4DX™ to rewolucyjna technologia kinowa, która oddziałuje na wszystkie pięć zmysłów widza, sprawiając, że filmowa rozrywka jest kompleksowa i angażuje dużo mocniej niż zwykły seans. Wykorzystanie sali Škoda 4DX™, zaprezentowanej przy okazji filmu Avatar, ukazuje pełnię jej możliwości, znacznie odmieniając sposób patrzenia na obraz Camerona. Film, który świetnie prezentował się już w 3D, teraz wypada jeszcze lepiej, pozwalając widzowi przygodę Jake'a Scully'ego przeżyć intensywniej, bardziej bezpośrednio i fizycznie. Prawie tak, jakbyśmy byli na Pandorze.
Avatara nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Jake Scully przed przypadek trafia do naukowego projektu, który ma na celu poznać przyrodę, ludność i świat Pandory. W ciele swojego Avatara Jake żyje życiem, o jakim nawet nie marzył, i coraz bardziej zakochuje się w świecie, który miał przecież szpiegować. W tym momencie w technologii 4DX™ tempa nadbierają nie tylko filmowe wydarzenia, ale samo ich oglądanie - i to sprawia, że nawet nie zauważamy, kiedy mijają te prawie trzy godziny. Mogę jednak zapewnić, że każda z nich będzie warta zapamiętania.
Najwięcej zabawy dostarczają ruchome fotele, które są perfekcyjnie zsynchronizowane z toczącą się na ekranie akcją.Razem z Jakiem jeździmy konno, latamy, spadamy czy uczestniczymy w walkach. Ponieważ Avatar takich scen ma bardzo wiele, widz jest w ciągłym ruchu; czasem fotel potrafi nawet nieźle zaskoczyć, wyrywając się do góry bądź ostro wychylając do przodu. Imitacja choćby jazdy konnej jest bezbłędna i dostarcza mnóstwo zabawy. Fotele są przy tym wygodne i jeśli nagle czuje się lekkie uderzenia w plecy, to oznacza, że Jack Scully właśnie na nie upadł, a nie że sąsiad z tyłu próbuje nam coś zaakcentować. Wierzcie mi, można się pomylić.
Odkrywanie magicznego, kolorowego i fascynującego świata Pandory jest znacznie ułatwione, gdy możemy zaangażować w nie wszystkie zmysły. Dzięki technologii 4DX™ możemy poczuć zapachy rozchodzące się po sali kinowej. Nie zawsze są one przyjemne, ale za każdym razem pasują do tego, co dzieje się na ekranie. Ja w szczególności zapamiętałam woń kwiatów i suchego piachu, który na długo utkwił mi w nozdrzach. Większość wydarzeń ekranowych mocno podkreślano efektem wiatru, który był jednak nadużywany. Same powiewy były bardzo przyjemne, ale ponieważ tak mocno je eksploatowano, w pewnym momencie robiło się po prostu zimno, a wiaterek na szyi nie budził już takiego zaskoczenia jak na samym początku.
W sali Škoda 4DX™ mamy także możliwość odczuwania mgły, a specjalne dyfuzory rozpylające wodę urealniają sceny filmowe. W momencie, gdy Jake wpada do rzeki, uciekając przed jednym ze zwierząt Pandory, widzowi serwuje się "kąpiel", która przyjemnie współgra z filmem, nie powodując uczucia dyskomfortu. Mgła i rozpylanie baniek mydlanych to rzeczy, które można by poprawić, ponieważ dyfuzory są zainstalowane tuż przy ekranie, więc jeśli efekty są intensywne, to zwyczajnie zasłaniają obraz. Dużo lepiej byłoby rozciągnąć instalację po całej sali w podłodze lub suficie. Kompletną pomyłką są z kolei imitacje błysków piorunów - to zwykłe migające lampki, które na chwilę rozświetlają salę i tylko wybijają z rytmu oglądania.
Avatar swego czasu okrzyknięty był dziełem przełomowym dla kina. Bez względu na to, czy historia o poświęceniu, tolerancji i nowym rozumieniu świata kogoś porwała czy nie, trzeba przyznać, że w technologii 3D oglądało się ją wspaniale. Dzięki 4DX™ ta estetyczna uczta dla widza jest jeszcze większa. Gdy cztery lata temu pierwszy raz oglądałam Avatara, zachwyciłam się światem Pandory, a teraz mogłam go poznać najlepiej, jak to jest w ogóle możliwe. Nagle po wyjściu z seansu wyświechtane słowa "magia kina" nabrały nowego znaczenia.