Zbliża się koniec dekady, tak więc i w popkulturze przyszła pora na kilka mniej i bardziej udanych finiszów. Po latach zakończyła się przecież nie tylko Gra o tron, ale i budowana przez długi czas historia w MCU, której kulminacją stało się niezwykle efektowne, ale też i pełne emocji starcie z Thanosem w Avengers: Koniec gry. Inaczej sytuacja wyglądała w branży gier. Odniosłem wrażenie, że zapanował tam pewien zastój w 2019 roku. W ciągu ostatnich 12 miesięcy pojawiały się produkcję dobre i oferujące świetną zabawę, ale zabrakło tytułów, o których mówiłoby się długo po premierze, takich jak God of War czy Red Dead Redemption 2. Wydawało mi się, że rok 2019 był przeciętny dla fanów popkultury, ale gdy już siadłem do spisywania swoich przemyśleń w tym tekście, to doszło do mnie, że mam poważny problem z tym, by znaleźć coś, co faktycznie mocno mnie rozczarowało. Z zachwytami wyglądało to zupełnie inaczej i prawdopodobnie mógłbym Was tutaj zanudzać nimi przez kilkadziesiąt tysięcy znaków, ale powiedzmy sobie szczerze – komu chciałoby się tyle czytać?

Zachwyty w grach: Fire Emblem: Three Houses, Ring Fit Adventure i Xbox Game Pass

Długo zastanawiałem się, czy sięgnąć po Fire Emblem: Three Houses, bo nigdy nie miałem do czynienia z tą serią. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na zakup i kompletnie wsiąkłem w ten fantastyczny świat, a rozgrywka łącząca zarządzanie klasą w akademii wojskowej i turowe potyczki pochłonęła mnie bez reszty. Duża w tym zasługa naprawdę zróżnicowanych i interesujących postaci, z którymi można było się zżyć podczas przygód. Aktualnie mój Nintendo Switch pokazuje, że spędziłem z tą produkcją ponad 60 godzin i jestem przekonany, że na tym nie koniec. Wciąż czekają na mnie kolejne dwa przejścia, tym razem stanę na czele Blue Lions i Golden Eagles... Do gustu przypadło mi też Ring Fit Adventure, czyli nietypowe połączenie jRPG i… fitnessu. Twórcy gier niejednokrotnie próbowali podnieść graczy z kanap, ale najczęściej nic z tego nie wychodziło – wiem to po sobie. Tutaj jednak odpowiednio zbalansowano każdą z aktywności, przez co gra się nie nudzi, a ćwiczenia nie męczą. Statystyki wskazują, że od premiery spaliłem około 3000 kcal i „przebiegłem” ponad 50 kilometrów i uwierzcie na słowo, że "zmuszenie" mnie do takiej aktywności fizycznej było nie lada wyzwaniem i samo to zasługuje na wzmiankę w tym tekście.  Nie mógłbym tutaj pominąć również Xbox Game Pass. Sam, jeśli chodzi o popkulturę, jestem tradycjonalistą i preferuję zbieranie gier, filmów czy komiksów na półkach, a nie ich cyfrowych substytutów, ale nawet ja uległem Microsoftowi. Ich usługa jest po prostu świetna, a 40 zł miesięcznie za dostęp do około 200 gier, w tym świeżych, wysokobudżetowych tytułów to coś, na co naprawdę trudno jest narzekać. Oby tak dalej!

Zachwyty w filmach: Joker i TA scena z Avengers: Koniec gry

Joker zapowiadał się świetnie już na etapie pierwszych zwiastunów, ale mimo tego, gdzieś z tyłu głowy miałem pewne obawy. Obawy o to, że będzie to kolejny film komiksowy, który oparty zostanie na klasycznych schematach i dostaniemy typową opowieść o narodzinach bezwzględnego, przerysowanego złoczyńcy. Na szczęście było inaczej, a Joaquin Phoenix wykreował Jokera zupełnie innego od poprzedników, którego obserwowanie na kinowym ekranie wywołuje całe spektrum emocji: od współczucia, poprzez zaskoczenie, a na przerażeniu kończąc. Czuję się jednak nieco rozbity, bo z jednej strony chciałbym, by Phoenix powrócił do tej roli w kontynuacji, z drugiej jednak mam wrażenie, że jest to kompletnie zbędne, bo dzieło Todda Philipsa doskonale sprawdza się jako zamknięta całość. Mój drugi tegoroczny zachwyt jest nieco bardziej precyzyjny, bo sprowadza się do jednej sceny z Avengers: Koniec gry. Tak, nie jestem oryginalny i chodzi mi o pojawienie się portali podczas ostatecznego starcia z armią Thanosa. Powrót wszystkich bohaterów przy charakterystycznym motywie muzycznym Alana Silvestriego to niezapomniane doświadczenie i na myśl o nim mam ciarki na plecach nawet dziś. Lubię kino komiksowe, ale do tej pory nie wywoływało ono u mnie większych emocji. Ot, były to produkcje, które oglądałem dla rozrywki, rozluźnienia. Zmieniło się to dopiero wraz z Jokerem i Końcem gry. Jednocześnie uświadomiło mnie to, że filmy superbohaterskie mają ogromny potencjał i pozwalają twórcom na naprawdę ciekawe eksperymenty. 

Zachwyty w serialach: Watchmen i Wiedźmin

Serialowe zachwyty 2019 roku sponsoruje litera "W". Watchmen pokochałem za liczne nawiązania do komiksów, mnóstwo sekretów i wątków, które zachęcały do tworzenia teorii i przeszukiwania Reddita, by przeczytać fanowskie dyskusje, a także za to, że Damon Lindelof był w stanie doprowadzić to wszystko do satysfakcjonującego zakończenia. Przyznam szczerze, do samego końca nie sądziłem, że widzowie otrzymają odpowiedzi na niemal wszystkie nurtujące ich pytania, a jednak to się udało.  Nieco inaczej sytuacja wygląda z Wiedźminem. Cały sezon obejrzałem w ciągu dwóch dni i jestem w pełni świadom, że netfliksowa produkcja cierpi na pewne problemy. W zaburzonej chronologii można się pogubić, zdarzają się tu odstępstwa od materiału źródłowego, pewne dialogi brzmią teatralnie, a CGI czasami rzuca się w oczy, ale co z tego, skoro taki serial jest dla mnie spełnieniem marzeń? Chciałem zobaczyć przygody Geralta, Ciri i Yennefer w wysokobudżetowym serialu lub filmie, gdy lata temu czytałem książki Andrzeja Sapkowskiego, chciałem też później, gdy miałem do czynienia z grami CD Projekt RED i wreszcie się doczekałem.

Rozczarowanie: Star Wars Jedi: Upadły zakon

Wiem, wiem. Jestem w zdecydowanej mniejszości, bo wiele osób Upadły zakon pokochało. Nawet mój redakcyjny kolega, Aleksander Mazanek, wystawił tej grze 9/10 w swojej recenzji. I ja to odmienne zdanie szanuję, jednak sam się z tym tytułem nie polubiłem. Spodziewałem się, że gra rzeczywiście będzie zbliżona do twórczości From Software, ale inspiracje tutaj kończą się na podobnym systemie punktów kontrolnych i wysokim poziomie trudności, bo już walka jest zupełnie inna i znacznie mniej precyzyjna. Prawdopodobnie to właśnie przez to mam z tym tytułem takie problemy: oczekiwałem, że będzie to rzeczywiście coś zbliżonego do Sekiro: Shadows Die Twice, a nie jedynie produkt „soulsopodobny”. No i jeszcze te błędy, na które natykałem się dosłownie co 5 minut...

Rozczarowanie: Finał Gry o Tron

Nie uważam, że finałowy sezon Gry o Tron był wyjątkowo zły, ale rozczarowujący – jak najbardziej. Mam wrażenie, że twórcom bardzo się śpieszyło, by doprowadzić historię do końca i postanowili wszystko skrócić i uprościć. Tym samym rozbudowywane i pielęgnowane przez wiele lat wątki zostały zamknięte w ekspresowym tempie, zostawiając widzów – w tym również i mnie – z ogromnym niedosytem. Mimo tego, po ponad pół roku od finału trochę brakuje mi wyczekiwania na kolejny odcinek i charakterystyczne intro. Nie wiem tylko, czy to faktyczna tęsknota, czy raczej syndrom sztokholmski. 

Rozczarowanie: Google Stadia

Materiały promocyjne i przedpremierowe zapowiedzi zwiastowały prawdziwy przełom w branży gier. Google Stadia jawiło się jako technologia, która zrewolucjonizuje branżę, jednak po premierze stało się jasne, że ta duża chmura nie przyniosła ze sobą nawet małego deszczu, a zaledwie przelotną mżawkę, która może i kogoś zwilżyła, ale po kilku minutach przestał on o tym pamiętać. Szkoda, bo w streamingu gier zdecydowanie jest pewien potencjał, ale wszystko wskazuje na to, że na jego pełne wykorzystanie trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

---

Na sam koniec chciałbym podziękować moim redakcyjnym kolegom i Wam, drodzy czytelnicy, za kolejny już rok z naEKRANIE.pl. Jednocześnie chciałbym życzyć nam wszystkim, by popkultura w 2020 roku w dalszym ciągu była w stanie nas zaskoczyć, rozbawić i zachęcać do długich dyskusji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj