Zanim przejdę do meritum, czyli omawiania zawartości soundtracku track-by-track, chciałbym tylko nadmienić, że tekst ten nie jest recenzją samą w sobie. Jak sama nazwa wskazuje są to raczej refleksje, jakie nasunęły się po pierwszym zetknięciu z pełnym albumem soundtrackowym. Na recenzje przyjdzie jeszcze czas, oczywiście po gruntownym przeanalizowaniu partytury do War Horse - tak na albumie, jak i w filmie. Kliknij na tytuł utwory, aby przesłuchać urywek.

[image-browser playlist="607133" suggest=""]

1. Dartmoor, 1912 (3:35)
Otwierający płytkę utwór Dartmoor, 1912 można właściwie zamknąć w takim oto określeniu: liryczny, bardzo ciepły kawałek jakich w karierze Williamsa mogliśmy usłyszeć wiele. Mamy tutaj piękny wstęp w postaci solowego fletu i tematu przewodniego partytury. W połowie utworu słyszymy również drugi temat, równie piękny jak ten, który witał nas na początku. Kilka wspaniałych pasaży, trochę epickiego brzmienia i od razu człowiek przypomina sobie takie eteryczne ścieżki jak Far and Away. Jest to jeden z tych utworów, do których na pewno powracał będę dosyć często słuchając War Horse. Poza chwalonymi tutaj walorami estetycznymi, Dartmoor daje również sporą wiedzę odnośnie tego, co usłyszymy w kolejnych utworach.

2. The Auction (3:34)

Po ciepłym i dynamicznym wstępie, mamy nieco więcej przestrzeni i refleksji. Drugi kawałek, jaki znajdziemy na płycie nie zrywa nas co prawda na nogi, ale zapewnia kilka przyjemnych chwil z tematem przewodnim partytury. Niestety jest to już trochę bardziej underscore'owe granie, więc należy liczyć się z tym, że po drodze napotkamy trochę trudności w utrzymaniu koncentracji.

3. Bringing Joey Home, and Bonding (4:42)
Zaczyna się niepozornie, bo serią krótkich rytmicznych pociągnięć smyczkowych podpierających zapewne jakąś zabawną scenę w filmie (po obejrzeniu zapewne przyjdzie nam się o tym przekonać). Druga część utworu to powrót do ciepłej w brzmieniu liryki i naszego tematu przewodniego. Muszę przyznać, że ilekroć on się pojawia, budzi bardzo pozytywne emocje. Jest to jeden z prostszych tematów w karierze Williamsa, ale jego siła interakcji ze słuchaczem jest porażająca. Końcówka utworu to niejako powrót do stylistyki z jego początku.

4. Learning the Call (3:20)
Początek tego utworu niewiele różni się od trzech poprzednio usłyszanych. Im dalej jednak zasłuchujemy się w Learning the Call, tym częściej doświadczamy nagłych zmian w dynamice i coraz śmielszych eksperymentów Williamsa z wyklarowanymi wcześniej tematami. Oczywiście wszystko zachowane jest tu w ciepłym i miłym dla ucha tonie. Kilka fragmentów, szczególnie z drugiej części utworu, to czysta magia odwołująca się do tak lubianego przez Williamsa barwnego kina familijnego. Wielbiciele lekkich i zwiewnych motywów rodem z Hook'a, bądź Harry'ego Pottera znajdą tu coś dla siebie.

5. Seeding, and Horse vs Car (3:33)

Zaczyna się niepozornie, bo kilkoma mniej porywającymi aranżacjami tematu przewodniego, szczyptą underscore i ogólnie rzecz biorąc, niezbyt absorbującą uwagę, materią muzyczną. Ostatnia minuta rekompensuje nieco ten przestój, serwując nam wspaniałą liryczną podróż przez zarysowaną wcześniej paletę tematyczną. Do akcji angażowana jest pełna orkiestra, więc mamy okazję usłyszeć Williamsa w jego najlepszym wydaniu. Kilka fragmentów odwołuje się stylistycznie do wspomnianego wyżej kina familijnego.

6. Plowing (5:10)
Na tym utworze kończy się nieskrępowany optymizm partytury Johna. Są to ostatnie podrygi ciepłego, porywającego grania przed wydarzeniami, które sprowadzą partyturę na tory nieco mroczniejszego i bardziej refleksyjnego brzmienia. Warto jednak zatrzymać się na dłużej przy tym utworze. Melodie Williamsa rozwijają tu skrzydła i stają się jeszcze bardziej eteryczne. Przypomną nam otwierający płytę Dartmoor, 1912. Mniej więcej w połowie trzeciej minuty dostajemy fajną fanfarkę łączącą dwa zarysowane na początku partytury, tematy. Z pewnością Plowing powracał będzie dosyć często do mojej playlisty... W przeciwieństwie do tego, co będziemy mogli usłyszeć w dalszej części albumu. A dalej mamy już nieco bardziej problemowe kawałki...

7. Ruined Crop (3:29)
Jest to jeden z pierwszych utworów, które niosą za sobą zdecydowanie więcej powagi. Entuzjazm Johna powoli gaśnie, a na jego miejscu pojawia się melancholijny underscore. Pierwsza część utworu nie przekonuje zbytnio do siebie. Jest toporna i nie odkrywa raczej żadnych nowych kart przed słuchaczem. Na minutę przed końcem wchodzi jednak solowa trąbka i perkusja, które zwiastują, że coraz częściej atakowani będziemy militarystycznym, ale smutnym brzmieniem. Ogólnie rzecz biorąc, nic specjalnego.

8. The Charge and Capture (3:21)

Początek tego utworu jest kontynuacją myśli poprzedniego. Napotykamy zatem solową trąbkę budującą militarystyczny (w amerykańskim rozumieniu) klimat. Pół minuty później mamy okazję usłyszeć pierwszy konkretny fragment muzycznej akcji. Perkusja dyktująca rytm, trochę smyczek budujących napięcie i dęciaki czyniące sporo fermentu – oto jak w skrócie można określić to, co tutaj występuje. Ciekawy to utwór, ale jakoś nie pozostaje w pamięci na dłużej. Ostatnie półtorej minuty to powrót do patetycznej trąbki i kolejna odsłona tematyczna! Ot solidny rzemieślniczo kawałek, ale nie zrywający na nogi.

9. The Desertion (2:33)
Początek tego utworu, to już akcja w pełnym tego słowa znaczeniu. Te rytmiczne smyczki na tle potężnych dęciaków przypomniały mi trochę podobne motywy akcji, ot na przykład z Parku Jurajskiego. Dobra robota, John! Szkoda tylko, że tak szybko jak wczuwamy się w to dynamiczne, pełne wigoru granie, tak szybko również powracamy do underscore'u. Ostatnia minuta to niepotrzebna ilustracja, która nic nowego nie wnosi do ścieżki. Z powodzeniem można było pozbyć się jej na stole montażowym.

10. Joey's New Friends (3:30)
Po kilku momentach oderwanych od dyktowanego na początku partytury optymizmu, powracamy na chwilę do liryki. Na początku trochę smutnawej, ale jest w tym wszystkim jakiś urok. Co prawda kawałek rozkręca się powoli, ale mniej więcej w połowie jego czasu trwania, staje się zdecydowanie bardziej ciepły. Ostatnie półtorej minuty to przyjemny rytmiczny Williams, przypominający trochę tegorocznego Tintina, bądź też inną, nieco starszą pracę „maestro” - Terminal. Mimo totalnego braku oryginalności, Joey's New Friends przypadł mi do gustu.

11. Pulling the Cannon (4:11)
Początek utworu to charakterystyczne dla Williamsa budowanie napięcia. Zaczyna się więc rytmicznymi smykami z akompaniującymi im „narastającymi” dęciakami. Już na początku wiadomo, że za chwilę coś się będzie działo. Po tym, jak do głosu dochodzi patetyczna trąbka, kumulowane dotychczas napięcie zostaje na moment zawieszone, by po chwili zmiażdżyć słuchacza mniej więcej minutową sekwencją muzyki akcji. Tak jak w przypadku The Desertion odczujemy pewien niedosyt, bo już mniej więcej w połowie trzeciej minuty Williams powraca do „zarzynania” sekcji smyczkowej smutnymi, pozbawionymi niestety atrakcyjności, frazami.

12. The Death of Tropthorn (2:45)
Jeżeli oczekujecie od ścieżki dźwiękowej do War Horse melancholii i rzewnych smyczkowych tematów, The Death of Tropthorn z pewnością was ukontentuje. Początek utworu to istne snucie się orkiestry od melodii do melodii w poszukiwaniu jakiejś głębi emocjonajlnej. Niezbyt owocny pod tym względem start, doprowadza nas w końcu do pięknego motywu śmierci, zachowanego w jak najbardziej melodramatycznym tonie. Fragment ten właściwie zamyka omawiany tutaj utwór i jeżeli scena, którą opisuje będzie równie dramatyczna i „barwna” pod względem emocjonalnym, będziemy mieli jedną z ciekawszych tegorocznych ilustracji.

13. No Man's Land (4:35)
Pierwsze dwie minuty to piskliwe smyczki kreujące atmosferę grozy... Czyli niewiele oferujący pod względem melodyjnym, budujący napięcie, underscore. Druga minuta przynosi rytmiczny perkusyjny podkład na który po pewnym czasie nachodzi kolejny temat akcji utrzymany w stylistyce... RCP. Trochę dziwnie słucha się Johna Williamsa próbującego imitować brzmienia rodem ze stajni Hansa Zimmera. Koledzy z portalu mówią, że to zabieg artystyczny i tylko drobne odchylenie od warsztatu Williamsa, więc dyskusja o tym, jak należy rozumieć ten utwór, jest raczej konfliktogenna. Owszem, No Man's Land wpada w ucho, ale jakoś nie padłem na kolana przed geniuszem tego utworu. Niemniej jest to najdłuższa sekwencja akcji, jaką spotkamy na płycie!!

14. The Reunion (3:55)
Trzy ostatnie utwory, to powrót do bardziej okiełznanych melodii. Klimatem ocierają się one miejscami o Szeregowca Ryana, co wcale nie powinno dziwić przy tego typu projekcie. Naleciałości tej partytury sugerowały umieszczone już kilka tygodni temu w Internecie, sample. Cała ścieżka zresztą błądzi gdzieś pomiędzy tego typu militarystyczno-melancholijnymi tworami. The Reunion rozpoczyna się bardzo kameralnie. Serwuje nam umiarkowaną, owianą pewną dozą smutku, liryką. W takim też nastroju pozostawia słuchacza po zakończeniu przygody z tym utworem. Jeżeli miałbym posłużyć się jakimś skrótem myślowym, powiedziałbym, że to Szeregowiec Ryan zakuty w podkowy.

15. Remembering Emilie and Finale (5:07)
Początek utworu to kontynuacja myśli poprzedniego. Fajerwerków więc nie ma, ale mniej więcej na początku trzeciej minuty pojawia się coś nowego - solowy fortepian. Kompozytor pozwala mu zaistnieć przez dobrych kilkadziesiąt sekund, w ciągu których prezentuje piękną aranżację tematu głównego. Ostatnie dwie minuty stanowią pożywkę dla wszystkich, którzy stęsknili się za melodyjnym, patetycznym Williamsem. Do łask powraca bowiem solowa trąbka, a utwory z jej udziałem ocierają się miejscami o takie patriotyczno-heroiczne brzmienie.

16. The Homecoming (8:06)
No i mamy wisienkę na torcie całej partytury. Piękna, ośmiominutowa suita zamykająca nierówną nieco płytę. Mieliśmy bowiem trochę muzycznej pogody, melodramatycznego brzmienia, szczyptę patosu i nie do końca strawnego underscore. Ten utwór pozwala poniekąd zapomnieć o słabych momentach kompozycji Williamsa, zestawiając w sobie właściwie to, co najbardziej warte uwagi, czyli ładne tematy i sporo pasji włożonej w ich aranżacje. Poza tym muszę przyznać, że przez ostatnie pół godziny trochę stęskniłem się za optymizmem serwowanym na początku albumu. The Homecoming nadrabia poniekąd te zaległości.


Podsumowanie

Ciężko mówić szczegółowo o ścieżce, którą dopiero co się poznało. Ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Mamy coś zupełnie innego niż „zwariowany” i dynamiczny Tintin. Zresztą prezentowane już wcześniej na tym portalu, sample, dużo powiedziały na temat klimatu i stylistyki War Horse. Całość potwierdza tylko wcześniejsze założenia. Niestety w kilku przypadkach, budowany na samplach entuzjazm, zdecydowanie gaśnie po zapoznaniu się z całymi utworami. W moim mniemaniu, na pewno nie jest to ścieżka roku 2011, ale do miana najciekawszych tegorocznych partytur z pewnością się zalicza. War Horse to cofnięcie się w czasie i wejście w warsztat twórczy Williamsa z lat 90-tych, czyli takiego, jakiego lubiłem najbardziej. Są tu więc ciekawe tematy i mnóstwo inteligentnych aranży, które nie pozwolą, aby owe melodie szybko nam spowszedniały i uleciały z pamięci. Niestety płyta naznaczona jest znamieniem funkcjonalności, na co z pewnością ma wpływ specyfika filmu. Nie broni to jednak kilku słabych momentów, które równie dobrze można było potraktować programem do edycji. Jeżeli zatem ktoś liczył na zrównoważoną pod każdym względem ścieżkę, to mógł się trochę rozczarować. Wszystko tak na dobrą sprawę zweryfikuje się jednak po obejrzeniu filmu, na który czekam z niecierpliwością!

Światowa premiera filmu zapowiedziana jest na 25 grudnia tego roku. Natomiast soundtrack trafi na półki sklepowe już 21 listopada.

[image-browser playlist="607134" suggest=""]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj