W dniu swoich siedemdziesiątych piątych urodzin John Perry zrobił dwie rzeczy. Najpierw odwiedził grób swojej żony. A potem wstąpił do armii. Ludzkość w końcu znalazła drogę do międzygwiezdnej przestrzeni – to dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że w kosmosie jest niewiele nadających się do zamieszkania planet – za to aż roi się tam od obcych, którzy chcą o nie walczyć. Wychodzi na to, że wszechświat jest dla człowieka wrogim miejscem. A więc – walczymy. Żeby obronić Ziemię (która może stać się celem ataku dla naszych nowych wrogów, jeśli dopuścimy ich zbyt blisko); walczymy również o nasz planetarny stan posiadania. Z dala od Ziemi, ta wojna trwa już od dziesiątków lat: jest brutalna, krwawa i nieubłagana. Sama Ziemia jest zaściankiem. Większa część zasobów ludzkości znajduje się w rękach Kolonialnych Sił Obrony, które chronią Ziemię przed zbyt dokładną wiedzą na ten temat. Ogólnie wiadomo tylko jedno – kiedy osiągnie się wiek emerytalny, można się zaciągnąć do KSO. Oni nie chcą młodych ludzi; chcą ludzi, którzy mają wiedzę i doświadczenia zebrane w ciągu długiego życia. Zostaniesz zabrany z Ziemi, żeby już nigdy nie móc na nią powrócić. Będziesz musiał odsłużyć swoje na froncie. A jeśli uda ci się przeżyć, wspaniałomyślnie pozwoli ci się osiedlić na jednej z ciężko wywalczonych planet. John Perry zgadza się na te warunki. Praktycznie nie ma pojęcia o tym, co go czeka. Prowadzona w odległości wielu lat świetlnych od domu wojna okazuje się o wiele cięższa, niż mógł sobie wyobrazić – i, jak się przekona, o wiele dziwniejsza.
Premiera (Świat)
15 maja 2024Premiera (Polska)
15 maja 2024Polskie tłumaczenie
Jakub MałeckiLiczba stron
358Autor:
John ScalziGatunek:
Science fictionWydawca:
Polska: Vesper
Najnowsza recenzja redakcji
Space opera to obecnie chyba najpopularniejszy podgatunek science fiction. Jednakże – poza nielicznymi wyjątkami – prezentuje raczej przeciętny poziom. Autorzy produkują masowo powieści odlane z jednej formy. Ich celem jest dostarczenie czystej rozrywki, co starają się osiągać najprostszymi sposobami. Efektem jest znudzenie czytelnika (chociaż wiadomo, nie każdego). Przy kolejnej podobnej książce następuje przesyt. Tym bardziej że poza dynamiczną fabułą i opisami kosmicznych batalii powieści te nie oferują nic więcej.
Tym cenniejsi są autorzy, którzy próbują choć trochę przełamywać utarte schematy fabularne. Na Zachodzie za kogoś takiego uznawany jest John Scalzi, który karierę rozpoczął już prawie dwadzieścia lat temu powieścią Wojna starego człowieka. I aż dziwne, że ta niegłupia i rozrywkowa seria nie zagościła na dobre w świadomości polskich czytelników. Ale jest na to szansa, bo wydawnictwo Vesper w serii Wymiary wydała właśnie reedycję (to już trzeci wydawca tej książki na polskim rynku).
Starość nie radość. Im więcej lat na karku, tym trudniej unieść ich ciężar. Zdrowie szwankuje, pamięć już nie ta. Nic, tylko czekać na kostuchę, która skróci starcze cierpienia. Jednak wyobraźmy sobie, że jest lepsze rozwiązanie. Kolonialne Siły Obrony szukają żołnierzy. Masz siedemdziesiąt pięć lat i nic cię już nie wiąże z domem? Zaciągnij się! Musisz jedynie przyrzec, że nigdy nie powrócisz na Ziemię, bo jej mieszkańcy nie mogą dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się w przestrzeni kosmicznej. A dzieje się dużo... I niekoniecznie dobrego dla cudownie odmłodzonych rekrutów.
Scalzi garściami czerpie z klasyków gatunku, czego zresztą nie kryje. Sam wzorzec fabularny budzi silne skojarzenia z Kawalerią kosmosu Roberta A. Heinleina, lecz inspiracji dla autora Wojny starego człowieka można doszukiwać się w wielu innych powieściach – zarówno starszych, jak i nowszych. Na kartach powieści przewijają się pomysły zaczerpnięte choćby z książek Joe Haldemana czy Richarda Morgana. Można więc z czystym sumieniem uznać, że Scalzi wzoruje się na właściwych pozycjach.
Nie jest jednak tak, że autor wyłącznie kopiuje czyjeś wizje. Zaczerpnięte inspiracje łączy i przetwarza, dodając sporo od siebie. Ma świeże pomysły i nie waha się ich przedstawiać czytelnikowi. Jednakże największym atutem Wojny starego człowieka jest styl, którego próżno szukać u klasyków. Powieść jest napisana według współczesnych standardów – barwnym i żywym językiem, dzięki któremu z zainteresowaniem śledzimy następujące po sobie w zawrotnym tempie wydarzenia. Lektura wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż po sam koniec, mimo że niektóre zabiegi fabularne są dosyć przewidywalne. Książkę czyta się błyskawicznie. Tym bardziej że nie jest zbyt obszerna, co też jest swego rodzaju ewenementem w dzisiejszych czasach.
Powieść Scalziego to przede wszystkim rozrywka, chociaż można się w tym tekście doszukać pewnych refleksji – choćby w dylematach bohatera dotyczących celowości eksterminacji kolejnych obcych ras. Akcja jest dynamiczna, dialogi i sceny częstokroć zabawne. Bohaterowie budzą sympatię, choć może są zbyt mało zróżnicowani. Cóż, taka konwencja. Kreacja świata i jego realiów jest konsekwentna i niewiele można jej zarzucić. Może tylko to, że starość to nie tylko problemy natury fizycznej (zniwelowane przez zastosowaną na rekrutach kurację), ale też – a może przede wszystkim – pewne przypadłości mentalne. Tymczasem u Scalziego bohaterowie bardzo szybko zaczynają zachowywać się jak dwudziestolatkowie.
Jeśli lubicie niegłupie science fiction z odrobiną niewymuszonego humoru, to śmiało sięgajcie po Wojnę starego człowieka. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem powieść się przebije i doczekamy się wydania całej serii, która liczy już kilka dobrych tomów.