Nie wchodząc za bardzo w szczegóły, nie sposób odmówić im wpływu na rozwój kina, technik filmowania czy nowych rozwiązań w dziedzinie efektów specjalnych. Autorski styl, charakteryzujący się przepychem, kiczowatością i feerią barw połączonych z przesadnym upodobaniem do komputerowych wspomagaczy, potrafi się podobać, ale nie należy przy tym zapominać, że cała reszta elementów potrafi zawodzić.

Scenariusz? Jakiś jest, ale czy to ważne?

Najczęściej zawodzi scenariusz. Jako że wszystkie swoje filmy rodzeństwo również wymyśla i pisze, to łatwo zrzucić winę. Bo o ile jako reżyserzy mają doskonałe pomysły, to z opowiadaną historią jest już znacznie gorzej. I nie chodzi o same koncepcje, a o sposób ich przedstawiania. Są niczym dzieci odkrywające nowe zabawki w sklepie i pragnące mieć je wszystkie. Inspiracje, które czerpią z kultury i popkultury Wachowscy, są często bardzo bogate, co z tego jednak, skoro większość do siebie nijak nie pasuje? Ten problem bogactwa nawiązań i zapożyczeń (niektórzy złośliwi twierdzą, że raczej kradzieży), z którymi Andy i Lana wchodzą w polemikę, jest aż nadto widoczny. Większość niestety nie jest się w stanie sensownie dopiąć i połączyć. Problem ten miały kontynuacje "Matrixa", w których mitologię rozbudowano w taki sposób, że stała się własną autoparodią, a obecnie "Jupiter: Intronizacja", którego sam koncept wyjściowy jest niezwykle prosty i ciekawy, zaś w połączeniu z innymi elementami wychodzi groteskowo. [video-browser playlist="615066" suggest=""]

Inspiracja czy plagiat?

Nie można jednoznacznie stwierdzić, czy Wachowscy mają niezwykłe szczęście do wymyślania podobnych historii i motywów co inni twórcy science fiction, czy też może świadomie niektóre rozwiązania plagiatują. Inspiracji w ich filmach widać aż nadto, ale tutaj również istnieje problem, czy nie jest to momentami nadinterpretacja. Bo o ile bez wątpienia widać wpływy religii bliskowschodniej czy nawet katolickiej (zresztą w "Matriksie" wymieszane są wszystkie religie), klasyków dzieł literatury, a nawet anime, to trudno udowodnić, że Andy wraz z siostrą przeczytali opowiadanie polskiego pisarza. Tym sposobem jedyną sensowną konkluzją będzie fakt, że pomysły Wachowskich, tak dobrze sprawdzające się w niektórych filmach, są po prostu mało oryginalne i zostały przedstawione na wiele sposobów. Nie ma co się dziwić, wszak motyw wybrańca jest wałkowany nie tylko w kinie, ale również grach komputerowych, książkach, a nawet wiarach. [video-browser playlist="651791" suggest=""]

Wiele światów

Poniższe motywy, którymi - świadomie lub nie - mogli inspirować się Wachowscy, są tylko i wyłącznie subiektywnym wyborem. Nie wszystko jest się w stanie zauważyć, wychwycić, wyłapać i przyporządkować, bo jest tego za wiele. Trzeba by było znać bardzo dużo dzieł i wytworów kultury, by móc opisać wszystkie. Dlatego postawiłem na te najciekawsze i jednocześnie najbardziej oczywiste motywy, które mogą być zresztą Wachowskim nieznane, a wszelakie podobieństwo jest przypadkiem. Może nawet tak jest lepiej? Każdy z filmów tego niezwykłego rodzeństwa można odczytywać na wiele sposobów, wynajdując coraz to nowsze elementy. Zacznijmy od "Matrixa" i najbardziej oczywistego motywu, czyli wybrańca. Jako że niemal w każdej religii i wierzeniach przejawia się ten motyw, warto tutaj przytoczyć pracę, na której rodzeństwo na pewno się wzorowało, czyli „Bohatera o tysiącu twarzach” Josepha Campbella, amerykańskiego religioznawcy. Jeżeli zaś chodzi o religie, mity i wierzenia, to tutaj mamy istny miszmasz. Zarówno imiona bohaterów (Morfeusz, Trinity i cała reszta), jak i nazwy własne (chociażby statków) są znane z przeróżnych wierzeń. Sam zresztą tytuł, „Matrix”, nie jest niczym odkrywczym. Wspomniany już zresztą motyw wybrańca jest jednym z ulubionych, po które sięga rodzina Wachowskich. W „Jupiter: Intronizacja” - choć mniej widoczny i na pewno nie tak ważny - również jest obecny. Wachowscy sięgają zresztą często również po klasykę, a trzeba przyznać, że wzorują się niemal na wszystkim: od „Alicji w Krainie Czarów” Carolla, przy tak błahym cytacie jak „podążaj za białym królikiem”, po – jak sama Lana twierdzi – „Odyseję” Homera w najnowszym filmie duetu reżyserskiego. Skąd się wziął pomysł wyjściowy na przedstawienie świata rządzonego przez maszyny, w którym ludzie są jedynie surowcem podłączonym kablami do Matrixa? Niektórzy twierdzą, że pomysł ten zaczerpnięto z opowiadania „Anioł Przemocy” Adam Wiśniewskiego Snerga, polskiego pisarza fantastyki. Snerg był przyjacielem Janusza Zajdla, na którym ten wzorował bohatera „Limes Inferior”. I istotnie, patrząc na krótką nowelę i samą końcówkę, nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić:
„We wszystkich kierunkach przestrzeni poza szybami ciasnych jak trumny prostopadłościanów spoczywały postacie ludzi pogrążonych we śnie. Tylko Lucyna leżała z otwartymi oczami. Przez kilkanaście minut patrzyła w dal na miliony nagich ciał symetrycznie rozlokowanych w szklanych korytarzach, których ściany emitowały światło i zbiegały się w nieskończoności. Liczniki na tablicy pokrywała szyba. Rozbiła ją silnym uderzeniem łokcia. Najpierw wyrwała z gniazdka wszystkie przewody, a kiedy otwierając oczy znalazła wokół siebie świat w niezmienionej postaci – położyła dłoń na szklanym ostrzu w poszukiwaniu niezawodnego wyłącznika”.
Tylko czy aby nie byłaby to nadinterpretacja? Jaka istnieje szansa, że amerykański duet reżyserski sięgnął po opowiadanie polskiego pisarza? Raczej nikła, chyba że ktoś im ów motyw podsunął. Nie jest on zresztą nowością. W równym stopniu Wachowskich zainspirowało kultowe już anime „Ghost in the Shell”. Walka w biurowcu żywcem przypomina niektóre sceny ze wspomnianej japońskiej animacji. Ta fascynacja kulturą Bliskiego Wschodu i tamtejszymi dziełami jest widoczna w innych filmach. „Speed Racer” jest adaptacją serialu anime, później zaś rodzeństwo wyprodukowało „Ninja Assassin”, w którym również czerpało garściami z dzieł tworzonych przez Japończyków. Takich zapożyczeń i motywów jest więcej. Wachowscy potrafią jednym tchem cytować Baudrillarda, wymieszać go z kinem Johna Woo (szczególnie jeśli chodzi o sceny akcji), dodać odrobinę cyberpunku ("Johny Mnemonic" i cała twórczość Gibsona, który był twórcą pojęcia cyberprzestrzeń i ojcem cuberpunku), a na koniec zapożyczyć jeszcze kilka elementów z Dicka. A gdyby tego było mało, to i na upartego znajdzie się jeszcze kilka pomysłów z Lema, gier komputerowych i „Czarnoksiężnika z krainy OZ”. I jak już wspomniałem, o ile w pierwszym „Matriksie” o dziwo wszystkie elementy zgrabnie się łączą, to w kolejnych dwóch filmach, a przede wszystkim w „Jupiter: Intronizacja”, jest tego aż nadto. Widać po Wachowskich, że im większe budżety, pozwalające im na niczym nieskrępowaną swobodę, tym gorsze efekty. [video-browser playlist="663692" suggest=""] Apogeum to osiągnięto w najnowszym filmie, choć koncepcja wyjściowa jest całkiem ciekawa i intrygująca. Wiele tutaj z cyklu Franka Herberta „Diuna”, z którego został zapożyczony niemal cały motyw przewodni: wysoko urodzone rody posiadające własne planety i wydobywające cenny surowiec (w filmie są to hodowle ludzkie). Rodzeństwo połasiło się nawet na cytowanie samego siebie, nawiązując do swojego największego dzieła i wykorzystania ludzi jako najważniejszego składnika dalszej egzystencji. Co z tego jednak, skoro dorzucono do tego wszystkie inne możliwe motywy, jakie tylko znalazły się na tapecie? Wspomniana już Lana Wachowski stwierdziła, że „Jupiter: Intronizacja” inspirowany był „Odyseją” Homera oraz „Czarnoksiężnikiem z krainy OZ” - i istotnie, sama Jupiter przypomina nieco Dorotkę w obcej krainie, a jednocześnie będąc kolejnym wcieleniem królowej, jest niczym Odyseusz wracający do domu. Jednak cóż z tego, skoro całość da się równie dobrze podpiąć pod historię Kopciuszka, który napotkał na swojej drodze skrzyżowanie człowieka z wilkiem, będące upadłym aniołem? „Jupiter” przypomina ogromny wór, do którego wrzucono wszelakie możliwe interpretacje legend, wierzeń i znanych motywów. Wyśmiewanie biurokracji niczym jedna z prac z „Dwunastu prac Asteriksa”? Oczywiście, że jest. Motyw ten jest zresztą tak znany, że akurat Asteriks był tylko przykładem. Wierzenia w wilkołaki, wampiry i inne strzygi? Jasne, przecież królewski ród jest niemal nieśmiertelny dzięki specjalnemu ekstraktowi z ludzi, więc tak powstały wierzenia w krwiopijców. Latające jaszczuropodobne istoty? Także znalazło się dla nich miejsce. A przy okazji mamy momentami kostiumy przypominające trylogię o Riddicku i statki kosmiczne jak żywo inspirowane "Johnem Carterem". O inspiracjach czy też zapożyczeniach z „Gwiezdnych Wojen” nawet wspominać nie trzeba, bo to oczywiste. Niemal każdy film science fiction do dzieł Lucasa nawiązuje. [video-browser playlist="656798" suggest=""]

Quo vadis, Wachowscy?

Rozkładając na czynniki pierwsze niemal każdy film Wachowskich, łatwo można dojść do wniosku, że niewiele tam autorskich pomysłów. Cytując Andre Gide: „Wszystko zostało już powiedziane, ponieważ jednak nikt nie słucha, trzeba wciąż zaczynać od nowa”. Trzeba przyznać mu rację. Wymyślone zostało już chyba wszystko, pozostaje więc z gotowych elementów układać historię tak, aby była jak najbardziej oryginalna. Czasami się udaje, jak w "Matriksie", często jednak nadmiar cytowanych dzieł i ich niedopasowanie bierze górę, a wtedy powstają filmy takie jak „Jupiter: Intronizacja”, które choć efekciarskie, nie mają kompletnie nic do zaoferowania. Za dużo elementów nie trzyma się kupy, a całość sprawia wrażenie, jakby miała być czymś, czym nie jest w stanie być: filozoficzną rozprawką nad kondycją ludzką czy może ambitną przypowieścią o czekającej nas przyszłości? Wachowskich od zawsze interesowało coś poza zasięgiem naszego wzroku i wyobraźni. Tworzą filmy z pytaniem: a co, jeśli świat nie jest takim, jakim się wydaje? Jednocześnie szybko dają widzowi do zrozumienia, że bohater ich filmów niewiele może zrobić. Neo był jednym z wielu, brał udział w ciągle powtarzającym się cyklu walki z niepokonanym systemem, niczym bohater „Roku 1984” Orwella. Podobnie jest z Jupiter, która odzyskała władzę nad Ziemią, ale dzieci jej poprzedniego wcielenia nadal będą hodować kolonie ludzkie w celu osiągnięcia wiecznej młodości. Dokąd więc podążają Wachowscy? Nie wiadomo. Sami przyznają w wywiadach, że po klęsce ich najnowszego filmu raczej nie dostaną ogromnego budżetu na kolejny. I to może być dobra wiadomość - bez milionów dolarów mogą stworzyć coś ciekawego i inspirującego niczym pierwszy "Matrix". Cały czas jest nadzieja.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj