Mark Twain miał powiedzieć kiedyś, przeczytawszy swój nekrolog, że pogłoski o jego śmierci są mocno przesadzone, ale, o ironio, sam ten cytat jest trochę przesadzony, bo nie chodziło ani o nekrolog, ani nawet o śmierć.
Plotka, owszem, po Londynie krążyła, lecz mówiła ona o rzekomej groźnej chorobie, która miała ściąć wybitnego literata z nóg. Dziennikarz nowojorskiej gazety poprosił Twaina o komentarz i wyjaśnienie sprawy, na co ten odrzekł, tłumacząc genezę owej bzdurki, że „doniesienia o jego śmierci były przesadzone”. Niby szczegół, a jednak. Za błędny cytat odpowiada niejaki Albert Paine, autor biografii amerykańskiego pisarza, który dorobił do tego chwytliwą i powtarzaną chętnie do dzisiaj anegdotkę. A piszę o tym dlatego, że nie dalej jak przed paroma dniami gruchnął news, że nie żyje Sylvester Stallone, co sam zainteresowany czym prędzej zdementował. Nie będę nawet dociekał, czemu komukolwiek chce się podobne głupoty wymyślać, preparować i puszczać dalej (kliknięcia, mój drogi Watsonie – przyp. mój), lecz zaciekawiła mnie kwestia, od jak dawna podobne fake newsy, będące przecież plagą epoki internetowej, towarzyszą Hollywood. I nie chodzi mi o podkoloryzowane biografie, jakie lubimy oglądać, czy przeinaczone dla dobra spektaklu fakty historyczne, lecz o plotkarską prasę i jej wymysły. Bo przecież już w Złotej Erze, jakieś, lekko licząc, sto lat przed pojawieniem się plotkarskich portali, tabloidy trzymały sztamę z popularnymi studiami.
Ręka rękę myła: brukowce miały pożywkę, a wytwórnie, które starannie karmiły prasę soczystymi, ale pieczołowicie skrojonymi newsami za ich pośrednictwem, dozując atrakcyjne materiały, kreowały sławy. Ba, trzeba było trzymać rękę na pulsie, bo kiedy gwiazdy siedziały na kontraktach, nawet plotka o nieślubnym dziecku albo skłonności do romansowania mogła zrujnować karierę i, co za tym nieodmiennie szło, zakręcić kurek z pieniędzmi. Rzecz jasna stosunki Hollywood i prasy nie przypomniały zgodnej symbiozy, dziennikarze zajmujący się plotkami kopali głęboko, skrzętnie korzystając ze skrywanych przez gwiazdy tajemnic, niekiedy posuwając się do szantażu, aby wydobyć jeszcze smaczniejszy kąsek czy haka na kogoś innego, najchętniej sławniejszego. Studia bały się ich bardziej niż dżumy. Dzisiaj weryfikacja informacji (choć obowiązuje zasada „check before you share”, najczęściej fake newsy są bezrefleksyjnie powielane; to kolejna zaraza ery cyfrowej) jest ułatwiona, wtedy jak już coś wydrukowano, to znaczyło, że tak jest, bo przecież informacja pochodziła z „zaufanego źródła” albo „otoczenia artysty”. Dlatego przyszło mi do głowy zerknąć, jakie bzdety wymyślano przed laty. I nadal jest moc. Był – ba, jest; dobiega bowiem setki – sobie na przykład niejaki Scotty Bowers, barman z Beverly Hills, który o swoich rzekomych miłosnych podbojach napisał książkę, zresztą pełną pikantnych relacji, bo, jeśli mu wierzyć, to przespał się z połową Hollywood.
Ale spośród przytaczanych przez niego anegdot bodaj najbardziej śmierdząca (dosłownie) to ta, jakoby wybitny brytyjski aktor Charles Laughton, mistrz Daniela Day-Lewisa, angażował się w akty koprofilskie w ramach swoistej gry wstępnej. Bowers utrzymywał nawet, że gwiazda w jego obecności spałaszowała kanapkę doprawioną wydzielinami ludzkiego ciała. Hollywoodzki barman miał zresztą opinię swoistego alfonsa i ponoć parał się rozmaitymi przysługami. Miał nawet spiknąć legendę porno, Lindę Lovelace, z szanowanym reżyserem Tonym Richardsonem, który, będąc fanem aktorki, nawet kupił jej dawny dom. Sporo plotek przylgnęło też swojego czasu do Joan Crawford, hollywoodzkiej muzy z kompleksem niższości. Mówiło się chociażby – i może nadal mówi – o tym, że jeszcze jako nastolatka dorastająca w Kansas City zaraziła całe miasto wszami łonowymi. Lecz bodaj najciekawszy news mówi o filmie pornograficznym o swojsko brzmiącym tytule Casting Couch (fabuły idzie się domyślić), w którym miała wystąpić jeszcze jako młoda uczennica. Rzecz jasna żadnej kopii nie odnaleziono, lecz plotka ta prześladowała Crawford aż do śmierci. Szokująca jest też historia Jeanette MacDonald, której zazdrosny o Nelsona Eddy'ego szef studia MGM, Louis B. Meyer, rzekomo bojąc się, że utraci obie swoje gwiazdy, kazał usunąć ciążę, grożąc zniszczeniem kariery. Kiedy aktorka poroniła, Eddy zostawił ją, myśląc, że plotka była prawdziwa, a ukochana poddała się presji szefa. Tymczasem Meyer miał dbać, aby nigdy do siebie nie wrócili. Mało?
Gadano niegdyś, że sam Clark Gable na początku swojego pobytu w Hollywood pracował jako chłopiec do wynajęcia, o czym miał wiedzieć reżyser George Cukor, dlatego wystraszony gwiazdor zadbał o to, aby tego wyrzucono z planu Przeminęło z wiatrem. Ale idźmy dalej. Hollywoodzki playboy Ramon Novarro miał zostać zadławiony przez włamywaczy ołowianym odlewem penisa Rudolfa Valentino (ekstrawaganckiego dildo nigdy nie odnaleziono), a o kontrowersyjnej Clarze Bow mówiono, że obsługiwała regularnie całą drużynę futbolową. Bow padła ofiarą plotek rozpowszechnianych przez jej byłą sekretarkę – ta utrzymywała, że aktorka organizowała orgie suto zakrapiane alkoholem i posypane białym proszkiem, sypiając z kim popadnie, łącznie z wyłapywanymi na ulicy zwierzętami – które doprowadziły do zerwania z nią kontraktu przez studio Paramount.
Nie mówię, że to wszystko wyssane z palca, kompletne bzdury. Po prostu nie potrafię stwierdzić, co tu jest faktem, a co wymysłem. Chyba nikt nie potrafi. Kusi, oczywiście, żeby wygłosić starą maksymę, jakoby w każdej plotce tkwiło ziarno prawdy, ale to nie tak. A skoro przez sto lat nie dość, że nie udało nam się uciec przed fake newsami, to jeszcze ich częstotliwość się zintensyfikowała, tym lepiej sprawdzić dwa razy, niż wyjść na durnia.
Moje źródła:
https://bit.ly/2F1sypu
https://bit.ly/2F01eYA
https://bit.ly/2FqFjrx
https://bit.ly/2EXW92V
https://bit.ly/2HFe8K5
Scotty Bowers - Full Service: My Adventures in Hollywood and the Secret Sex Lives of the Stars
Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.