa Laury Palmer. Dla Marka Frosta, współtwórcy produkcji, była to kwestia drugorzędna, więc niezobowiązująco planował zwieńczenie śledztwa dopiero w ostatnim odcinku serialu. Jeszcze dalej poszedł Lynch, który przyznał po latach, że nie zamierzał w ogóle ujawniać tożsamości zbrodniarza. Ostatecznie historia do pewnego stopnia uszczęśliwiła obu panów, bo choć serialową zagadkę rozwiązano, tak naprawdę do dziś trudno z całą pewnością powiedzieć, kto zabił młodą dziewczynę.

Nordycka czerń

Kto wie, czy nie najbliżej estetyki "Wielkiego snu" i "Sokoła maltańskiego" są świecące triumfy w ostatnich latach seriale skandynawskie. Jak się bowiem okazuje, nie trzeba sugerować niczego nadprzyrodzonego, by uzyskać efekt paranoi. Wystarczy przenieść akcję na północ Europy.

Produkcje duńskie, szwedzkie czy norweskie ucieleśniają wszelkie panujące o nich wyobrażenia i przekuwają je na swoją korzyść. Jeszcze nigdy chłód i mrok nie był tak pociągający, a depresyjna atmosfera - tak pożądana. Śledztwa Sary Lund czy Sagi Noren intrygują już od pierwszych minut nie dzięki efektownej akcji czy szokującym wizualnie trupom, ale pozornie czymś tak nieinteresującym jak zwyczajność i naturalność. Brak tutaj przystojnych i pięknych aktorów oraz zachwycających widoków. Nawet jeśli z zabójstwem młodej dziewczyny może wiązać się polityczny spisek (Forbrydelsen), a seryjny morderca pogrywa sobie z władzami dwóch państw (Most nad Sundem), to rozwiązanie zagadki wydaje się tak przyziemne, że nie sposób w nie zwątpić.

Dla Skandynawów najważniejsze jest śledztwo. W pierwszej serii Forbrydelsen (trzecią właśnie zaczęło emitować ale kino+) widzimy, jak detektywi dzień po dniu sprawdzają kolejne poszlaki i próbują dowiedzieć się, kto zabił Nannę Birk Larsen. Przez dwadzieścia godzinnych odcinków obserwujemy żmudną pracę policji oraz podążanie za tropami, które w większości przypadków prowadzą donikąd. Podglądanie codziennego życia Sary Lund szybko okazało się być jednak szalenie hipnotyzujące, a noszone przez nią swetry wbrew panującej w tym czasie modzie stały się najbardziej pożądanym towarem w Danii.

Postacie z krwi i kości – ten mocno wyświechtany już zwrot najlepiej opisuje bohaterów Forbrydelsen. Serial nie tylko kreuje wiarygodne sylwetki detektywów, ale również bliskich ofiary, osób, które w innych produkcjach po pierwszym odcinku znikają z ekranu. Scenarzyści czynią z nich istotnych bohaterów spektaklu, czasem wręcz torturując nas wizją panującej w ich domach żałoby. To kolejna cecha kina noir, którą widzimy w tej i wielu innych duńskich produkcjach – jawna niesprawiedliwość świata. W Forbrydelsen i Moście nad Sundem nie funkcjonuje karma. Zdarza się, że źli nie zostają przyłapani i unikają poniesienia konsekwencji swoich czynów. Ci dobrzy mają zaś najgorzej, bo ich życie przejawia tendencję do rozpadania się na kawałeczki bez jakiejkolwiek winy z ich strony.

Rzeczywistość nordyckiego noir jest bezlitosna, bo skandynawscy scenarzyści nie pracują według amerykańskich zasad. Bohaterowie w trakcie trwania serialu wcale nie muszą przechodzić żadnej przemiany, próżno szukać tu też tradycyjnych historii o odkupieniu. Egzystowanie w stagnacji z kolei może nagle zostać zakończone – wyrzeczenie się wyznawanych za oceanem reguł oznacza, że nikt nie jest bezpieczny, w szczególności zaś główni bohaterowie.

Jakby pesymizmu było mało, zgodnie ze standardami filmu czarnego nigdy nie można liczyć na pozytywne zakończenie. Oczywiście tożsamość mordercy może zostać w końcu odkryta, a on sam pojmany, jednak najczęściej jest to okupione szeregiem strat. Mowa nie tylko o utracie życia, ale też zniszczeniu psychicznym - dochodzenie do prawdy często po drodze doprowadziło do mimowolnego ujawnienia sekretów. W każdym przypadku można mówić jedynie o zakończeniu, nie zaś o zwycięstwie.

Sfeminizowana czerń

Matthew McConaughey i Woody Harrelson ratowali nie tylko mieszkańców Luizjany przed Królem w Żółci, ale też serialowy neo-noir przed opanowaniem go przez kobiety. Podczas gdy kiedyś przy wspomnieniu o słynnym detektywie na myśl przychodziła nam łysina Kojaka, wąsy Magnuma lub cygaro Colombo, dziś zastanowimy się, czy najpierw wspomnieć o Sarze Lund, jej amerykańskiej kuzynce Sarze Linden (Dochodzenie), a może starej, dobrej Danie Scully, teraz podającej się za Stellę Gibson.

Brytyjski The Fall odwraca dwa najważniejsze tropy związane z filmem czarnym. Gilian Anderson, która z powodzeniem mogłaby wcielić się w charakterystyczną dla gatunku femme fatale, została obsadzona w głównej roli jako detektyw przybywająca do Belfastu, by rozwiązać sprawę seryjnego mordercy. Jej Stella Gibson jest niejednoznaczna - atrakcyjna, inteligentna, ale powściągliwa w słowach i nie dająca się do końca poznać. Po drugiej stronie serialowej osi znajduje się grany przez Jamiego Dornana Paul Spector, zabójca polujący na młode kobiety. Odwrócenie konwencji sprawia, że poświęca mu się znacznie więcej czasu ekranowego, niż można by przypuszczać. Zamiast oglądania tylko miejsc zbrodni i opracowywania jego profilu przez policję, obserwujemy dokładnie życie mordercy, to, jak poluje na swoje ofiary, a następnie pozbawia ich życia. Z dokumentalnym obiektywizmem odtwarzane są nie tylko zabójstwa kolejnych osób, ale także sceny z życia rodzinnego zbrodniarza. Świadomość, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą, czyni zwykłe śniadania z żoną i córką scenami mrożącymi krew w żyłach.

Znana z feministycznego kina Jane Campion ostatnio powróciła do telewizji, by zrealizować Tajemnice Laketop. Reżyserka do rozwiązania zagadki zaginięcia 12-letniej dziewczynki wysyła Elisabeth Moss do nowozelandzkiego miasteczka. Od siedmiu lat w Mad Men dzielnie walcząca w szowinistycznym świecie lat 60. zdejmuje z siebie kobiece stroje i przywdziewa luźne, niezobowiązujące dresy. Nieco konserwatywna, zachowawcza copywriterka Peggy Olson zmienia się w wyrachowaną detektyw Robin Griffin. Ta maskulinizacja jest dość charakterystyczna – wejście do męskiego świata i godne zastąpienie policjantów wymaga od kobiet maskulinizacji i czasem wyrzeczenia się swojej seksualności.

Nawet w tworzonych zgodnie z zasadą parytetu duetach pierwsze skrzypce gra płeć piękna. W Moście nad Sundem każdą scenę kradnie Saga Noren, aspołeczna detektyw, a w Broadchurch Ellie Miller swoją determinacją przyćmiewa Aleca Hardy’ego (co jest niezłym wyczynem, zważywszy na to, że gra go znany z Doktora Who David Tennant). Często to kobiety są prawdziwymi detektywami, a mężczyźni traktują rozwiązanie serialowej zagadki tylko jako pracę. Wzory silnych bohaterek zaczęły zresztą wymykać się serialom kryminalnym i coraz częściej pojawiają się one w zupełnie innych produkcjach, jak choćby w dramacie politycznym pt. Borgen. Choć jego twórcy przyznają się do inspiracji amerykańskim Prezydenckim pokerem, równie duży wpływ musiały mieć wspominane już wielokrotnie Sarah Lund i Saga Noren.

Słoneczna czerń

Neo-noir w porównaniu do swego pierwowzoru nie musi być zawsze przytłaczająco depresyjne. Podczas gdy Mob City Franka Darabonta stara się jak najdokładniej odtworzyć stylistykę kina czarnego, korzystając jednocześnie z dobrodziejstw kolorowej taśmy filmowej, produkcje takie jak Miami Vice czy Veronica Mars z pełną świadomością zamieniają niedoświetlone scenerie na krajobrazy pełne słońca.

Przygody Sonny’ego i Rico do historii przeszły dzięki swojej nienagannej warstwie audiowizualnej. Pastelowe kolory, czarne Ferrari Testarossa i fenomenalny soundtrack bazujący na muzycznej nowej fali pomimo trzydziestu lat od premiery serialu nadal pozostają w naszych głowach. Pod przykrywką lat 80. udało się jednak Michaelowi Mannowi, twórcy serialu, stworzyć klasyczne kino noir. Wbrew barwnej otoczce, przedstawiane w odcinkach historie rzadko podnosiły na duchu i raczej nie kończyły się szczęśliwie.

Veronica Mars, na pozór wesoły serial dla nastolatek, również skrywał w sobie wiele z filmu czarnego. Grana przez Kristen Bell bohaterka to nastoletni (i na dodatek będący kobietą) odpowiednik postaci, do których przyzwyczaił nas niegdyś Humphrey Bogart. Posiadająca ledwie kilku znajomych młoda dziewczyna pomaga ojcu w prowadzeniu agencji detektywistycznej. Serial rozpoczyna co prawda dochodzenie w sprawie śmierci jej najlepszej przyjaciółki, jednak z racji wieku swojego oraz zleceniodawców zwykle waga podejmowanych przez nią spraw jest nieco mniejsza. Weronika zajmuje się więc porwaniami psów czy odkrywaniem, kto upublicznił zdjęcia z imprezy, które miały pozostać tajemnicą. W przeciwieństwie do Słodkich kłamstewek nacisk został tu położony nie na kłopoty sercowe nastolatków, ale pokazanie zjawisk i mechanizmów działających w społeczeństwie, jak np. korupcji, ostracyzmu, podziału na klasy. I choć "prywatny detektyw w liceum" brzmi kuriozalnie, Weroniki Mars nie należy lekceważyć - tak samo jak bohatera znanego z powieści Raymonda Chandlera.

W latach 40. noir powstało z konieczności, albowiem wchodzący w życie Kodeks Haysa zabronił pokazywania na ekranie drastycznych scen, które były charakterystyczne dla popularnego wtedy kina gangsterskiego. Filmowcy zmuszeni byli zatem gatunek oczyścić i złagodzić, a wszystko zakazane umieścić tuż poza kadrem, w domyśle. Dziś nieograniczeni niemal żadną cenzurą twórcy seriali telewizyjnych sięgają często po schemat stworzony ponad pół wieku temu i go podkręcają. W ostatnich latach zaś ze szczególnie dobrym skutkiem.


 

Przenikliwa detektyw Sarah Lund zaczęła swoje kolejne śledztwo. Trzeci sezon Forbrydelsen można oglądać w każdą środę o 21.20 w ale kino+.

 

 

 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj