Akcja serialu "Silicon Valley" rozgrywa się w tytułowej Dolinie Krzemowej, gdzie osoby najbardziej wykwalifikowane do odniesienia sukcesu nie są w stanie sobie z nim poradzić. Z Thomasem Middleditchem rozmawiał Kamil Śmiałkowski. KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Naprawdę kręcicie ten serial w Dolinie Krzemowej? THOMAS MIDDLEDITCH: Nie, w większości tu, w Los Angeles, w studiach Sony. Tu mamy wszystkie wnętrza, a kiedy musimy wyjść w plener, to kręcimy się po okolicy doliny, ale raczej nie bywamy w środku. W pierwszym sezonie to była chyba jedna scena. Teraz jest ciut więcej, ale jednak przede wszystkim siedzimy w Hollywood. Czy w młodości byłeś geekiem? No, nie mogę zaprzeczyć. Byłem. Ale teraz już jestem naprawdę fajny i wyluzowany. Kiedyś wymieniałem się z kolegami na proste gry wideo, grywałem w "Dungeons and Dragons". Działo się. A sport? O, zdecydowanie teraz więcej niż w młodości. Oczywiście nie zawodowo, ale pogram w piłkę nożną, w hokeja z kumplami. Kiedyś mnie to odrzucało, a teraz - czemu nie? Robię meble, nie tak dobrze jak Harrison Ford, ale czasem lubię pomajsterkować. Naprawdę? Skąd to się wzięło? Jako aktor bywasz czasem bardzo zajęty, a czasem masz mnóstwo czasu. Mnóstwo. Ileż można grać na konsoli? Pomyślałem, że zrobię coś konstruktywnego, coś, co mi się przyda w domu. I tak poszło. Kiedyś pracowałem przez kilka tygodni w takim sklepie z narzędziami, więc z grubsza wiedziałem, o co chodzi i jak nie spartolić wszystkiego już na początku. Mam już w dorobku stół, a nawet jedne drzwi. Pasują. Imponujące. Dzięki. Coś bym ci zaproponował, ale pewnie transport będzie nieopłacalny. [video-browser playlist="659482" suggest=""] Też tak myślę. Przejdźmy do serialu. Po pierwszym sezonie masz więcej próśb od znajomych i rodziny, byś coś pomógł przy sprzęcie elektronicznym? Moja mama zawsze mnie wołała, gdy chciała wysłać email. Co zobaczymy w drugim sezonie? Przechodzimy do wyższej ligi, więc jest też większy stres i większe kłopoty. Czy TechCrunch dodał wam skrzydeł? Na pewno, w końcu pobiliśmy rekordy kompresji. A przy okazji - wiesz, że niektóre pojęcia, które wymyśliliśmy na potrzeby tego serialu, zaczęto używać w środowisku? To się nazywa wpływ mediów. A jest jakiś wpływ w drugą stronę? Jak na ciebie wpłynęła Dolina Krzemowa? Okazało się, że jest bardzo podobna do Hollywood. Jest tu aż za dużo pieniędzy, od których ludziom odbija. Prawie wszyscy wciąż przesadzają na każdy temat. Łatwo się denerwują. To taki sam basen z rekinami jak Hollywood. Czy w drugim sezonie będziecie równie wulgarni co w pierwszym? Na pewno nie będzie grzeczniej. Nie spuszczamy z tonu. To HBO, możemy robić, co chcemy. Ale niełatwo będzie przeskoczyć finałowy epizod z zeszłego roku. Tak, przyznaję, to był prawdziwy przejaw geniuszu naszych scenarzystów. Chorego geniuszu, ale z pewnością geniuszu. Rozmawialiśmy o tym, że zrobią wszystko, by w drugim sezonie zajść jeszcze dalej. Jakiś kolejny dowcip z serii „penis spotyka wyższą matematykę”. To w końcu coś, o czym każdy geek marzy całe życie. Jaka była – z waszej perspektywy – reakcja po pierwszym sezonie? W końcu zajęliście się bardzo hermetycznym tematem, idąc znacznie dalej niż twórcy „Teorii wielkiego podrywu”. I wyszło świetnie. Myślę, że trafiliśmy we właściwy moment. Jeszcze dziesięć lat temu taki serial nie miałby sensu. Teraz z jednej strony coraz więcej ludzi lepiej rozumie technologię i zdaje sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak Dolina Krzemowa oraz zamieszkujących ją miliarderów. Z drugiej otworzyliśmy się też na innych bohaterów. Ich „inność” przyciąga, a nie odrzuca jak dawniej. A jakieś reakcje z samej branży? Było trochę komplementów. Wiem, bo mamy łącznika ze środowiskiem. Jest zawsze na planie jeden taki specjalista. Na co dzień pilnuje, by to, co napisali scenarzyści, a my wypowiadamy przed kamerą, nie było technologicznie całkiem bez sensu. Czasem przecież któryś z nas coś zaimprowizuje i bywa, że ten gość wtedy wstaje, podchodzi i tak dyskretnie zwraca uwagę: „Wiesz, właściwie to, co powiedziałeś, jest niemożliwe, bo to bez sensu, żeby...”. Czytaj również: „Dolina Krzemowa”: sezon 2, odcinek 1 – recenzja przedpremierowa I na ile wiarygodne jest – twoim zdaniem – to, co pokazujecie? Sądzę, że naprawdę mocno. Miałem jakieś wątpliwości na początku. Gdy kręciliśmy pilota i pojawiła się scena, w której Gavin Belson proponował mi, czyli Richardowi, dziesięć milionów za Pied Pipera, myślałem, czy to nie za dużo. Czy to nie jest jakaś przesada? Straszna masa pieniędzy za takie nic. A potem pomiędzy zdjęciami do pilota i reszty sezonu głośno było o tym, że ci goście od Snapchata sprzedali go za trzy czy cztery miliardy, i od razu pomyślałem – te dziesięć milionów to przecież prawie nic. I teraz myślę, że czego byśmy nie wymyślili, to nie przeskoczymy rzeczywistości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj