W zeszłym tygodniu ukazało się nowe polskie wydanie powieści Johna Scalziego pod tytułem Wojna starego człowieka. Ta książka utrzymana w konwencji science fiction została wydana przez wydawnictwo Vesper w ramach serii Wymiary. Wydawnictwo udostępniło początek tej powieści w przekładzie Jakuba Małeckiego. Znajdziecie go pod opisem i okładką Wojny starego człowieka. Miłej lektury!

Wojna starego człowieka - opis i okładka

W dniu swoich siedemdziesiątych piątych urodzin John Perry zrobił dwie rzeczy. Najpierw odwiedził grób swojej żony. A potem wstąpił do armii. Ludzkość w końcu znalazła drogę do międzygwiezdnej przestrzeni – to dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że w kosmosie jest niewiele nadających się do zamieszkania planet – za to aż roi się tam od obcych, którzy chcą o nie walczyć. Wychodzi na to, że wszechświat jest dla człowieka wrogim miejscem. A więc – walczymy. Żeby obronić Ziemię (która może stać się celem ataku dla naszych nowych wrogów, jeśli dopuścimy ich zbyt blisko); walczymy również o nasz planetarny stan posiadania. Z dala od Ziemi, ta wojna trwa już od dziesiątków lat: jest brutalna, krwawa i nieubłagana. Sama Ziemia jest zaściankiem. Większa część zasobów ludzkości znajduje się w rękach Kolonialnych Sił Obrony, które chronią Ziemię przed zbyt dokładną wiedzą na ten temat. Ogólnie wiadomo tylko jedno – kiedy osiągnie się wiek emerytalny, można się zaciągnąć do KSO. Oni nie chcą młodych ludzi; chcą ludzi, którzy mają wiedzę i doświadczenia zebrane w ciągu długiego życia. Zostaniesz zabrany z Ziemi, żeby już nigdy nie móc na nią powrócić. Będziesz musiał odsłużyć swoje na froncie. A jeśli uda ci się przeżyć, wspaniałomyślnie pozwoli ci się osiedlić na jednej z ciężko wywalczonych planet. John Perry zgadza się na te warunki. Praktycznie nie ma pojęcia o tym, co go czeka. Prowadzona w odległości wielu lat świetlnych od domu wojna okazuje się o wiele cięższa, niż mógł sobie wyobrazić – i, jak się przekona, o wiele dziwniejsza.
Źródło: Vesper

Wojna starego człowieka - fragment powieści

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W dniu swoich siedemdziesiątych piątych urodzin zrobiłem dwie rzeczy. Najpierw odwiedziłem grób żony. A potem wstąpiłem do wojska. Wizyta przy grobie Kathy była tą mniej dramatyczną czynnością. Moja żona leży na cmentarzu Harris Creek, niecałe półtora kilometra od miejsca, gdzie mieszkałem i gdzie wspólnie wychowaliśmy dzieci. Załatwienie jej parceli na tym cmentarzu było trudniejsze, niż można było przewidywać – żadne z nas nie spodziewało się śmierci, dlatego nie przygotowaliśmy sobie wcześniej miejsca pochówku. To śmiertelnie upokarzające – że użyję wyjątkowo trafnego zwrotu – kłócić się z kierownikiem cmentarza o grób dla zmarłej żony. W końcu mój syn Charlie, który jest burmistrzem miasta, pociągnął za kilka sznurków i załatwił nam miejsce. Bycie ojcem burmistrza ma swoje plusy. Wróćmy jednak do samego grobu. Jest prosty i niczym się nie wyróżnia; zamiast wielkiego nagrobka jest tam tylko niewielka płyta. Kontrastuje z nią ogromny pomnik Sandry Cain z jej szkolnym zdjęciem i wyrytymi na płycie ckliwymi aforyzmami Keatsa na temat śmierci, młodości i piękna. Kathy na pewno roześmiałaby się, gdyby wiedziała, że jej grób sąsiaduje z nagrobkiem Sandy, która przez całe życie rywalizowała z nią z tym swoim zadziwiającym, maniakalnym uporem. Kiedy Kathy pojawiała się z ciastem na lokalnym targu wypieków, Sandy przynosiła trzy placki i nawet nie próbowała kryć oburzenia, jeśli nie sprzedała ich pierwsza. Kathy starała się wtedy łagodzić sytuację i kupowała jeden z jej wypieków. Nie wiadomo jednak, czy z punktu widzenia Sandy polepszało to, czy też może pogarszało całą sprawę. Przypuszczam, że pomnik Sandy można uznać za ostatnie słowo w tej rywalizacji – nie dało się jednak na nie odpowiedzieć, ponieważ Kathy już nie żyła. Z drugiej strony nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek odwiedzał grób Sandy. Trzy miesiące po jej śmierci Steve Cain sprzedał dom i przeniósł się do Arizony, a kiedy wyjeżdżał, na jego twarzy rozciągał się uśmiech wielkości drogi międzystanowej numer dziesięć. Jakiś czas później przysłał mi pocztówkę; w nowym miejscu zaczął spotykać się z kobietą, która pięćdziesiąt lat wcześniej była gwiazdą porno. Przez tydzień po otrzymaniu tej informacji czułem się nieswojo. Dzieci i wnuki Sandy mieszkają w sąsiedniej miejscowości, ale biorąc pod uwagę częstotliwość ich wizyt na cmentarzu, równie dobrze mogłyby żyć w Arizonie. Od czasu pogrzebu Sandy słowa Keatsa czytałem chyba tylko ja, idąc na grób żony. Na pomniku Kathy wyryto jej nazwisko (Katherine Rebecca Perry), daty urodzin i śmierci oraz słowa „Ukochana żona i matka”. Czytam ten napis podczas każdej wizyty. Nie mogę się powstrzymać; te cztery słowa tak niedostatecznie, a zarazem tak doskonale obrazują jej życie. To zdanie nic o niej nie mówi, nie opisuje jej codziennych zajęć, jej zainteresowań i miejsc, do których lubiła jeździć. Nie wynika z niego, jaki był jej ulubiony kolor, jaką nosiła fryzurę, na kogo głosowała ani jakie miała poczucie humoru. Niczego się o niej nie dowiemy oprócz tego, że była kochana. I rzeczywiście była. Ona sama uznałaby pewnie, że to wystarczy. Nienawidzę tego cmentarza. Nienawidzę tego, że moja czterdziestodwuletnia żona nie żyje – że tamtego sobotniego poranka mieszała w misce ciasto na gofry i opowiadała mi o sprzeczce, która miała miejsce na spotkaniu zarządu biblioteki poprzedniego wieczoru, a chwilę później jej ciało drgało konwulsyjnie na podłodze, kiedy wylew niszczył mózg. Nienawidzę tego, że jej ostatnie słowa brzmiały: „Cholera, gdzie ja wsadziłam cukier waniliowy?”. Nienawidzę tego, że stałem się typowym starym facetem, który przychodzi na cmentarz, żeby spędzać czas ze zmarłą żoną. Kiedy byłem (znacznie) młodszy, pytałem czasem Kathy, jaki jest w tym sens. Sterta gnijącego mięsa i kości, która kiedyś była człowiekiem, już nim nie jest – to tylko sterta gnijącego mięsa i kości. Człowieka już nie ma; trafił do nieba, piekła czy jeszcze gdzie indziej, a może nigdzie. Równie dobrze moglibyśmy odwiedzać półtusze wieprzowe. Wraz z wiekiem zdajemy sobie sprawę, że tak jest rzeczywiście. Tylko że już się tym nie przejmujemy. Te kości to wszystko, co mamy. Nienawidzę tego cmentarza, ale wtedy cieszyłem się, że jest. Tęsknię za żoną. Łatwiej tęsknić za nią na cmentarzu, gdzie zawsze była martwa, niż w tych wszystkich miejscach, w których była żywa. Jak zwykle nie zostałem długo. Tylko żeby poczuć ukłucie bólu, który wydawał się tak świeży jak osiem lat temu i który przypomniał mi, że mam jeszcze coś do zrobienia poza sterczeniem na cmentarzu niczym stary głupiec. Kiedy tylko to zrozumiałem, odwróciłem się i ruszyłem z powrotem, nie oglądając się za siebie. Był to ostatni raz, gdy widziałem ten cmentarz i grób żony, ale nie starałem się zapamiętać go jak najlepiej. Jak już mówiłem, jest to miejsce, w którym Kathy od zawsze była martwa. Po co je zapamiętywać.

* * *

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj