O fascynacji sztuczną inteligencją, metaforze pianoli i tworzeniu serialu z noworodkiem w domu opowiadają Jonathan Nolan i Lisa Joy - małżeństwo, które stworzyło serial Westworld.
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Skąd pomysł, by stworzyć serial na podstawie akurat Westworld Michaela Crichtona?
JONATHAN NOLAN: Pamiętałem ten film z dzieciństwa. Pamiętałem, że byłem przerażony, gdy go pierwszy raz oglądałem. Ale pamiętałem też, że byłem nim zafascynowany. Kiedy szukaliśmy pomysłu na serial, stwierdziłem, że ta koncepcja to wielkie pole do popisu. Że jest tu potencjał na znacznie więcej niż film, że to świetny punkt wyjścia. Ten film był pełen rewelacyjnych pomysłów, w dużej mierze wyprzedzających swój czas – pamiętaj, że przecież oryginalny
Westworld powstał, zanim zaczęło się całe szaleństwo z grami komputerowymi. Dziś świetnie rozumiemy, że ta opowieść to trochę prototyp realistycznej zabawy w RPG, ale wtedy to było coś zupełnie nowatorskiego. Czyli podsumowując: na początku była fascynacja oryginalnym filmem, a potem kluczem do nowoczesnego odczytania tej opowieści było nasze myślenie o sztucznej inteligencji, a dokładniej próba wyobrażenia sobie, co roboty, istoty obdarzone sztuczną inteligencją mogą sobie o nas pomyśleć, zamknięte w takim parku i skazane na takie życie. Nad tym właśnie siedzimy od czterech lat.
LISA JOY: Cała moc, jaka towarzyszy robieniu tego jako serialu telewizyjnego dla HBO, wciąż nas oszałamia. Otacza nas mnóstwo ludzi, którzy wykonali rewelacyjną pracę i przełożyli nasze pomysły na rzeczywistość, a my, odbijając się od ich pomysłów i od ich wkładu w tę produkcję, możemy zajść w naszych rozważaniach jeszcze dalej i głębiej. To zaleta serialu, że nie jest pracą jednorazową, a wręcz może powinien rozwijać się w trakcie. To nas najbardziej cieszy w pracy nad
Westworld; nasze pomysły, nasze postacie: gospodarze, goście, obsługa, technicy – to wszystko ożyło i dało nam napęd na dalsze wymyślanie jeszcze lepszych historii. Przy filmie kinowym nie masz czasu na wątpliwości, musisz się zdecydować, jaka jest myśl przewodnia twojej historii, czy to jest sztuczne, czy żywe, jaka jest puenta. My mamy czas, by się tym pobawić, by zasiać w widzu wątpliwości, by wspólnie z nim spróbować wyciągać jakieś wnioski. Stwierdzić, że pomiędzy biegunami jest jeszcze mnóstwo miejsca na stany pośrednie, a świadomość to naprawdę skomplikowane pojęcie, i to nie tylko ta sztuczna.
Jonathan, twój poprzedni serial, Person of Interest, też dotyczył sztucznej inteligencji. Czego się nauczyłeś z poprzedniego razu i czym ten serial będzie się różnił od tamtego? Oczywiście poza HBO-wską porcją brutalności i nagości.
J.N.: Na pewno dzięki tamtemu serialowi odnalazłem temat, który mnie naprawdę kręci. To z
Impersonalnych wynikły niektóre tematy, które poruszam teraz w
Westworld czy po drodze w
Interstellar. Powstało mnóstwo świetnych filmów o tym, jak ludzie będą się mierzyć ze sztuczną inteligencją, ale niemal wszystkie pokazują nam perspektywę człowieka. O perspektywie drugiej strony czasem opowiadają powieści SF, ale filmy czy seriale prawie wcale jej nie zauważają. Zwykle widzimy, jak sztuczna inteligencja staje się tym, co w nas najgorsze. A może byłoby odwrotnie? Może w takiej konfrontacji to my sami stalibyśmy się tym, co w nas najgorsze? To są pytania, które od lat nas fascynują, a
Westworld to dla nas świetna okazja, by przekuć je w dobrą fabułę.
Czy uważasz, że w stworzeniu tego serialu pomógł jakoś sukces Game of Thrones?
J.N.: Na pewno otworzył nam drzwi.
L.J.: Pokazał też, że można stworzyć świetną ekipę, w której będzie się pracować z przyjemnością, począwszy oczywiście od mojego męża, ale ja naprawdę mówię o wszystkich. To ludzie, z którymi lubimy pracować, którzy coś wnoszą do naszej idei; codziennie na planie pojawiają się świetne pomysły, gra aktorów idealnie oddaje to, o co nam chodzi. Wspólnie tworzymy coś pięknego i - mam nadzieję - mądrego.
J.N.: To właśnie w dużej mierze powód, dla którego robimy ten serial w HBO. Mogliśmy próbować w innych miejscach, ale skala tego wszystkiego - od idei po samą produkcję - jest tak wielka, że to najlepsze dla niej miejsce, pozbawione zahamowań i otwarte na ciekawe pomysły. Właśnie tak jak było przy
Grze o tron. Wiedzieliśmy, że jeśli tu powiemy, że chcemy kręcić jak najwięcej w plenerze, w klasycznych westernowych lokacjach, to tu nam na to pozwolą. I tak było.
Jak myślicie, jak daleko od współczesności jest fabuła, którą stworzyliście?
L.J.: Coraz bliżej. Przecież niektóre elementy tego, co pokazujemy, już istnieją. Dzisiejsza wirtualna rzeczywistość jest coraz bardziej... rzeczywista. Kilka razy miałam okazję bawić się najnowszym sprzętem, chociażby w Japonii, i wciąż jestem pod wrażeniem. Wcale się nie dziwię, że ludzie zaczynają się od tego uzależniać. Park taki jak nasz to poziom dalej. To stworzenie autentycznie istniejącej rzeczywistości tylko po to, by dać ludziom rozrywkę. Właśnie - rozrywkę. Bo z kolei patrząc na współczesne formy rozrywki, może to nas niedługo zaprowadzić w okolice takiego parku jak nasz.
Jak wam się pracowało jako małżeństwu nad tym samym projektem?
J.N.: Świetnie. Tak naprawdę współpracujemy już od wielu lat. Lisa zawsze czytała wszystkie moje teksty. Od jakiegoś czasu szukaliśmy takiego projektu, przy którym moglibyśmy popracować wspólnie. Wreszcie się udało i okazało się to cudownym doświadczeniem. Pierwsza wspólna praca od samego początku – tworzenia podwalin historii, wymyślania postaci, rozpisywania wątków. Jesteśmy w tym cały czas razem. Nasza córka urodziła się zaraz po tym, jak rozpoczęliśmy pracę nad serialem – byliśmy wtedy w trakcie rozmów ze stacją.
L.J.: Karmienie małej było świetnym argumentem podczas rozmów o budżecie serialu. Faktycznie wtedy wszystko działo się równocześnie. Momentami trudno było się wyrobić, ale na szczęście mamy babcie, mamy mnóstwo sił i jakoś dajemy radę.
Czy od początku myśleliście o Anthonym Hopkinsie? Albo spytam szerzej – czy udało wam się zgromadzić obsadę waszych marzeń, czy jeszcze nie jesteście pewni?
J.N.: Kiedy tworzyliśmy postacie, nie myśleliśmy o aktorach. Uważam, że to rozprasza i trochę ogranicza proces twórczy. Wolę wymyślić ciekawe postacie, a potem podczas castingu przeżyć kilka sympatycznych, pozytywnych niespodzianek, ale oczywiście są wyjątki. Gdy pracowaliśmy nad postacią Roberta Forda, cały czas miałem przed oczami Anthony'ego Hopkinsa. Trudno mi nawet opisać, jakim szczęściem było, gdy przekazaliśmy mu scenariusz, on go przeczytał i odpowiedział: "Zróbmy to". Gdy tworzysz w serialu postać, którą można przyrównać do Boga, która ma iście prometejską rolę, to trudno chyba sobie wymyślić lepszy pomysł na obsadę.
Powiedzieliście, że macie małą córeczkę. Jak myślicie, jaki będzie świat, gdy ona dorośnie? Czy sztuczna inteligencja będzie w nim nam służyć, będzie nam równa? Myśleliście o tym? Czy i jak można przygotować dziecko na przyszłość?
L.J.: O tym właśnie kręcimy serial. Czy jesteśmy gotowi na przyszłość? Świat wciąż się rozwija i tego nie powstrzymamy. Pozostaje mieć nadzieję, że jakoś się do tego dostosujemy i ludzkość nie wyginie. Patrząc na to z innej strony, projekty związane ze sztuczną inteligencją są gdzieś powiązane także z badaniami nad nieśmiertelnością. Nasze ciała przemijają, ale może da się jakoś zachować nasze umysły – właśnie w nowych ciałach. To może być pocieszenie dla naszych dzieci.
J.N.: Rozmawiamy o tym w nieskończoność. Ja nie mam na to żadnych pomysłów czy recept. Po prostu będziemy reagować w miarę na bieżąco i zobaczymy, jak świat się będzie rozwijał. Niespecjalnie wierzę w przewidywania różnych zawodowych futurystów, bo świat, nasza cywilizacja to jednak zbyt dużo zmiennych, by coś prorokować na poważnie. Tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzy w przyszłości. Nie jest to dla mnie sprzeczne z naszymi opowieściami o sztucznej inteligencji, bo dla mnie ona nie jest już przyszłością. Ona właśnie się staje – w jakimś biurze czy laboratorium w Stanach, w Chinach czy gdzieś na świecie właśnie teraz dokonuje się przełom, o którym myślimy. Albo dokonał się wczoraj. Dowiemy się o nim za jakiś czas, ale on właśnie się wydarza. I to pewnie niestety w miejscu, w którym nikt specjalnie nie przejmuje się etyką.
Z saloonu w waszym serialu dobiega ciekawa muzyka - westernowe aranżacje Black Hole Sun czy Paint It Black na pianolę. Skąd taki dobór utworów i w ogóle skąd taki pomysł?
J.N.: Lubimy właśnie taką muzykę i w pewnym momencie stwierdziliśmy, że fajnie by było umieścić ją w serialu, ale tak, aby pasowała do charakteru naszej opowieści. Od samego początku wiedzieliśmy, że pianino będzie dla nas kluczowym instrumentem w tej opowieści, że pianola to świetna metafora naszych bohaterów – maszyna, która potrafi wzbudzać emocje. To był nasz punkt wyjścia, a potem pojawiły się pomysły na to, co pianola powinna grać, i na wiele innych rozwiązań związanych z muzyką.
Dodam jeszcze, że te taśmy z utworami do pianoli, które widać w filmie, naprawdę działają. Firma, która je dla nas robi, tworzy w pełni funkcjonalne rolki – to naprawdę działa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h