Mówiąc "Hellblazer", od razu myśli się John Constantine. To właśnie pierwszoplanowy bohater serii jest głównym powodem jej wielkiej popularności i długiego żywota wydawniczego. Stworzony przez Alana Moore'a na potrzeby jego „Sagi o Potworze z Bagien” uliczny mag stał się jednym z najpopularniejszych komiksowych antybohaterów w historii. To alkoholik, miłośnik nikotyny, łajdak niszczący życie wszystkich ludzi w swoim otoczeniu. Z drugiej strony Constantine ujmuje wszystkich swoim ulicznym sprytem, nieodpartą charyzmą i tym, że wiecznie stara się zrobić ze swoim życiem coś dobrego - co niestety nie za często mu wychodzi. Można pomyśleć, że to dość stereotypowy charakter typu „drań o złotym sercu”, ale do ulicznego maga bardziej pasuje określenie „drań, któremu wydaje się, że ma złote serce”. Wszystkie te cechy sprawiają, że jest on naprawdę skutecznym egzorcystą, dla którego magia jest drugorzędnym narzędziem. Jego prawdziwą bronią jest dryg do przekrętów i wspomniany wcześniej spryt. To właśnie czyni Constantine'a postacią wyjątkową i sprawia, że klimat „Hellblazera” umiejętnie oscyluje pomiędzy horrorem, komedią i opowieściami o ulicznych cwaniakach. Oczywiście seria nie utrzymałaby tak wysokiego poziomu, gdyby nie grono naprawdę utalentowanych scenarzystów - przez dwadzieścia pięć lat za przygody Johna odpowiedzialne były jedne z najgłośniejszych nazwisk współczesnego komiksu. Każdy z autorów widział postać śmiejącego się maga w trochę odmienny sposób i dokładał do jego wizerunku coś od siebie. Co ważniejsze, wszyscy szanowali dziedzictwo zostawione przez poprzedników, dlatego też nawet w końcowych zeszytach wciąż pojawiają się wątki zapoczątkowane pod koniec lat 80. Tak długi czas publikowania serii sprawił, że „Hellblazer” obrazuje sobą historię Vertigo i zmiany, jakie zaszły w komiksach dla dojrzałych czytelników w ciągu tych dwudziestu pięciu lat. Poniższe zestawienie ma na celu przybliżenie charakterystyki historii pisanych przez licznych scenarzystów opiekających się serią. Zostały tutaj opisane tylko tak zwane runy, czyli dłuższe, najczęściej kilkuletnie okresy opiekowania się historią Constantine'a. Nie zostali w nim uwzględnieni chociażby tacy uznani twórcy jak Neil Gaiman i Grant Morrison, bo ich scenariusze pełniły raczej role historii gościnnych.

JAMIE DELANO (1-24, 28-40, 84) Najlepsza historia: "The Fear Machine"

Jak łatwo się domyślić, pierwszy run serii zestarzał się najmocniej i dzisiejsi czytelnicy komiksów mogą mieć problem z jego odbiorem. Wynika to między innym ze stylu pisania charakterystycznego dla ambitniejszych komiksowych twórców z lat 80. Chodzi główne o wielkie zamiłowanie do dużej ilości tekstu narratorskiego pojawiającego się na kadrach, przez co czasami można odnieść wrażenie, że nie czyta się komiksu, tylko ilustrowaną książkę. Jednak w podobny sposób pisali Moore i Gaiman, więc to kwesta panującego wtedy stylu. Warto się przemóc, bo po przyzwyczajeniu do komiksowych archaizmów szybko okazuje się, że pierwsze odcinki „Hellblazera” to kawał dobrej opowieści. Trzeba pamiętać, że Delano miał trudniejsze zadanie niż jego następcy - musiał od początku zbudować postać Constantine'a i podłożyć podwaliny pod świat, w którym przyszło bohaterowi funkcjonować. Na szczęście wyszło mu to naprawdę dobrze. Scenarzysta bardzo szybko łapie odpowiedni rytm i opracowuje charakter postaci, która została pokochana przez komiksiarzy na całym świecie. Warto zwrócić uwagę, że „Hellblazer” w wizji Delano jest najbardziej zaangażowanym społecznie okresem serii. Czasami wręcz można odnieść wrażenie, że autorowi bardziej zależało na ostrym komentarzu Wielkiej Brytanii lat 80. niż na opowiadaniu historii o demonach i zjawach. Późniejsi scenarzyści także sięgali po ten temat, ale to właśnie Delano operował nim najsprawniej.

[image-browser playlist="651402" suggest=""]

GARTH ENNIS (41-50, 52-83, 129-133) Najlepsza historia: "Niebezpieczne nawyki"

Wiecznie wkurzony Irlandczyk przejął prowadzenie serii w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat, co objawia się w jego sposobie pisania. Ennis zaczął od porządnego kopnięcia i na samym starcie tworzonej przez siebie historii obdarzył Constantine'a nowotworem. Cwany mag, który grał na nosie demonom, zaczyna umierać na raka. Jest to początek chyba najbardziej rozpoznawalnej historii z jego udziałem. Ennis prowadzi serię bardzo umiejętnie, a tworzona przez niego intryga prowadzi do efektownego finału. Ponadto Irlandczyk ma naturalny talent do pisania dialogów, co sprawia, że Constantine wydaje się o wiele żywszą i bardziej ludzką postacią niż ta znana ze scenariuszy Delano. Czytelnicy, którzy czytali wcześniej „Kaznodzieję”, bez problemu zauważą, że scenarzysta eksperymentował z niektórymi pomysłami, które rozwinął potem w czasie pisania swojego opus magnum. Co może najbardziej denerwować w runie Ennisa, to charakterystyczne dla niego uwielbienie wszystkich kontrowersyjnych tematów i profanacji. Robi to często w po prostu gówniarski sposób, kojarzący się z rozmowami na licealnym papierosie. Szkoda, bo to bardzo utalentowany scenarzysta, a w ten sposób sam psuje swój obraz. Niestety o wiele gorzej niż jego pierwszy występ wypadł Ennisowi jednorazowy powrót do serii z kilkuodcinkową historią „Son of Man”, która jest świetnym przykładem na to, że scenariusze zbuntowanego twórcy zbyt mocno odpłynęły w stronę niezbyt smacznej groteski. [image-browser playlist="651409" suggest=""]

PAUL JENKINS (89-128) Najlepsza historia: "Critical Mass"

Run Jenkinsa zazwyczaj pomijany jest w zestawieniach najlepszych historii w serii, co trochę dziwi niżej podpisanego, bo uważa go za najlepszy okres w dziejach „Hellblazera”. Scenariusze następcy Ennisa mają wszystko, co potrzebne jest w komiksie o ulicznym magu: ciekawą, prowadzoną przez kilka lat intrygę, oryginalne pomysły na kłopoty, które spadają na Johna, oraz sporo inteligentnego humoru. Jenkins chętnie korzysta z pomysłów swoich poprzedników i sprytnie je rozwija, co dodaje całej historii większej głębi. Oczywiście autor dodaje także sporo od siebie, co najbardziej widać po wyraźnie większych nawiązaniach do angielskiej kultury, legend i folkloru. W końcu jeden z najważniejszych wątków wymyślonych przez tego scenarzystę dotyczy Króla Artura i jego świty. Świat Jenkinsa wydaje się także mniej przerażający niż ten opisany przez Delano i Ennisa. Mniej w nim horroru, a więcej klasycznie rozumianej magii. To także chyba najdłuższy moment w życiu Constantine'a, w którym jest otoczony przez dużą liczbę przyjaciół i odnajduje pewne pozory spokoju. Może Jenkins nie ma aż tylu popisowych momentów co jego poprzednik, ale też nie zdarzają mu się aż tak duże wpadki. Jego historie to bardzo solidna robota, którą można polecić wszystkim, nawet czytelnikom niemającym wcześniej do czynienia z „Hellblazerem”. [image-browser playlist="651401" suggest=""]

WARREN ELLIS (134-143) Najlepsza historia: "Haunted"

Z odcinkami napisanymi przez Ellisa jest problem – scenarzysta zakończył przygodę z „Hellblazerem” po zaledwie dziesięciu zeszytach. Powodem zerwania współpracy z Vertigo była cenzorska interwencja ze strony wydawnictwa, która nastąpiła w sprawie odcinka opartego na historii związanej ze strzelaniną w szkole. Kontrowersyjny temat spowodował spore niepokoje, bo mieszkańcy USA nie otrząśli się jeszcze po masakrze w Columbine. Dlatego też wkład Ellisa w historię Constantine'a nie był tak znaczący, jak mogło to się stać. Autor zdążył napisać kilka jednozeszytowych odcinków oraz dłuższą historię zatytułowaną „Haunted”. Dopiero w niej widać, że Ellis zarówno czuje klimat serii, jak i w ciekawy sposób potrafi rozwinąć postać ulicznego maga. Niestety nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby ten run nie został tak szybko przerwany. Jednak bardziej dociekliwi czytelnicy mogą zauważyć, że autor prawdopodobnie użył wielu swoich pomysłów związanych z Constantine'em w swojej autorskiej serii zatytułowanej „Detektyw Fell”. [image-browser playlist="651404" suggest=""]

BRIAN AZZARELLO (146-174) Najlepsza historia: "Hard Time"

Twórca „100 naboi” miał całkiem niezły pomysł wyjściowy, który mógł porządnie odświeżyć postać Constantine'a. Idea była prosta – należy na dłuższy czas wyrwać Johna z jego naturalnego środowiska, czyli Anglii, i kazać mu podróżować po terenie USA. Dodatkowo mocno ograniczyć wątki mistyczne i kazać mu obcować głównie z ludźmi, a nie bytami nadprzyrodzonymi. W pierwszej historii Constantine trafia do ciężkiego więzienia i zaczyna wprowadzać tam swoje porządki. Już w tym momencie można zauważyć, że Azzarello uczynił bohatera zbyt brutalnym, ale ostatecznie mającym do czynienia z najgorszym rodzajem przestępców, więc ma to swoje uzasadnienie. Niestety potem jest podobnie, a czytelnik zaczyna mieć pewność, że scenarzysta mocno przeszarżował. Constantine w jego wykonaniu nie ma w sobie charakterystycznego, zawadiackiego uroku. Jest po prostu nieprzyjemnym i często niepotrzebnie okrutnym psychopatą. Sama historia jego podróży po Stanach Zjednoczonych nie zaskakuje niczym oryginalnym i jest po prostu nudnawa. Nic dziwnego, że późniejsi scenarzyści właściwie nie odnoszą się do wydarzeń wymyślonych przez Azzarello. Eksperyment to co prawda ciekawy, ale niestety nie za bardzo udany. [image-browser playlist="651403" suggest=""]

MIKE CAREY (175-215,229) Najlepsza historia: "Reasons to Be Cheerful"

Ten run wzbudzał moje największe niepokoje, ponieważ Mike Carey kojarzył mi się głównie jako scenarzysta „Lucyfera”, czyli serii, w której starał się być jeszcze bardziej gaimanowski niż sam Gaiman, co często kończyło się niezbyt szczęśliwie. Na szczęście przy pisaniu „Hellblazera” trzymał swoje zapędy na wodzy. Co prawda jego Constantine działa na o wiele większą skalę, niż bywało to wcześniej, ale nadal pozostaje bardziej sobą, niż miało to miejsce w czasach Azzarello. Na początku swojej pracy nad serią Carey wysyła Johna w różne miejsca świata w celu powstrzymania nadciągającej apokalipsy, która wcześniej raczej go nie obchodziła. Historia ma swoje dobre momenty, kilka zwrotów akcji i jest całkiem wciągająca, ale twórca „Lucyfera” pokazuje prawdziwy pazur przy okazji numeru dwusetnego i nie chowa go już do końca swojej przygody z „Hellblazerem”. Constantine nigdy nie miał łatwego życia, ale dopiero w tym momencie doświadcza, czym może być osobiste piekło na Ziemi. Szkoda byłoby zdradzać szczegóły tej opowieści, ale miejcie na uwadze, że tytuł „Reasons to Be Cheerful” jest tak przewrotny, jak to tylko możliwe. [image-browser playlist="651406" suggest=""]

DENISE MINA (216-228) Najlepsza historia: "The Red Right Hand"

Jedyna kobieta w szerokim gronie twórców „Hellblazera” w czasie swojego rocznego opiekowania się serią przedstawiła czytelnikom jedną długą historię, w której Constantine w końcu w pełni poznaje znaczenie słowa empatia. Najbardziej poruszająca jest wizja, według której poza niebem i piekłem istniej trzecie miejsce, do którego mogą trafić dusze zmarłych, i to ono jest najgorszą z możliwych opcji. Run Miny nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale są to solidnie rozpisane zeszyty, które konsekwentnie rozwijają postać Johna i właściwie nie ma się w nich do czego przyczepić. Co ciekawe, praca nad „Hellblazerem” było pierwszą przygodą autorki z komiksami - wcześniej zajmowała się pisaniem powieści kryminalnych. [image-browser playlist="651407" suggest=""]

ANDY DIGGLE (230 – 244, 247-249) Najlepsza historia: "The Roots of Coincidence"

Kolejny krótki run i kolejny autor, o którym nie można powiedzieć zbyt wiele poza tym, że jest solidnym rzemieślnikiem. A raczej można by było, ponieważ pod koniec swojej niedługiej przygody z „Hellblazerem” Diggle zaskakuje czytelnika i wykręca naprawdę dobry numer. Ponownie trudno opisać, o co chodzi, bez psucia zabawy czytelnikom, ale chyba w żadnym momencie serii nie miałem tak mocnego poczucia, że wszyscy wcześniejsi scenarzyści wiedzieli, w jakim kierunku zmierzają losy Johna Constantine'a. Dokładnie chodzi o 249 numer „Hellblazera”, w którym Diggle sięga po wątek zapoczątkowane przez Delano i wykorzystuje go w sposób, który zmusza do spojrzenia na wszystkie najważniejsze wydarzenia w życiu Johna z zupełnie innej perspektywy. Jak już było wcześniej wspomniane, wykorzystywanie długiego dorobku serii jest jedną z jej największych zalet. [image-browser playlist="651408" suggest=""]

PETER MILLIGAN (251-300)

Nastał czas, aby powoli zacząć się żegnać z dziwnym życiem Johna Constantine'a. Trzeba przyznać, że Milligan stanął przed dwoma trudnymi zadaniami. Po pierwsze, musiał po raz kolejny wymyślić sposób, by choć trochę odświeżyć postać pisaną przez ponad dwadzieścia lat, a po drugie, to na niego spadł obowiązek zakończenia „Hellblazera”. Z pierwszym zadaniem poradził sobie dzięki dość prostemu zabiegowi. Milligan zaznaczył to, co było wiadome od jakiegoś czasu: Constantine dobiega do sześćdziesiątki i zaczyna to coraz mocniej odczuwać, a rany na duszy i ciele nie dają o sobie zapomnieć. Dodatkowo w życiu Johna pojawia się coś, czego obawiał się zawsze mocniej niż całej armii demonów. Chodzi o potrzebę stabilizacji, która ostatecznie doprowadza go do ślubnego kobierca. O wiele trudniejszym zadaniem było zakończenie tak długiej serii. Czy Milligan podołał temu zadaniu? Zdania fanów są podzielone, ale w tym przypadku nie dałoby się zadowolić wszystkich. Scenarzyście trzeba przyznać, że zakończył „Hellblazera” w sposób bardzo enigmatyczny i pozostawiający olbrzymie pole do własnych interpretacji. I to chyba najlepsze wyjście, bo w końcu historia o człowieku, który przechytrzył samego diabła, nie powinna skończyć się w jednoznaczny sposób. [image-browser playlist="651405" suggest=""]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj