Akcja nowego RoboCopa rozgrywa się w roku 2029. Wielonarodowościowy konglomerat OmniCorp stanowi centrum robotyki. Ich drony wygrywają amerykańskie wojny na całym świecie, a teraz planowane jest wprowadzenie tej technologii na własne podwórko. Alex Murphy jest kochającym mężem, ojcem i dobrym gliniarzem walczącym z przestępczością i korupcją w Detroit. Po tym, gdy zostaje ranny na służbie, OmniCorp wykorzystuje swoją technologię, aby uratować mu życie. Bohater powraca na ulice swojego ukochanego miasta z nowymi zdolnościami, ale także z rozterkami, z którymi wcześniej nie miał do czynienia. Film na polskie ekrany wszedł 7 stycznia.
MATEO ANDERSON: Pamiętasz pierwszego RoboCopa z 1987 roku?
JOEL KINNAMAN: Jasne, widziałem go pewnie jakieś 20 razy jako dzieciak!
Co pomyślałeś, kiedy dowiedziałeś się, że ktoś będzie robił remake?
Pomyślałem, że mój udział w takim projekcie zależałby w dużej mierze od reżysera. Potem się dowiedziałem, że to stanowisko objął José Padilha, który jest bardzo interesującym i utalentowanym filmowcem.
Jakie wcześniejsze jego filmy widziałeś?
Dokument "Bus 174" i dwie części Elitarnych. Wszystko mi się bardzo podobało, więc chciałem się z nim spotkać niezależnie od projektu, nad jakim mielibyśmy pracować.
Jak poszło wasze pierwsze spotkanie?
Przedstawił mi swoją – dość odważną – wizję, która dla mnie jako aktora wydawała się być wymagająca zarówno pod względem intelektualnym, jak i fizycznym. Zaangażowałem się więc mocno w walkę o rolę, a zdobycie jej naprawdę nie było łatwe!
Jak postrzegasz swojego bohatera?
Alex Murphy jest dobrym i uczciwym policjantem, dba o swoją rodzinę. Bardzo stara się w swojej pracy, choć często ogranicza go system prawny. W pewnym momencie całe jego życie zostaje wywrócone do góry nogami, więc musi sobie radzić z tą nową rzeczywistością, w jakiej się znalazł.
Jego żonę, Clarę, gra Abbie Cornish.
Nie znałem jej wcześniej w ogóle, ale okazała się strzałem w dziesiątkę. Występ Abbie jest kluczowy w pokazaniu straty, przez jaką przechodzi ich rodzina.
Co takiego ważnego udało się jej wnieść do filmu?
Na pewno wrażliwość i zgodność emocji z rzeczywistością w sytuacjach, w jakich widzimy bohaterów. To sprawi, że publiczność zrozumie, przez co przechodzi i co stracił Alex Murphy.
Która scena była najtrudniejsza?
Ta, w której mój bohater budzi się jako RoboCop – to moment, w którym zmienia się całkowicie jego życie. To jak egzystencja w jakimś koszmarze, surrealna sytuacja wymagająca całej gamy emocji, które należy realistycznie ukazać. Nie sposób się do czegoś takiego przygotować… Można o tym myśleć, planować, ale ostatecznie po prostu trzeba przez to przejść.
W tej scenie grasz z Garym Oldmanem, który wciela się w postać doktora Dennetta Nortona, naukowca prowadzącego projekt RoboCop.
To było niewiarygodne szczęście - móc zagrać u boku tak fenomenalnego aktora. Gary jest na planie świetnym partnerem.
A co zaskoczyło cię u José Padilhy?
To, że jeszcze przed samymi zdjęciami przeszedłem przez cały proces prób. Nie spotkałem się z czymś takim, odkąd grałem w teatrze. W trakcie prób wszystko nam wyjaśnił. Byłem zaskoczony, że coś takiego robi się w wielkobudżetowym filmie. Zawsze słyszy się, że wszystkie decyzje podejmuje tzw. góra w salach konferencyjnych, a kreatywność jest ograniczana przez fakt, że w projekt zaangażowanych jest wielu różnych interesantów. Kiedy w grę wchodzi dużo pieniędzy, nie brakuje też obaw, bo nikt nie chce przecież stracić swojego wkładu. José wygrał jednak parę wielkich bitew i zdobył zaufanie osób, które zainwestowały w ten film. Przed zdjęciami wszyscy aktorzy przez trzy tygodnie powtarzali cały scenariusz, robili próby i przegadywali każdą scenę.
Te wszystkie próby wpłynęły na ostateczny kształt filmu?
Pozwoliły nam stworzyć zgrany zespół. To niezwykle istotne przy kręceniu filmu, a zdarza się naprawdę rzadko. Kiedyś już miałem taką sytuację, ale wtedy byliśmy grupą przyjaciół, która robi film. Tym razem udało nam się stworzyć warunki, by aktorzy naprawdę czuli, że opowiadają pewną historię, a ich wkład jest bardzo istotny. José wszystkim kieruje, ale jednocześnie ma w pamięci pomysły obsady. To niezwykle imponujący i inspirujący proces.
A jaki Padilha był na planie?
Miał swój brazylijski zespół: operatora Lula Carvalho i nominowanego do Oscara montażystę Daniela Rezendego. Dobrze się z nimi dogaduje, a oni sami są zresztą bardzo przyjaźni. José to szef, któremu wszyscy chcą pomagać.
Czym różni się od innych reżyserów?
Jest bardzo pewny siebie, co sprawia, że szybko zdobywa szacunek osób, które z nim pracują. W ten sposób wszyscy traktują go poważnie.
Jednym z najbardziej ikonicznych elementów RoboCopa jest oczywiście jego zbroja. Jak to było ją włożyć?
Opinie na temat jej wyglądu zawsze będą podzielone, ale mnie się spodobała. Włożenie jej zajmowało za każdym razem pół godziny – jest złożona z wielu elementów. Kiedy miałem ją na sobie, zmuszała mnie do zupełnie innego sposobu poruszania się. Choć ważyła 15 kilogramów, była niewygodna i męcząca, to udało mi się w końcu do niej przyzwyczaić. Noszenie jej stało się codziennością. Nawet jeśli rano przez głowę przechodziła mi myśl "o nie, znowu muszą to na siebie wkładać", zaraz przypominałem sobie, jakie mam szczęście, że w ogóle mogę to zrobić.
Co sądzisz o gadżetach i sile ognia zbroi?
RoboCop ma ogromną siłę ognia! W trakcie walki używa wielu różnych technik. Ćwiczyłem ruchy charakterystyczne dla brazylijskiego jujitsu i tajskiego boksu, co bardzo pomogło. Oczywiście były one przystosowane do ograniczeń związanych ze zbroją, którą miałem na sobie.
Czym różni się jej wygląd od tej z oryginału?
Najważniejsza różnicą jest to, że w naszym filmie cały czas widać moją twarz. Jest ona zasłaniana jedynie w trybie bojowym.
Jak zmieniły się nasze wyobrażenia dotyczące robotów w przyszłości od tych, które mieliśmy w latach 80.?
Jest ogromna różnica pomiędzy wizją robota z roku 1987 a obecnym wyobrażeniem o futurystycznej tego typu maszynie. Dziś mamy już przecież podobne roboty, o jakich kiedyś tylko marzono, nie brakuje też ludzi z bionicznymi kończynami. Dlatego nasza wizja robota w nieodległej przyszłości też jest bardzo zaawansowana.
Jakbyś określił atmosferę dwóch "RoboCopów" – oryginalnego i remake'u?
Nasz film nie ma warstwy komediowej, którą posiadał obraz Verhoevena. Pod względem atmosfery to dwie zupełnie inne produkcje.
Co myślisz w ogóle o remake'ach?
Jako ludzie ciągle wracamy do naszych ulubionych historii. Robimy to od wieków w teatrze, a jakoś nikt nie narzeka na kolejne adaptacje "Hamleta". Opowiadanie starych historii na nowo może być bardzo wartościowe, jeśli robiąc je, będziemy mieli na względzie wszystkie wydarzenia i zyskane doświadczenia, które sprawiły, że społeczeństwa ewoluowały i doprowadziły je do punktu, w którym teraz się znajdują.
Masz nadzieję, że rola w RoboCopie wpłynie na twoją karierę?
Jednym z powodów, dla których bierzesz udział w takim dużym filmie, jest nadzieja, że po nim będziesz mieć znacznie większy wybór ról. To właśnie dobieranie kolejnych projektów definiuje nas, artystów. Posiadanie większej liczby opcji ułatwia zrealizowanie celu, który sobie wyznaczyliśmy.