Wiedźmin zaskoczył mnie w drugim sezonie, bo twórcy wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych przy realizacji pierwszej serii. To coś mimo wszystko rzadko spotykanego.
Pierwszy sezon Wiedźmina to dobra rozrywka, której największe zgrzyty odczułem w drugiej połowie. Serial ma problemy na wielu płaszczyznach. Możemy wymienić: kostiumy (Nilfgaard to tylko sztandarowy przykład), efekty specjalne (ten smok nie wyglądał dobrze), chaotyczny sposób opowiadania historii. Gdy czekaliśmy na 2. sezon, gdzieś w głowie tliła się nadzieja, że zawsze można lepiej. Przeważnie jednak na tym się kończy, bo twórcy - zapatrzeni we własną "fajność" - z reguły nie wyciągają wniosków, często powielają błędy, a nawet je pogłębiają. Spójrzmy choćby na ostatnie sezony Gry o tron - elementy, które pogrążyły finałowy sezon, były już dostrzegalne w poprzednich dwóch. Choć chyba lepszym przykładem jest druga połowie hitu Wikingowie, w której Michael Hirst jako twórca i scenarzysta szedł w zaparte, tworząc coraz bardziej absurdalne i niedorzeczne wątki. To niedobrze, gdy część kreatywna ma zbyt wielką swobodę, zbyt duże ego oraz... za mocną pozycję. Proces kreatywny musi być otwarty na krytykę, bo bez racjonalnego słuchania opinii innych nie ma szans na poprawę. Jakimś cudem ekipa stojąca za sterami Wiedźmina to wie i 2. sezon powinien być przykładem dla każdego, jak z pokorą podejść do własnej twórczości i ją poprawić. I nie chodzi mi o "poprawianie" w stylu George'a Lucasa mieszającego przy Oryginalnej Trylogii Star Wars, ale o rzeczową analizę opinii odbiorców i wszystkiego, co zrobiono.
Gdy na długo przed premierą obejrzałem pierwsze sześć odcinków, byłem zaskoczony, że te zmiany zauważalne są na wielu płaszczyznach. Nieszczególnie przeszkadzało mi skakanie pomiędzy liniami czasowymi w 1. sezonie. Jestem jednak zwolennikiem ciągłej opowieści, więc tym bardziej trafiło do mnie to, co twórcy zrobili w 2. sezonie. Śledzimy dwa równoległe wątki, które spokojnie się rozwijają, z większym skupieniem na bohaterach. Czuć, że podejście zmieniło się diametralnie, ale nie tylko w kwestii uporządkowania historii, ale też sposobu jej opowiadania, czyli tego, co mi najbardziej zgrzytało pod koniec pierwszego sezonu. Dobrze, że 2. sezon to uporządkował i lepiej rozłożył akcenty. Gdy na ekranie pojawia się Geralt z Ciri, Wiedźmin staje się serialem fascynującym i wciągającym. Klimat oblewa historię w inny sposób niż pierwszy sezon, jednocześnie daje nam w tych scenach to, na co czekamy. Lauren Hissrich wprowadziła rozsądne i racjonalne zmiany, bez usuwania tego, co działało w pierwszej serii.
Momentami odnoszę wrażenie, że Netflix do końca nie spodziewał się, że Wiedźmin może być globalnym hitem na takim gigantycznym poziomie, więc nie wydał na niego tyle, ile powinien, aby osiągnąć jakość oczekiwaną przez fanów fantasy. Według nieoficjalnych informacji pierwszy sezon kosztował 70 mln dolarów, a drugi już 150 mln dolarów. Różnica na ekranie jest odczuwalna od pierwszego odcinka. Budżet pierwszej serii nie był niski, bo to jednak pokaźna kwota, ale i tak zgrzyty na ekranie były dostrzegalne. Wyraźnie większy budżet 2. sezonu jest też związany z lepszymi firmami zajmującymi się efektami specjalnymi (m.in. ILM). Dzięki temu sceny z potworami są dopracowane i imponujące. W końcu są ujęcia w tym sezonie, które pokazują rozmach świata i scenografii, co pozwala uwierzyć w to, co widzimy. Więcej w tym życia i jakości wizualnej. To nie tylko zdjęcia czy CGI, ale także kostiumy, lepsze scenografie oraz wykorzystanie efektów do ujęć panoramicznych na choćby Kaer Morhen. Scena treningu Ciri została stworzona prostymi środkami, ale dzięki temu, że każdy element układanki wpadł na swoje miejsce, ciarki przeszły po plecach - muzyka wraz z panoramicznym ujęciem nadała temu niepowtarzalny klimat. To też jest dobra wiadomość, bo Netflix ma świadomość, że Wiedźmin to serial, który może zdobyć jeszcze większą popularność. Ma szansę dojść do pułapu Gry o tron, będąc fantasy z kompletnie innej bajki.
Do tego dochodzą bohaterowie - Geralt i Ciri. To są teraz inne, lepsze i ciekawsze postacie. Henry Cavill przeobraził Geralta w kogoś, kogo pamiętam z książek. Nie jest już mrukiem z pierwszej serii! Ciri natomiast z dziecka ciągle uciekającego i niemającego zbytnio nic do roboty (a wręcz z postaci, która ma najnudniejszy wątek), staje się mocnym punktem 2. serii. To dzięki nim ten sezon staje się frajdą, która wciąga, emocjonuje i angażuje. Jako widzowie możemy w pełni zrozumieć postaci oraz stawkę historii, która jest z nimi związana.
Wiedźmin jest lepszy w 2. sezonie pod każdym względem. Nie chcę tu rozprawiać o tym, jak różni się od książek, bo nie o to chodzi. Na to przyjdzie czas w osobnym tekście, który napisze dla Was Michał Kujawiński. Musimy jednak pamiętać, że adaptacja książki nie polega na przenoszeniu wszystkiego identycznie w skali 1 do 1. Coś, co działa w książce, nie zawsze sprawdzi się na ekranie jako element spójnej historii. Zrozumienie formy adaptacji i decyzji, które muszą zapaść, pozwala czerpać z Wiedźmina i innych produkcji opartych na książkach wiele frajdy. 2. sezon nie jest też idealny (a coś w ogóle jest?). Przede wszystkim chciałbym poczuć większą skalę opowiadanej historii. W końcu trzeba pokazać, że ten świat żyje, oddycha i jest pełny kreatywnego bogactwa. Niestety, rozczarowuje też historia Yennefer. W tych sześciu odcinkach nie jest tak ciekawa jak geneza Yen z pierwszego sezonu - ta postać miała sens, a budowa relacji z Geraltem odpowiedni charakter. Wydarzenia w życiu Yen nie są na tyle frapujące, by nam zależało na poznawaniu jej losów. Czekamy na powrót do wątku Geralta i Ciri.
Ciekawym aspektem jest muzyka 2. sezonu, która również uległa zmianie. Joseph Trapanese korzysta z dobrze znanych nam tematów, ale jego muzyka jest inaczej zaaranżowana. Sprawia wrażenie bardziej kinowej, z rozmachem, charakterem i melodycznością, która bardziej kojarzy się z produkcją w stylu Władcy Pierścieni. Bardziej skupiono się na orkiestrze i gdzieś znikają akcenty słowiańskie, które w pierwszym sezonie były mocno odczuwalne. To może wywołać mieszane odczucia, ale trzeba przyznać, że muzyka mocno podkreśla nowy charakter serialu.
Ten artykuł miał Wam pokazać, że seriale mogą być jeszcze lepsze, jeśli za ich sterami staną osoby z charakterem, rozsądkiem, pokorą i odpowiednim podejściem do opowiadania historii. Dla mnie nowy sezon Wiedźmina to zaskoczenie, bo nie oczekiwałem aż takiej poprawy - zbroje Nilfgaardu traktowałem jako wabik dla krytyków pierwszej serii. Twórcy pokazali, że się da! Zbudowali moją wiarę w to, że uniwersum Wiedźmina, a nie tylko nadchodzący 3. sezon, może być czymś naprawdę fascynującym.