Mark Bowden, nagradzany dziennikarz i autor słynnego Helikoptera w ogniu, pokazuje, że rzeczywistość może być o wiele bardziej przerażająca niż fikcja. W swoim szczegółowym śledztwie odsłania kulisy wieloletnich zmagań amerykańskich i kolumbijskich władz z Pablo Escobarem, jednym z najbogatszych kryminalistów w historii. Wielu z Was z pewnością kojarzy historię Pablo Escobara z serialu Narcos platformy Netflix. Jeśli jesteście ciekawi jak w rzeczywistości wyglądała przestępcza kariera Króla Kokainy oraz jego upadek, to powinniście sięgnąć po książkę Bowdena: nie znajdziecie w niej fikcji, a jedynie efekty dziennikarskiego śledztwa. Poniżej przeczytacie początek książki Killing Pablo:
Źródło: Wyd. Poznańskie

Prolog

2 grudnia 1993 roku

Tego dnia, kiedy Pablo Escobar został zabity, jego matka Hermilda przyszła na miejsce na piechotę. Wcześniej źle się czuła i była w klinice, właśnie tam usłyszała wiadomość. Zemdlała. Kiedy odzyskała przytomność, udała się prosto do Los Olivos, dzielnicy w południowo-centralnej części Medellín, gdzie reporterzy telewizyjni i radiowi już relacjonowali to, co tu się stało. Tłumy zablokowały ulice, więc musiała zatrzymać samochód i pójść pieszo. Hermilda, twarda staruszka z siwymi włosami i kościstą, wklęsłą twarzą, dużymi okularami, lekko przekrzywionymi na długim, prostym nosie, takim samym, jak u jej syna, szła przed siebie sztywno, małymi kroczkami, przygarbiona. Była ubrana w sukienkę z delikatnym kwiatowym wzorem i nawet drobiąc kroki, maszerowała zbyt szybko, by jej otyła córka mogła za nią nadążyć. Młodsza kobieta musiała się starać, by dotrzymać jej kroku. Los Olivos to dzielnica składająca się z przecznic zabudowanych nieregularnymi, dwu- lub trzykondygnacyjnymi domami z maleńkimi podwórzami i ogródkami, przy których rosną karłowate palmy, ledwie sięgające dachu. Barykady postawione przez policję odgradzały zgromadzony teraz tłum. Żeby lepiej widzieć, co się dzieje, część mieszkańców wspięła się na dachy. Byli tacy, którzy mówili, że na pewno zabito Pabla, i tacy, którzy mówili, że nie, że policja zastrzeliła jakiegoś mężczyznę, ale to nie był on, ponieważ on znowu im się wymknął. Wielu wolało wierzyć, że udało mu się uciec. Medellín było domem Pabla. To tutaj zarobił miliardy, tutaj wybudował za nie wielkie biurowce i osiedla mieszkaniowe, dyskoteki i restauracje, tutaj pobudował mieszkania dla biednych, dla ludzi, którzy wcześniej mieszkali w ruderach z kartonu, plastiku i blachy, przeszukiwali miejskie wysypiska śmieci, chroniąc się przez smrodem chusteczkami zawiązanymi na twarzach i próbując znaleźć coś, co można by wyczyścić i sprzedać. Właśnie tutaj zbudował oświetlone boiska do piłki nożnej, żeby robotnicy mogli grać w nocy, tutaj przecinał inauguracyjne wstęgi i czasem nawet sam przychodził pograć, już jako legenda, mężczyzna z wąsami i drugim podbródkiem, dość pulchny, a jednak, według wielu, wciąż jeszcze szybki na boisku. Tutaj wierzono, że policja nigdy go nie złapie, że nie może go złapać, nawet jeśli ma te całe szwadrony śmierci, dolary od gringo, szpiegowskie samoloty i wszystko inne. Tutaj Pablo krył się przez szesnaście miesięcy szeroko zakrojonych poszukiwań. Przenosił się z kryjówki do kryjówki, przebywając wśród ludzi, którzy, nawet jeśli by go rozpoznali, nigdy nie wydaliby go policji, ponieważ było to miejsce, gdzie na ścianach wieszano jego zdjęcia w złoconych ramach, gdzie modlono się o to, by miał długie życie i pozostawił po sobie wiele dzieci, gdzie (o czym wiedział) ci, którzy się za niego nie modlili, bali się go. Staruszka i jej córka pewnie kroczyły przed siebie, aż zatrzymali je poważni mężczyźni w zielonych mundurach. – Jesteśmy rodziną. To jest matka Pabla Escobara – wyjaśniła córka. Na oficerach nie zrobiło to jednak wrażenia. – Wy nie macie matek? – zapytała Hermilda. Pozwolono im przejść, dopiero kiedy wiadomość, że przyszły matka i siostra Pabla Escobara, dotarła do wyższych rangą oficerów. Poprzez rzędy zaparkowanych samochodów, w kierunku miejsca, gdzie błyskały światła karetek i radiowozów, brnęły pod eskortą. Kamery telewizyjne uchwyciły je w momencie w którym właśnie się tam zbliżały, a przez tłum przechodził pomruk. Hermilda przeszła przez ulicę, podeszła do małego skrawka trawy, na którym leżało ciało młodego mężczyzny. Mężczyzna miał dziurę na środku czoła, jego oczy, matowe i mętne, wpatrywały się w niebo. – Wy głupki! – krzyknęła Hermilda i zaczęła głośno śmiać się z policjantów. – Wy głupki! To nie jest mój syn! To nie jest Pablo Escobar! Zabiliście nie tego człowieka! Żołnierze odsunęli obie kobiety na bok i z dachu garażu ściągnęli ciało przypięte do noszy, ciało grubego mężczyzny z gołymi stopami, w niebieskich dżinsach, z podwiniętymi do góry nogawkami i w niebieskiej koszuli, jego okrągła, zarośnięta twarz była opuchnięta i zakrwawiona. Miał gęstą, czarną brodę i dziwny, kwadratowy wąsik z obciętymi końcami, przypominający zarost Hitlera. Z początku trudno było powiedzieć, czy to on. Hermilda gwałtownie wciągnęła powietrze i w milczeniu stanęła nad ciałem. Wraz z bólem i złością poczuła ulgę i lęk. Czuła ulgę, ponieważ teraz przynajmniej skończył się koszmar jej syna. Lęk, ponieważ sądziła, że jego śmierć doprowadzi do eskalacji przemocy. Najbardziej chciała, żeby to się skończyło, zwłaszcza dla jej rodziny. Żeby cały ból i rozlew krwi został uśmiercony wraz z Pablem. Gdy odchodziła, zacisnęła usta, żeby nie pokazać po sobie żadnych emocji, zatrzymała się tylko na chwilę, by reporterowi z mikrofonem powiedzieć: – Przynajmniej ma teraz spokój.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj